niedziela, 31 lipca 2016

W ZWIĄZKU Z KOŃCEM.....



Czyżbyśmy byli tylko na chwilę ?



A do zrobienia jest jeszcze tyle.....



Trawnik zarasta,
kończy się pasta
i trzeba kupić
proszek do ciasta.

Czyżby te chwile,
    co na początku
takie ich mrowie
    jak liczby w rządku,
nagle się stały 
tym zbiorem małym,
w którym ostatnie
cyfry zostały?

A do zrobienia
   jeszcze zlecenia
i  Dziecko czeka do nakarmienia
i taka piękna ta Nasza Ziemia.....
A Nas już prawie nie ma.....

sobota, 30 lipca 2016

SIEDZĘ W SZPITALU.

Tak dla odmiany i urozmaicenia.....;) Co tu dużo mówić, pogorszyły się wyniki, decyzja zapadła i zostałam przywiezione do znajomego już szpitala,gdzie leżałam kilka razy. Sobota,więc tłumów nie ma. Miałam szczęście,bo położyli mnie w czteroosobowym pokoju i wolne było łóżko pod oknem ;)
Co prawda towarzystwo aż licho,bo 3 babcie, w tym jedna w stanie całkowitego leżenia i dezorientacji pod tlenem, ale ponoć spokojne,a to się liczy, bo jak taka babcia zacznie nocą śpiewać marsza i wykazywać chęć pójścia na potańcówkę,to jak nic noc zarwana.....(miałam tak,wiem co mówię!)
Wreszcie mam mnóstwo czasu na pisanie, za to zero atrakcji, czy nabywania wrażeń (chyba że babiszon zaczyna schodzić.....wtedy jest akcja,że heeej.....)
Zanim przywiązali mnie do kroplówki, wybrałam się na spacer korytarzami szpitalnymi do sklepiku, kupując po drodze pyszne Capuccino,do którego nie mogłam dobrać wieczka,a ze pani mi nie dała, to tak szlam i na schodach zostawiałam ślad kawowy,bo ręce mi się trzęsą z rożnych niedoborów,jak starości, nie radości.....
Kawa była droga,ale pyszna,do niej wystałam się w sklepiku za drożdżówką z budyniem,bo wszystkie chyba pielęgniarki zleciały się robić zakupy na miesiąc ,kilo mięcha,pomidorów i kartofli.....!!!!!
Po tym atrakcyjnym spacerze zostałam przyszpilona do łóżka i już mogłam wyglądać jak chora,bo wcześniej babcie podejrzewały,że przyjechałam na wczasy.....(taka młoda,to co jej dolega,wszystko jeszcze może -nie upieram się,tylko niechże te wyniki się poprawią!!!!!)Właściwie to chyba uważają,że im do wysługi jestem tu dana,bo jestem zamykaczem okien,otwieraczem drzwi,podawaczem talerzy,odbieraczem napojów i wszelkim -naczem. Chyba powinnam jęczeć i zawodzić,wtedy lepiej bym udawała chorą.

Do zaległej babci,przyszła córka z synem,to się nasłuchałam..... Ta kobieta to dopiero jest wymagająca.....Chłop raz rzekł,że się spieszy,to cały czas powtarzała :'to idź już sobie skoro tak się spieszysz!'a gdy mimo to chciał rozruszać mamie ręce,to w końcu wrzasnęła:'Na miłość boską, jak ty nie wyjdziesz,to ja wyjdę!' Chłop się poddał i wyszedł bez słowa.....Kobieta natomiast jak tylko pielęgniarkę gdzieś ujrzy zaraz jej dyrygować: ja tak nie karmię,ja to robię inaczej,ja ją muszę przebrać, tu potrzeba tego,tam tamtego-no nic dziwnego,że wszyscy się wpieniają,taka jest upierdliwa.....jeszcze nam okno zamyka,bo przeciąg.....a co tam,lepiej się ukisić w 30'upale!!!!!

Chyba sen mnie bierze,bo gorąco tu,a po obiedzie ,na który składała się jakże lekkostrawna zupa pieczarkowa,a także kartofle z sałatą utaplaną w śmietanie i pomarańczowy sos z 1 małym kawałkiem (1cm na1cm) pływającego mięsa samotnie widniejącym na środku talerza.....
Tyle że jak tu spać ,jak od pól godz.probują się wkłuć w leżącą babcię,a jej wszystkie żyły pochowały się po kątach i można by rzec,że wolą umrzeć niż się wyłonić.....
A córka-cholera wlizła i oświadczyła jeszcze tym biednym pielęgniarkom,że jak nie umieją się wkłuć,to ona poprosi kogoś z anestezjologii.....oj,trzeba mieć cierpliwość do tej pracy,ja to je podziwiam.....
Pójdę więc sobie,pójdę hen, aż na 5 piętro malować paznokcie u nóg na balkonie, w końcu czy będąc w szpitalu muszę wyglądać jak blade zombie w rozciągniętej koszuli i żółtych pazurach?!?!
Rzęs nie malowałam(opieprz bym dostała,jakby tusz się roztarł na poduszce),ale uczesać się to nawet wypada,a czemu nie założyć różowej bransoletki? Zawsze to jakaś kolorowa namiastka normalności.
Już nie wspomnę,że nabrałam tyle ubrań,że Wujek się uginał pod moją torbą i będę miała tą radochę,by codziennie ubrać się inaczej i zacząć dzień w innym kolorze. Dziś bluzeczkę też mam różową i taką też nadzieję na pozytywne rezultaty tej kuracji.

                                           


                                                 


                                                Taras szpitalny. Tu da się wytrzymać w upały




                                      


                  A to torebeczka z "pocałunkiem"Klimta od Mamusi. Również poprawia mi nastrój.:)
                                                  

poniedziałek, 25 lipca 2016

DZIWACTWA.


Pozostając nad wodą , mam dziś morską kreację. Właściwie jedynie kotwice na guzikach kamizelki mogą to sugerować, oraz biały sznur w pasie, ale zdecydowanie mi się tak kojarzy. Ubranie z ulubionego sklepu oczywiście, pomijając buty. Kamizelka jest super wypaśna, wygodna, pasuje do wielu rzeczy, ozdabiając je i w tejże Wi był królewiczem na swym przedstawieniu ..... ;)Taka praktyczna i wielofunkcyjna ;)

                                                                           


Podpieram tu dom, bo by się zawalił na mnie. 
Nie mogę się skupić, bo Tata skacze po kanałach. Sport w różnych odmianach, kto wymyślił tyle programów sportowych????? Dlaczego niektórzy mężczyźni mogą się w to wgapiać godzinami?????!!!!! Dzięki Ci Boże, że nie mój Małżu :* Jeszcze do tego Tata Go nie przekonał.....
Już się Ojcu oczy zamykają i głowa kiwa, bo wrócił z imienin, a dalej łypie i nic sobie nie robi z mojej konstruktywnej krytyki (: "Idźże wreszcie spać!!!!! Po co patrzysz jak biegną, by przełączyć i nie zobaczyć jak dobiegły!?Możesz przestać do siebie gadać w związku z tym boksem, bo nie słyszę swoich myśli!!!!!")
Jak zwykle nie pójdzie do 12tej, przez to i ja się wcześniej nie położę, bo tak sobie siedzimy i się przekomarzamy i każde goni się nawzajem spać do 12tej i potem idziemy spać i oba się nie wysypiamy i znów jesteśmy wnerwieni i znów na siebie patrzymy krzywym okiem (jak w zwierciadle) jakby tu sobie dokuczyć, kryjąc potajemną potrzebę rozmowy i wyrażenia wielkich uczuć i emocji jakie nas nawzajem łączą.....
Mam w głowie pewien mętlik i sieczkę kapuścianą, bo mi się wyniki pogorszyły i już znów wzrok mi się rozmazuje, więc albo to przez mą tajemną Chorobę immunologiczną, albo trzeba sobie okulary sprawić. Ładne stylowe, tylko jak tu mieć jedne okulary, kiedy tyle różnych stylizacji.....
Przeciwsłonecznych mam dziesięć par, a i tak uważam, że jeszcze by mi się jakieś fajne przydały.....
I tak je wymienię ;P
1.czarne - rzecz jasna obowiązkowe. 
2. brązowe - również  bezwzględnie konieczne - w trzech odmianach:
  A. takie po domu (hehe na balkon, rzecz jasna, bo już się zdarły nieco;),
  B. wyjściowe (duże przypalane)
  C. zapasowe do wyjściowych (@ ajm krejzi hihi, spadają mi noo.....). 
6. różowe - świat staje się lepszy.....;D.
7. białe - od podrabianej Prady z Turcji - Mama mi dał ;) - trzymane w aucie do prowadzenia, bo trochę pękły (mega jakość ;).
8. białe z czerwonymi oprawkami - trzymane u Rodziców na wszelki wypadek, bo trochę się starły.....
9. pomarańczowe z żółtą lustrzanką (! ;)
10. czerwone - wieelkie
Hmm, kategoryzuję rzeczy nie da się zaprzeczyć.....
Siedzę w domu i obmyślam kategorię. Dla mebli, jedzenia , pór, ludzi.....
Zamykam uszy na świat, bo On już całkiem zwariował, więc ja wśród niego jestem całkiem nieszkodliwym dziwakiem.....
Mam kilkoro Przyjaciół, których uważam za Przyjaciół,( bo kogo innego można nazwać Przyjaciółmi jak nie Ich?!)i nie rozumiem dlaczego niektórzy boja się tego słowa?
Czasem zastanawiam się nad położeniem danej osoby ( do komnaty Przyjaciół czy do wora znajomych{szumna nazwa - jak bardzo trzeba kogoś znać , by był znajomym, tylko tak na fejsbuku, czy chociaż na 'cześć'}).A to wahanie wynika tylko z tego, że Ci których wpakowałam do komnaty Przyjaciół rozłażą się z niej, bo nie chcą w niej być. Są , rzecz jasna, takie Persony, które siedzą twardo na swych tronach i wiem dobrze , i serce mi rośnie, że im pasują, ale innych wciąż usadzam, a te jak dzieciaczki znów lezą by zajrzeć do wora..... W worze jest ciasno ,duszno, wielu tam siedzi, jest mała nisza na bliższych znajomych, ale też marna w porównaniu z komnatą Przyjaciół! Czemu wyłażą, kiedy ja usilnie nazywam Ich Przyjaciółmi? Czy ja jestem taka naiwna, bo ludziom ufać nie można, czy taka odważna , że wciąż chcę Ich tak nazywać? Czego Oni się boją?! Przecież Przyjaciel jest cenniejszy niż największy dar, jest wierniejszy niż Rodzina, bo jest z Tobą , choć nie musi.....
Moi Przyjaciele, Wy którzy naprawdę nimi jesteście - dziękuję Wam, bo bez Was nie była bym sobą. Bez Was bym zwariowała i moje życie byłoby bardzo smutne.
Nawet gdy sama siedzę w domu i mam świadomość, że jesteście wystarcza, że nie czuję się taka sama.....

P.S.Zaczęło się od bzdetów, a skończyło na tonach rzewnych; huśtawka, nerwica, kalejdoskop 
myśli.....






poniedziałek, 18 lipca 2016

DZIECI NAD WODĄ.

Woda dla dzieci jest super. Moje najlepsze wakacyjne wspomnienia z dzieciństwa kojarzą się z wodą.
Zapach poranku w letni, upalny dzień do dziś przypomina mi wakacje u Dziadków, gdy zbieraliśmy się z Rodzicami i kuzynami, i jechali nad zalew..... To taki zapach prawdziwej radości, podekscytowania, oczekiwania na coś bardzo fajnego, zapach wolności i beztroski.....
Szybko nauczyłam się pływać i lubiłam wodę pod każdą postacią, teraz nadal lubię, tyle że czystą, co nie zawsze gwarantowane i wolną od wszelakich mikroorganizmów.....
Sympatię do wody (oczywiście nie brawurę!!!!!) pragnę przekazać Dzieciom, więc często zabieramy je nad różne wody i bywa różnie. W zależności od rodzaju 'akwenu';) i wody.....

Tu Bohaterami są Żuk(lat1) i Borsuk(lat5).

1)Dzieci w SPA (pierwsza większa woda Żuka)

Żuk siedział tylko w jacuzzi i bał się dużej wody, więc trzeba było siedzieć tylko tam z Nim. Się napływałam.....
Borsuk wdział na siebie wszystkie skrzydełka, kapoki w kaczki,świnki i żaby, zabrał deskę do pływania i długą gąbkę i kołował na tym wszystkim wokoło basenu nawołując wciąż Tatę, że się boi i topi, więc Tata się raczej napływał..... ;B

2)Dzieci nad Wisłą

Żuk nie zbliżył się do wody, a dlaczego - wytłumaczenie poniżej.....
Poszłam z Borsukiem zamoczyć kostki, jako że wielki upał, ładna, nie tłoczna plaża daleko od siedlisk ludzkich i Centrum Świata. Weszliśmy po kostki, woda ciepła, choć mętna, obleśne błotko przyklejało nam się do stóp, co nieco nas mierziło..... Tak sobie niepewnie spacerujemy popatrując na taplające się niedaleko psy..... Borsuk był jakoś przerażony, więc nie weszliśmy dalej. Tak sobie stoimy w tej burej wodzie, a tu powolutku przepływa nieopodal coś jakby wielka rozmokła kupa.....
Staliśmy jeszcze sekundę w tej ściekowej wodzie, po czym Borsuk jednym susem opuścił rzekę i powiedział, że już nie chce tam wchodzić.....Ja, ochłonąwszy z szoku, wyskoczyłam równie gwałtownie prosto do obmierzłego błocka (teraz już o podejrzanym składzie) i choć się smażyliśmy potem już cały dzień na piachu, to wody nie tknęliśmy..... Gdzie te czasy, kiedy leżałam z piłką w tej wodzie (ok.6 lat temu), była w miarę przezroczysta i nie przypominała kolorem szamba.....

3)Dzieci nad morzem

Borsuk wlazł chętnie, po czym wybiegł równie szybko, wrzeszcząc "zimna,zimna!!!!!".
Żuk naśladując nas powolutku zaczął się zbliżać do wody, gdy ja z Borsukiem bawiliśmy się w uciekanie przed falami.Wszyscy mieliśmy krótkie spodenki, bo chłodnawo, więc nie stroje.
Gdy fala się usunęła Żuk wlazł na mokry piach zadowolony,a gdy my biegliśmy doń krzycząc "uciekamy, uciekamy!!!!!", to sobie siadł, po czym zalała Go fala.....
Wszystko miał mokre.....

4)Dzieci nad Zalewem

Żuk zapoznał się z wodą ostrożnie,po czym usunął się na strefę przybrzeżną,zasiadł w piachobłocie i tam spędził cały pobyt, wpychając piachobłoto gdzie się dało (łącznie z ustami) i czerwieniejąc coraz bardziej, mimo kremu przeciwsłonecznego i czapeczki.....
Borsuk szalał! Z piłką, z kołem, z koleżankami, z Mamą.....
Tyle że pływać się nie kwapił, najlepszą zabawą było wiszenie wraz z dwoma koleżankami na dmuchanym krokodylu i wrzeszczenie, że się spada i że się nie chce płynąć na nim dalej.....
W końcu Mama pokazała im jak się na krokodylu przepływa Zalew (;BBBBB hehe lubię to), po czym zachęceni jak zasiedli wszyscy raźno, tak krokodyl przefiknął się do góry nogami i wszyscy wylądowali pod wodą, po czym wyłapywaliśmy ich z wielkim rykiem i histerią ( z Ich strony oczywiście, bo to płytka woda była.....)

5)Dzieci na basenie

Żuk siedział w ciepłym brodziku i nawet Mu się podobało. Zaczepiał ciągle dziewczynkę, która siedziała jak wryta w kącie i wytrzeszczała na Niego oczy. Jak się poślizgnął i trochę zanurzył, podniósł taki ryk, że trzeba było szybko opuszczać brodzik.....
Borsuk na dużym basenie cały czas na mnie właził, mimo skrzydełek i deski do pływania, podtapiając mnie ustawicznie i miałam w końcu tego serdecznie dość, w odróżnieniu od Niego. On zaśmiewał się do rozpuku wieszając na mnie i piszcząc, że sam nie da rady.....
W rezultacie z wielkimi protestami zakończyłam tę 'wspaniałą zabawę', a że to było niedawno, to jeszcze do tej pory mam zatkane lewe ucho..... ;/////

6)Dzieci w wannie

W zasadzie się cieszą, byle nie puszczać prysznica.

Reasumując moje Żuk i Borsuk  stworzone są do wanny, bo na wielkich wodach się męczą, a na mniejszych zamęczają mnie.....
Hmm.....
Doszedł więc kolejny pozytywny , choć dziwny aspekt siedzenia w domu..... 
W końcu zawsze można nalać wody do wanny..... %=B

środa, 13 lipca 2016

WPIS WAKACYJNY.

Gdzie może jechać na wakacje typowy Polak? Taki nieprzesadzony, bez zbędnej gotówki, ale z zaskórniakami ciułanymi przez rok na wakacje. Jasne, że z Dzieciakami, nawet bardzo małymi. Albo na emeryturze.....Oczywiście nad morze..... Nasze Polskie Morze, które zaczyna gdzieniegdzie uchodzić za 'must have', a raczej 'must be' każdego lata. Trzeba zjeść wielką smażoną, za drogą rybę, wsunąć co najmniej 2 gofry ze śmietaną zamulającą aż do mdłości, zwłaszcza dzieci; potem jeszcze loda, aby na plaży prezentować brzuszysko godne wczasowicza..... Trzeba połazić po molo Sopockim i codziennie zmoknąć lub uciec przed deszczem, a jak trafi się dzień bez opadów uznać to za wspaniałą pogodę na cały turnus.....

Tak też mniej więcej spędziłam ostatnich kilka dni, doceniając zmianę otoczenia i to że morze mamy,
uciekając ze dwa razy z plaży przed ulewą, zjadając gofry po Dzieciach( co mam zabronione),  bo te już nie mogły, a przy wieczornych spacerach wcinając za tłuste i za śmietanowe lody, które nie dość,że ciężkostrawne, to i zimne przy chłodnym wieczorze.....Przewiało mnie na plaży równo (żeby nie mówić przeleciało.....)w moim nowym bombowym stroju kąpielowym, jadłam niezdrowe ryby, za które teraz pokutuję złymi wynikami badań pewnie.....
                                                                           

(ja spędzająca;)prześwituje bombowy kostium,a sukienka kolejna z długich, ulubionych, niedawno nabytych i niedrogich, bo z Lidla.....;)A! Sandałki, to skutek nieprzemyślanych różowych ;)
Wciąż szukałam, aż te znalazłam i są wreszcie idealne ;B

Kontynuując,
woda , zimna w upały, była ciepła przy umiarkowanej temperaturze, więc spacery brzegiem morza, można uznać, za przyjemne..... Zwłaszcza wieczorne, to z Mamcią, to z Mężem, bo bez Dzieci, gdy na deptaku panuje atmosfera zabawy, a nad brzegiem morza - sekretów.....
Otchłań czarnego, nocnego nieba pochłania wyobraźnię, jest już tylko ona i zaduma, która opada bardziej melancholijne dusze.....
                                                                     
To już około 22:30.Otchłań i resztki dnia.....

Mniej melancholijne, jak Mojego Małża, nie włażą do morza nocą i ubolewają nad pewnym katarem osoby romantycznie taplającej się.....

Prawie jak obraz olejny.....(taki rozmazany.....;)

Zdjęcia nocą, pole do niedopowiedzeń, światła które zawsze mają w sobie nieco mroku, tajemnicy.



Nogi mi się palą..... ;BBBBB


A na koniec znalazłam miłe miejsce nad informacją Sopocką, gdzie kawę pije się z widokiem na morze i można siedzieć na zadaszonym balkonie, nawet jak pada. Kawa jest przepyszna i podaje ją uśmiechnięta (właściwie śmiejąca się ze wszystkiego do siebie ?BO)dziewczyna, wiedząc też jak się jaką robi (kawa mrożona to na pewno nie jest zwykła kawa z wrzuconymi do środka kostkami lodu!!!!! Miałam okazję taką pić 2 razy w pewnych miejscach i może kiedyś nawet napiszę gdzie, by takie uczynki były z góry piętnowane!!!!!:||||| ) A do kawy są regionalne rogaliki z białym makiem - przestępstwo w biały dzień, czyli niebo w gębie..... Szkoda, że odkryłam to miejsce tak późno, bo codziennie bym tam kawę żłopała.....;D Może zresztą dobrze, bo to wszystko jest dla mnie średnio dozwolone.... Na dodatek można tam napić się wody leczniczej z minerałami z kraniku i udawać, że to co kawa wypłukała, to się uzupełnia, oczywiście jeśli się nie zwróci wszystkiego, za przeproszeniem, bo po tym wszystkim ta słodko-słona woda przyprawia o mdłości bardziej wrażliwe żołądki..... ;P




To widok przez szyby z tej wieży,Małżu robił mi zdjęcie, a śmiejąca się dziewczyna oczywiście się śmiała, nie wiem czy z uprzejmości, czy ze mnie.....



Gdybym miała możliwość wyboru, pewnie pojechałabym gdzie indziej, ale w sumie miło znów widzieć Cię było brudne, zimne lecz Nasze Morze..... Też masz urok, jakkolwiek tłumy i marketingi chciałyby Ci go odebrać.....
No i wiadomo - lepsze to niż siedzenie w domu..... ;)))))

wtorek, 12 lipca 2016

CO MOŻE SUKIENKA.

Taką mam sukienkę, która odzwierciedla mą naturę. Zachwyciłam się nią, musiałam ją kupić i czuję się w niej tak, jakbym nic więcej nie musiała mówić. Tylko stanęła albo bokiem lewym albo prawym.....
Bok prawy jest cały czarny. Bez ozdób, bez jakiegokolwiek śladu życia czy radości. Pełen pesymizmu, czarnych myśli, samotności i pustki, która czasem porywa i chce pochłonąć.....

Bok lewy jest feerią kolorów, kwiatów, liści i fantastycznych wzorów.Z przełamaniami i kontrastami, wywołuje uśmiech i wspomnienie chwil, w których chce się żyć..... Pełen szczęścia, wybujałej fantazji, życia chwilą, która jest przebłyskiem i jeśli ręki poń nie wyciągniesz, przeleci bezpowrotnie.....

Balansuję pomiędzy nimi i nie jest to łatwe,bo są to przeciwne bieguny, ale każda z nich jest mi potrzebna i nie zaniedbuję ich, mimo największych starań otoczenia.
To się nie zmienia.....
Czasem każdemu potrzebna jest strefa cienia,
chwila milczenia,
niewymazane wspomnienia.....


                                                                     

Na wprost jestem całością.....

poniedziałek, 11 lipca 2016

ZAKUPY CZ.2

Jak już wspominałam - nie ma jak zakupy. Dla nich to zrywałam mą męską Rodzinkę o 5 rano(co trudno im  było zrozumieć), by pędem jechać do 'małego ośrodka' i tam rzucić się w wir zakupów w towarzystwie mieszkającej naprzeciw sklepu ze wszystkim, mydłem, powidłem, a zwłaszcza ciuchami, Przyjaciółki Belli - blond laski. Jeśli ma się taki ulubiony sklep, zwany potocznie 'Ciuchlandem', a dystyngowanie 'second-handem',a w naszym rodzinnym Małym Ośrodku 'Galerią' (bo prawdziwych galerii handlowych tam nie ma);),to może być lepszy od Centrum Handlowego, bo można nie bać się,że Małżu zobaczy metki i wyciąg z konta.....Zresztą,tam zawsze jest kolorowo,wesoło i tłumnie.....Tak się śpieszyłam, że zaczęło lać i burza z piorunami, więc wzięłam samochód i bardzo ostrożnie wyjeżdżając z bramy zahaczyłam o mur domu obok i kolejne obtarcie auta do kolekcji;\tym razem z tyłu, czego Mężu jeszcze nie wie,a jak czyta potajemnie mego bloga, to się dowie i stwierdzi, że już nigdy, ale to nigdy nie będziemy mieć lepszego auta, tylko będziemy jeździć gratem, aż się rozpadnie, bo z moimi zdolnościami, to nie warto.....
W sklepie jak zwykle nakupiłam cały wór i wydałam wszystkie pieniądze co ze sobą miałam, bo tam tylko gotówką się płaci, więc całe szczęście,bo bym z torbami poszła, jakbym mogła płacić kartą bez limitu..... Z moją zakupową Przyjaciółką Bellą tylko się przebierałyśmy i nawzajem doradzały, ona mi wynalazła śliczną różową bluzeczkę rozpinaną w kwiatki, ja Jej buty. Co prawda ich nie kupiła, bo ma sto innych, bo ma ten sklep naprzeciwko i może go częściej odwiedzać, ale za to zdecydowała się na różową pelerynkę przeciwdeszczową, która się przydała przy wyjściu, bo znów lało.....
Ja byłam tak przeszczęśliwa zakupami i w szale oglądania włożyłam telefon do kieszeni i tym razem nie uszło mi to płazem, bo wyskoczył z niej wkrótce i walnął się prosto na płytki, kończąc z szybką w drobnym maku..... Więc kolejna strata w tym wesołym dniu, oprócz stówy za zakupy, kilka kolejnych pójdzie na szybkę telefonu i auto(ale to kiedyś,kiedy zauważy Małżu).Teraz muszę pilnować,by twarzy nie poharatać pęknięciami szybki.....W tej ulewie z torbami zakupowymi podjechałyśmy pod cukiernię, gdzie poszłyśmy świętować udane łowy.
Doszła do nas Przyjaciółka w ciąży El (więcej o Niej w kolejnych postach),ale też laska;) i we trzy jak zwykle zmitrężyłyśmy ok.3 godziny, bo tyle zajmuje obgadanie najbardziej podstawowych spraw i wieści..... Zmitrężyłyśmy smakowicie, bo z kawami i herbatami i bezami z owocami:):P (I tak to przerwa na kawę zbytnio się przedłuża i na nic więcej po niej już nie ma czasu)
Gdy wychodziłyśmy już nie padało i słoneczko przyświecało i Przyjaciółkę ciążową odwiozłam, mimo że się wzbraniała,bo zna moje umiejętności kierownicze, ale się starałam w nic nie wjechać,bo wiadomo wiozłam Dwupak ;)Bella się nie zmieściła do tych toreb z zakupami, dwóch siedzonek,bałaganów i resztek jedzenia,więc poszła sobie, bo blisko ma wszędzie, nie tylko do sklepu.....;)
Ja też wróciłam do domu Rodziców, gdzie reszta siedziała i czekała na moje łupy.....;B
Wszyscy tylko siedzą w domu..... ;> (i czekają aż wrócę, aby wreszcie z niego wyjść ;B)