piątek, 24 lutego 2017

COŚ NA ZĄB ;)

Szłam sobie (jak to w zwyczaju mam) leczyć się.
Tym razem dla odmiany, tylko zęby ;D
Przemierzając z rozmarzeniem mały błotnisty parczek w słoneczku minęłam starszą panią, która właściwie pojawiła się znikąd, a ta nagle do mnie zaczyna gadać :
- I wie pani, jak ten facet uderzył tą dziewczynę, to potem ja się patrzę , a on jej wyciąga 10 zł z portfela..... - eee, jakiś facet uderzył jakąś dziewczynę?! niby gdzie?! i jeszcze ukradł jej 10 zł? - no i jak ja podeszłam i się wtrąciłam, to był zły i kazał mi nie wsadzać nosa w cudze sprawy!!!!! - dzielna baba ,broni bitej dziewczyny, idę , coś mruczę , bo kompletnie nie wiem o co chodzi; przytakuję, a ta dalej -
powinien jej dać co najmniej 100 zł! Jakbym wezwała policję, to by na pewno więcej zapłacił i mandat jeszcze dostał - eee, mandat za bicie?! to chyba inaczej się rozstrzyga.....?! to w końcu dał jej pieniądze czy zabrał?! - dlatego, wie pani ,on mnie odganiał, bo na pewno mu z ubezpieczenia wszystko zrobią i dużo mniej zapłaci, a dziewczynę naprawa auta drożej wyjdzie, on ją chciał po prostu oszukać!!!!!
I wszystko jasne.... Co prawda nie widziałam żadnej stłuczki, ale widocznie miała gdzieś miejsce, a baba pomyliła mnie może z kimś kto też tam stał, albo chciała się wygadać, a ja mam na czole napisane "zagadaj do mnie, chętnie wysłucham".....
Polazła za mną nawijając aż do przychodni i zgubiłam ją dopiero przy rejestracji.....
Właśnie takie sytuacje często mi się zdarzają, wystarczy że wyjdę z domu.....
Droga moja doktor zębowa ( którą jest nieoceniona Pen z mojej klasy szkolnej) wysłała mnie na prześwietlenie zęba, z którego to zieje dziura pożelkowa, choć zatykałam ją wciąż tą plombą,bo pasowała i się trzymała.....
Przygryzłam folijkę, na zdjęciu ząb wyszedł jak martwy (hehe, i taki też był), więc Pen zacementowała mi go w mig, szpachlując i rzeźbiąc, opowiedziała mi co u Niej w trakcie, zadając mi pytania, na które sama sobie odpowiadała, bo ja wiadomo mogłam mówić tylko coś w stylu 'eeee,yyyy,mmmm" itp.I tak nie mam teraz prawie śliny z powodu mojej choroby, więc przynajmniej się nie zapluwałam jak zwykle u dentysty.....  Pen przejrzała jeszcze resztę uzębienia, zalepiła parę innych dostrzeżonych ubytków, mówiąc, że będzie z głowy na jakiś czas ( ja czy mi?! 8O ), pogoniła parę pań pomocniczych, zarządziła następne wizyty i wysłała mnie jeszcze na zdjęcie całego uzębienia 'na wszelki wypadek' na później i to wszystko właściwie w godzinkę!!!!!
To dopiero skoordynowane działanie!
Przy zdjęciu całego uzębienia musiałam już ściągnąć  z siebie wszelkie metale, więc trochę mi zeszło ;) (nie ze zdejmowaniem uzębienia, tylko biżuterii ;DDD)
Dostałam fartuch jak kuloodporny i tym razem brodę na folijkę , a w buzi kijek do przygryzienia, heheh, jak to śmiesznie brzmi.....
A ten cały wstęp po to, że moja droga cudotwórczyni zębowa przyjechała do nas w zeszłą niedzielę wraz z Mężem (naszym kolegą z klasy, a jakże - wszyscy to jedna wielka Rodzina i klasa LO;) i Córcią :B
Bardzo się cieszyłam, (Małż mój też, bo znów w szale sprzątałam ten cały bajzel) a także chciałam coś dobrego ugotować, więc znalazłam jakiś dietetyczny bezcukrowy placek z jabłkami i orzechami i stwierdziłam, że będzie idealny dla Pen, bo gdzieś tam kiedyś coś o diecie niskocukrowej wspominała, poza tym sama chciałam spróbować jak smakuje takie ciasto na mące kukurydzianej.....
Upiekł się nawet nieźle, choć wyglądał trochę blado. Jak go spróbowałam, to stwierdziłam, że bez czegoś słodkiego w dodatku, to nikt go nie zje, bo taki był mdły, więc podałam z syropem klonowym i całe szczęście , bo syrop zabił wszelkie inne smaki waty i dało się ukryć jego słabą zjadalność.
Tyle by było, jeśli chodzi o niski poziom węglowodanów.....

                                                                           

Ciasto blado - chude .....

Ubrałam się w czarną koronkę, miało być modnie i elegancko,ale jak to Małżul powiedział, wyglądałam jak pod latarnię, tylko zdjąć te kwiatowe spodenki..... - nie zdążyłam, bo nasi goście, byli jak zwykle punktualni, co świadczy o niezłym zorganizowaniu,w odróżnieniu od nas (zawsze spóźnionych-Małżul-lub przed czasem-ja)zwłaszcza, że Pen czuła się rano kiepsko i nawet wahała czy przyjechać, ale u nas też milion wirusów raz mniejszych raz większych, więc co za różnica, a wcale nie wyglądała na chorą z tymi ślicznie upiętymi w taki francuski warkocz ciemnymi włosami , jakby muśniętymi gdzieniegdzie słońcem.....

                                                                           

To ja  w wiadomych spodenkach....
 A kapciuszki z puszkiem ;D ;P ;B 

Jeśli chodzi o pozostałe potrawy, to zrobiłam też sałatkę z różnych warzyw z kurczakiem i ananasem, ale jakoś wszystkiego wyszło za dużo ( i tej papryki i ogórków konserwowych, kukurydzy i szczypiorku,makaronu i majonezu) i niestety nie wyglądała wcale elegancko i kolorowo, raczej przypominała to co mam w głowie, czyli artystyczny nieład.....

                                                                           

Oto co wyszło.....

Do tego wysiliłam się by upiec foccacio z pomidorkami koktajlowymi i oliwkami , a że robiłam to pierwszy raz i nie miałam pojęcia jak wyjdzie , to wydawało mi się, że ciasto wciąż jest nie dopieczone , bo takie blade i tak sobie schło w piekarniku ponad 25 minut dłużej niż to zapisano w przepisie i oczywiście skórka wyszła tak twarda, że każdy mógł lekko złamać sobie na niej zęba i od razu miał doktorkę na podorędziu.....

                                                                             

Kawałek foccacio - zębołam ;)

Nie ma to jak się bardzo starać i tak często wyjdzie na opak i choć wieczór był przedni, pogadaliśmy, pośmiali, dzieciaki zamieniały się ciągle jakimiś trollami z lizaków niespodzianek i roznosiły mieszkanie , to i tak najlepiej smakowały bułeczki z szyneczką na kolację, takie właściwie dla dzieci, by coś podjadły..... ;)
Gdy się wreszcie niechętnie rozstaliśmy, bo w miłym towarzystwie czas pędzi nieubłaganie itp..... itd..... Małżyk znów mnie przekonywał nad Jego teorią, że po co sprzątać przed gośćmi , jak po nich też trzeba sprzątać, to nie lepiej sprzątać raz.....
Oczywiście po.....
No jeszcze brakuje, żebym do tej krainy po tajfunie jaką robią tu na co dzień ludzi zapraszała.....
Jakoś przeżyję furię sprzątaniową, która ogarnia mnie przed wizytą czyjąkolwiek,
On natomiast musi przeżyć porządkowanie po.....
Bo mi to się już wtedy nic nie chce..... ;B ;D ;P

piątek, 17 lutego 2017

KINO, KAWA - NIEZŁA SPRAWA

Załatwiłam sobie wychodne na wieczór powalentynkowy, jakoże  w walentynki wszystko pozapychane jest serduszkowymi balonikami i klejącymi się osobami.
Małżyk zapewnił mi serduszka z czekoladkami, od siedmiu boleści co prawda, lata stażu robią swoje, ale czemu nie poświętować trochę po babsku :D

                                                                   
Ostatnio El polecała mi "Sztukę kochania", a także Bella chwaliła, więc narobiły mi apetytu, toteż została Mon do wyciągnięcia, bo Małż by nie wysiedział na polskim filmie o pisarce nawet pół gadziny ;)
Po krótkich dyskusjach i dłuższym ustalaniu terminów Mon dała się namówić, więc od razu zaproponowałam, by wcześniej do mnie przyjechała jeszcze na kawę i pogawędkę (wędkę z poga %B hehe). Napisała, że zobaczy co da się zrobić, więc napiekłam walentynkowych muffinek czekoladowych, by upaść moich chłopów w dzień sercowy, a następnego dnia uraczyć Mon :)
Co do muffinek Wii się strasznie napalał jak piekłam, wybrał sobie taką z sercem ze strzałą, a potem mielił ją pół wieczoru, choć twierdził, że Mu smakuje.....
Os piszczał z radości , że dostał swoją muffinę z uśmiechniętym sercem, wlazł na krzesło rozkruszył ją palcem po całym talerzu , stole i podłodze i przyprawił mnie o lekką furię.
Małż ocenił, że super , że napiekłam, ale najedzony jest, weźmie sobie do pracy jutro - i zapomniał wziąć.....
Ja zjadłam ze złości dwie.....

                                                                     

Muffiny z grubo ciosanymi sercami ;)

Od rana sprzątałam w mieszkaniu, bo Mona miała wpaść, a syf był niezmierzony, bo jakoś nam się nie chciało w weekend sprzątać, więc uwijałam się przy odkurzaniu, przegnałam już dość osiadłe tumany kurzów z miejsc widocznych dla oka i umyłam krany w łazience, bo jakoś te chłopy plują i sikają gdzie popadnie, ile bym tego nie myła.....
Małż przyszedł wcześniej z pracy na poczet mego wieczornego wypadu do kina i zachwycił się porządkiem, że w takim razie częściej trzeba zapraszać, choć ja z językiem na brodzie kończyłam zabawki segregować i nakładać na siebie moje różne zestawy biżu do błękitnego sweterka.
Mon miała być o 17tj, więc zaczęłam robić cappuccino z czekoladą, na które namówiłam nawet Małża, co kawy nie lubi, ale do towarzystwa itp. itd.
O 17:20 Mon nie było, więc zaczęłam ją nękać, że kawa stygnie, a ta mi pisze, że jest zawalona nauką i będzie o 18tj i nie będzie wchodzić.....
Fakt, że konkretnie się z Nią nie umawiałam, ale co ja zrobię teraz z wiadrem kawy, skoro Ona nie pije (jak powiedziała), bo 'sesję' bierze,a mój Mułż jak się dowiedział, że nie będzie siedzenia i picia, to łyknął i zrezygnował.....
Dobra, skoro Mon i tak po mnie przyjedzie pod sam dom, to wypiłam filiżankę, nalałam kawy do kubka termicznego , pięknego, nowego srebrnego od Myża (bez okazji dostaję milion razy lepsze prezenty niż z), co prawda proponował mi taki starszy kubek zielony z wzorkami ptaszków i też śliczny, ale mi pod kolor srebrnej biżuterii i błękitnych ciuchów nie pasował..... ;B i wymarsz!

                                                                           

Srebrny kubek i cały zestaw biżu, którą wdziałam,
a potem zdjęłam kurtkę tylko jak już ciemno w kinie było,
założyłam po zapaleniu świateł i po co było się tak obwieszać.....

Jeszcze muffinę z sercem ze strzałą zapakowałam dla Mon i cały pojemnik tacosów nasypałam , co będziemy przepłacać w kinie ;P i ledwo wepchnąwszy to do jasnej małej torebki wybiegłam do auta.
Trochę kluczyłyśmy zanim dojechałyśmy do Cinema City, a jeszcze Monruś jakieś swoje objazdy wytyczyła, że byłyśmy o 19tj (godzina filmu) na płatnym parkingu, bo reszta zapchana.....
Oczywiście nie mogłyśmy znaleźć kina, a gdy wreszcie dotarłyśmy, wielka koleja była, więc skorzystałyśmy z biletomatu, który zaproponował nam dwa ostatnie miejsca jedno za drugim.
Wzięłyśmy , bo co było robić i poleciały na seans. Stał jakiś tłum , ja tylko szukałam sali nr 3, Mon coś próbowała mi wyperswadować, że to chyba kolejka , ten tłum, ale ja widzę, że barierka się dalej kończy , to zaciągnęłam tam Monri i minąwszy barierkę weszłyśmy do sali, przez nikogo nie nagabywane o bilety.....
Gdy znalazłyśmy swoje miejsca (pod samą ścianą jedna za drugą) Mon poszła do toalety i jak wróciła , to mnie uświadomiła, że faktycznie minęłyśmy kolejkę , bo teraz już jak się przerzedziło, to ją pan zaczepił o bilet i przedarł , a wcześniej nas nie zauważył.....
Więc właściwie bilet był zbędny.....
Film się zaczął ( po pół godzinnych reklamach), na wolnym miejscu obok mnie usiadła jakaś baba (myślałam, że Mon ściągnę, ale wszystko zapchane, więc lepiej miejsc nie zmieniać, jak powiedziała), po czym przyszła jakaś para i na końcu naszego rzędu zaczęła się wykłócać z babą z brzegu, że oni mają to miejsce i jak mają teraz usiąść jak jest jedno wolne tylko i.....(dalej nie słyszałam , bo usiłowałam słuchać filmu), po czym baba obok zaczęła do mnie gadać, że jak się późno przychodzi, to już trudno,bo ona też nie na swoim miejscu siedzi, bo ma 19te.....
Nic nie rzekłam , bo ja miałam 1sze, więc niewątpliwie źle siedziała.....
Na szczęście para z tyłu zawołała kłócącą się parę, że tam są dwa wolne miejsca i usiedli i ucichło.....
Film sobie leciał, rozsiadłam się, bałam się pić kawy, bo jak ja wyjdę do toalety w środku filmu potykając się o te 10 bab , co siedziały wzdłuż naszego 3go rzędu.
Po 20 minutach przyszła kolejna para i zaczęła się wykłócać z poprzednią parą, że to ich miejsca, a że tak było to, tamci wyleźli i dalejże wjeżdżać na te baby , że w takim razie niech i one schodzą.....
Po czym baba obok mnie znów do mnie gada (nie wiem co ja z tym wspólnego mam?!), że niech idą na drugą stronę, bo tam są wolne miejsca, a potem się pyta jakie ja mam miejsce.....
To już wnerwiona jej mówię, że to na którym siedzę, czyli 1sze w 3cim rzędzie, a ta mi gada, że to rząd 4ty!!!!!
Nieee, to rząd trzeci (policz sobie babo - ja w duchu).
Policzyła i faktycznie oświeciło ją , że źle siedzi i zaczęła się w końcu wygramalać przez te pozostałe 9 bab, one się przesunęły w moją stronę, para siadła i nastał spokój , można było skupić się na filmie.....
W międzyczasie wyciągnęłam tacosy i przerzuciłam trochę Monri do naczynka po muffince, po czym zżarłam resztę sama, mając wrażenie , że babsko obok  odsuwa się coraz bardziej ode mnie, jakby jej zapach przeszkadzał? a może chrupanie? (choć starałam się je miażdżyć w zębach bezgłośnie.....)
Film się skończył, wszyscy zaczęli wyłazić, zanim jeszcze wyświetlili domniemany wywiad z pisarką i część oglądała to już na stojąco (gdzie im się tak śpieszy?!?), w rezultacie wychodziłyśmy z Mon ostatnie, ja z moim kubkiem nieśmiertelnym, pełnym kawy, ech.....
Monruś odwiozła mnie pod sam dom, choć co prawda przegapiłyśmy po ciemku zjazd do mnie (ja przegapiłam, w końcu ja tam mieszkam.....)i musiałyśmy nadrabiać do następnego ronda, bo nie wiedziałam , gdzie tu zawrócić - nie ma to jak znać się na własnej okolicy.....
Naprawdę wypad się udał, mimo że jak wlazłam do mieszkania , to Małżak, który zadowolony zabierał się za piwo, zbulwersował się co tak wcześnie (trza było hulać do północy.....).
Film się podobał, choć Mon zaraz mi opowiedziała prawdziwszą wersję biografii Wisłockiej, która była bardziej tragiczna i zaraz się zaczęłam dołować jej losami ( a głównie jej' biednych dzieci.....).
Kawa została do dnia dzisiejszego, którą to po podgrzaniu wypiłam po śniadaniu.
Dobra kawa (nawet wczorajsza), nie jest zła..... :)

poniedziałek, 13 lutego 2017

ELFOWE LOVE

Aha! A jednak nie chodzę tylko po lekarzach!!!!! ;)
Całe szczęście mam Przyjaciół i czasem sobie głowę zawracamy, jak wiadomo, w przyjemnych celach;)
Ostatnio będąc w apartamentach Elfów, do których El przeniosła się całkiem niedawno, a są dość oszałamiające( zwłaszcza taras, na którym mogliby sobie basen wybudować i zawody organizować w pływaniu), uradziłyśmy, że pora się wybrać na poszukiwania sukien, wśród których będzie ta jedna jedyna, a którą El nałoży w dniu sądnym albo rozsądnym , w każdym razie będzie zbierać kopary z posadzki,gdy w niej wystąpi.....
Plan się ustalił, mój Mężul mimo niezdrowego zainteresowania tajemnymi podsufitowymi przejściami w Elfich korytarzach oraz bardzo wysokich wieszaków na ubrania, do których moja El nie dostaje (wcześniej mieszkające tam elfy były rodem z Tolkiena.....), został wrobiony w przetrzymanie Małego na czas przymiarek i zaklepane.
Niestety nadeszły wściekłe mrozy i oczywiście w taki to lodowaty dzień przyszło mi wywlekać się do Centrum, choć jak wiadomo Os był zachwycony, tak jak każdą działalnością poza domową.....
El poznałam już z daleka po wielkiej pastelowej czapie, a że Żuk został już 'sprzedany', to wstąpiłyśmy w progi ekskluzywnego salonu sukien ślubnych i wieczorowych, gdzie panowała cisza i pustka, tylko jakaś wystrojona pani siedziała za wielką białą ladą i od razu storpedowała nas pytaniem, czy byłyśmy umówione. Nie byłyśmy, rzecz jasna i stanęłyśmy jak wryte , eee , a to trzeba się umawiać?????!!!!!
Pani odpowiedziała, że trzeba i że jest strasznie zajęta i nie ma terminów (w odległej przebieralni tylko 1 dziewczyna kończyła właśnie przymiarki jakiejś sukni).
Stałyśmy tak więc skonsternowane co robić, czy wychodzić na ten mróz i koniec naszych planów, tylko kawę wypić i po co ta cała fatyga, w międzyczasie zerkały na suknie, panna młoda z przebieralni się ubierała, pani za ladą z kimś gadała przez telefon i w końcu gdy skończyła,  nagle bardziej przyjaznym głosem powiedziała, że jednak może chwileczkę poczekajmy, ona pójdzie coś sprawdzić.
Więc my czekałyśmy, jedyni klienci salonu wyszli, tylko suknie na wieszakach lekko drgały w ciszy wielkich sal......
Przyleciała pani zza lady już cała w uśmiechach,że klientka odwołała wizytę, więc może się nami chwilę zająć, ale też niezbyt intensywnie, bo ogólnie jest zajęta i w końcu dziewczynie sprzątającej zleciła pomoc przy mierzeniu sukien.....
Po przeglądnięciu katalogów El nic się nie podobało, więc ekspedientka wydrukowała jej parę innych wzorów i przyniosła brzoskwiniowy tiul by kolor pokazać, jako że zależało nam raczej na kolorach , nie na bieli.....
Tiul nam się spodobał, wzory też były lepsze, miło że wreszcie się nami zainteresowano.....
W rezultacie El wychodząc na wielki podest w salonie luster zmierzyła 3 suknie - koronkową z niemrawym białym kolorem przechodzącym w pomarańczowy, bakłażanową o ślicznym kroju, aczkolwiek ten kolor był dość ponury, no i trzecią z odcieniem brzoskwini, tiulową 'księżniczkę', w której naprawdę było El do twarzy (i do figury), wyglądała po prostu jak Królowa Elfów i nie było co dalej mierzyć, bo obie doszłyśmy do wniosku, że ta leży najlepiej.....

  

                            posągowy  bakłażan                i            delikatna  beza

Oglądałyśmy jeszcze błękity (wrażenie dość chłodne) oraz beże (za ciężkie materiały), ale i tak ten wzór spodobał nam się najbardziej, wiadomo docelowo pewnie trzeba będzie tu zmniejszyć , gdzie indziej dodać, ale przynajmniej wiemy co lepiej leży na mojej drogiej El :)
Pani pożegnała nas w zachwytach nad wyborem, obrzuciła wizytówkami , numerami telefonów i adresami stron internetowych, że ledwie jej się z rąk wyrwałyśmy na świeże (acz mroźne) powietrze.
Wstąpiłyśmy jeszcze po drodze do salonu Violi Piekut obok, ale tam nikt się nami znów nie interesował , my byłyśmy już wystarczająco ukierunkowane, choć wiadomo, że do oryginału daleka droga, więc zrezygnowałyśmy z kolejnego wyczekiwania,aż nas zapytają o godzinę umówienia.....
Odebrałyśmy Osa od Małża, który nawet się zdziwił, co tak szybko i poszły na jedzenie do przyjemnej indyjskiej knajpy, w której przede wszystkim był kącik dla dzieci i Żuk miał się czym zająć, gdy my jadłyśmy.....

                                                                           

klimatyczne zdjęcie autorstwa El

El zamówiła nam lunch, który był dla smoka robiony przez szewca Dratewkę, bo ja po zupie z kurczakiem zionęłam ogniem. Co prawda Elfie podniebienia są wytrzymałe na takie doznania i ona nie wiedziała  o co mi chodzi,ale zagryzłam kotlecikami z mielonych ponoć mięs, choć może i glonów oraz ryżem z kolorowymi kulkami , kreskami , kwadratami i wszelką geometrią , i też było nieźle.

                                                                           

Smocza zupa i reszta cudów

Przy deserze  (na który składały się pączki - dwie kulki średnicy szkiełka od zegarka w naczynku, topiące się w czymś jak syrop klonowy oraz dwa kawałki serka białego w słodkim mleku podobnej wielkości :O - słowem deser iście nie na naszą polską miarę wielkich pysznych buł ) i dobrych kawach Osio porozwalał już całą zawartość pudła z zabawkami, pomazał kredkami jakieś książeczki i stolik i zaczynał się nudzić, więc wywędrowałam z Nim do łazienki na przebranie (łazienka mieściła się w drugiej części i trzeba było przejść przez halę robót, na której trwał remont budynku), po czym zebrałyśmy się już powoli po nasze starsze Pociechy, każda do swego przedszkola.....

                                                                             

ostatni złapany smerf..... ;)


Mimo mrozu dzień zszedł bardzo szybko i radośnie, jakiś cel osiągnęłyśmy i do tego nawet nagadałyśmy się z Małym Dzieckiem w knajpie będąc , co nie łatwym jest wyczynem :)
Przez resztę dnia miałam więcej energii i lepszy nastrój, bo pogapiłam się trochę na piękne sukienki i pogadałam z dorosłymi i nawet nie zepsuła mi nastroju kawa, którą zrobiłam sobie popołudniu i jakimś cudem , próbując wyjąć filiżankę z szafki jedną ręką, a zarazem nie strącić innej stojącej obok, nalałam jej do tejże półki tak skutecznie, że zalałam wszystkie stojące tam naczynia i musiałam zaraz wszystko myć i wycierać. Bo kawę trzymałam w czajniczku w drugiej ręce i podpierałam nią drzwiczki, a gdy jedna z filiżanek zaczęła wypadać podtrzymałam ją czajniczkiem tym samym chlustając kawą.....
Brzmi to nieco zawile, ale sama nie wiem jak ja to zrobiłam, więc co tu się dziwić.....
Grunt, że nakrzyczałam na siebie , żeby Dzieci nie myślały, że tylko na Nie krzyczę , jak coś wyleją i obeszłam się smakiem , więcej kawy nie parząc tego dnia.....

poniedziałek, 6 lutego 2017

NIC NOWEGO

" Dzień, który zaczął się marnie.....
marnie skończy się....."

Tyle razy już słowa tej piosenki mi się sprawdziły.....
Wybierałam się z rana na badanie krwi i do laryngologa, jak zwykle do prywatnej placówki w Centrum Handlowym.
Już byłam zgotowana, bo Mały nie chciał się dać wcisnąć w kombinezon, a mi coraz cieplej było przygotowanej do wyjścia, a tu dzwoni telefon z nieznanego numeru.
Odebrałam oczywiście i dowiedziałam się, że moja planowana kolejna wizyta na testy alergiczne wziewne dla Starszego Syna musi zostać przełożona z 14go lutego, bo lekarz zgłosił, że go nie będzie, a najbliższy termin  to 9 marca.....
Oczywiście się wściekłam, bo czekam od listopada, a skierowanie mam do 1 marca przedłużone, więc nie dość, że wizyta się przesuwa, to jeszcze wcześniej muszę polecieć na kolejną do alergologa, by przedłużyć skierowanie!!!!! Bo się lekarzowi nagle zachciało walentynki świętować, czy jak?!
Zwłaszcza, że mało jest potrzebny, bo tylko pobadać dziecko przed testami, a chyba jasne, że chore na nie nie idzie.....
Cała w furii nakrzyczałam na pana telefonistę, dodając, że zdaję sobie sprawę, że to nie jego wina, złapałam to skierowanie na testy, a nuż coś da się zrobić i wybiegłam z Osem na dwór,by nam autobus nie uciekł.
Akurat właśnie śnieg zaczął walić równo z nieba, co byłoby prześliczne i zachwycające tak się przechadzać, niczym wśród spadającego pierza, gdyby nie fakt gnania na autobus z Małym zadziwionym co to Mu przemaka na kocyku.
Doszliśmy do przystanku już jak dwa bałwany, a że autobus spóźnił się 15 minut,bo śnieg zobaczył, to zdążyliśmy nawet nasiąknąć nim :/
Mimo że pora wczesno-przedpołudniowa, korki takie, że jechaliśmy dwa razy dłużej niż normalnie,
na miejscu byli ok.10;45, a na 11tą miałam laryngologa, więc szybciutko pobiegłam na pobranie krwi, bo nie było kolejki, grzebię w mej torbie przepastnej i uświadamiam nagle sobie, że nie wzięłam mojego skierowania na badanie krwi przez tego od testów, bo złapałam skierowanie Syna i tamto przeoczyłam.....Tak często mnie spotykają takie przypadki, że nawet mnie to zbytnio nie dziwi.....
Mimo mojego roztrzepania weszłam do gabinetu z Osem pod pachą i jakoś ubłagałam pielęgniarkę, by w komputerze poszukała tych moich zleconych badań i zlitowała się, znalazła i krew pobrała, ale zanim to zrobiła, była już 11ta i ja znów się gotowałam, że spóźniam się na kolejną wizytę.....
Na szczęście pani laryngolog jest dość spokojną osobą i przyjęła mnie grzecznie chwilę po czasie, zleciła tomografię tych nieszczęsnych zatok, w sumie to od roku nic się nie zmienia, więc zapowiedziała, że być może będzie trzeba zabieg zrobić (jakbym mało miała ostatnio szpitali.....).
W czasie gdy ona mi to objaśniała, Os szarpał wszystkie szuflady, odrywałam Go od kontaktu lub od torebki pani doktor, a i tak na koniec dostał naklejkę za grzeczność.....
Nie ma to jak być dzieckiem.....
W bojowym nastroju poszłam z Małym na kawę, bo uciekł nam autobus powrotny (jak teraz to punktualny taki!!!!!) i jak zwykle tylko za Nim biegałam z kubkiem, bo rurka z kremem tylko na dwie minuty zdołała zatrzymać Go na kanapie przy stoliku.....
Gdy już się zbieraliśmy na kolejny autobus, przypomniało mi się, że nie zapytałam o te skierowanie na testy, więc wparowałam po raz kolejny do tej recepcji i nawet mnie jakaś starsza pani przepuściła w kolejce(czy tego chciała czy nie), bo pewnie dostrzegła obłęd w moim spojrzeniu.....
Stanęło na tym, że zostawiłam im te skierowanie i niech je przedłużają jak doktor będzie, a ja się po nie zgłoszę przed testami. I tak tam jestem częściej niż w supermarkecie koło osiedla.....
Wracaliśmy w takim samym korku jak poprzednio, Żuk zasnął w wózku i potem za nic nie chciał już w domu spać, więc marudny był całe popołudnie.
Ja na pociechę zaczęłam podżerać żelki dziecięce i przy żelku serduszku, w które wgryzłam się z całym moim nerwem okołobadaniowym, wyszła mi cała plomba z zęba nr 6.....:/
Dzień skończył się więc wielką dziurą w uzębieniu, którą mnie pokarało za wyjadanie Dzieciom żelków.....
Już wiadomo do jakiego lekarza pójdę następnym razem.....

                                                                         

podstępne żelkowe przyczyny dziur.....

czwartek, 2 lutego 2017

PRZYJACIELE

Porwały mnie wiry
w niepewne rewiry
i były tak czarne, tak czarne.....

Nie marnując siły
mocno mnie chwyciły
te dłonie , te niewidzialne.....

Sam fakt więc że były
sprawił, że odżyły
me wiary niepodważalne :

Więc grajcie,
więc trwajcie,
więc ogniska palcie,

więc twórzcie co swoje,
więc zabierzcie moje,
ze śmiechem mnie pochłaniajcie!

Nie traćcie mnie z widnokręgu!
Bądźcie w oka zasięgu,

a wszelkie mary i czary
wypijemy do pary ;

z kawą, herbatą i chlebem,
bo tylko co bez Was -
 - nie wiem.....