Od tygodnia oczekiwałam na spotkanie z Przyjaciółmi, a mimo że każdy miał jakieś przeszkody udało nam się umówić na poniedziałek na 17-tą w pizzerii.
Przeszkód było bez liku, bo Amik pracuje na noce (miasto zasypia, a On czuwa nad jego bezpieczeństwem ;), więc po 20- tj musiał wyjść, Mon w tym dniu musiała odwiedzić MON, ponieważ co tydzień musi się tam podładować, jako że jest Mon we własnej osobie, a MON to bardzo ważna instytucja i Ona robi ważne rzeczy, a oprócz tego skończyła pracę doktorską, więc noc całą nie spała, ale mimo to zadeklarowała obecność i dość zmordowana potwierdziwszy to przez telefon głosem wypompowanej dętki dopełzła i to pierwsza na miejsce schadzki ;)
Elfik natomiast pozostawiwszy gromady Dzieci pod opieką swego mężczyzny przebijała się ponad godzinę przez największe korki, wiedząc że też ma czas ograniczony, bo Jej biust podlega ciągłemu napełnianiu ze względu na 3-miesięczną Dzidzię, więc nie można go wydłużać zanadto, by uniknąć nieplanowanych wybuchów.....
Ja natomiast od rana byłam strasznie zasmarkana (choć podekscytowana) , uwijałam się w kuchni, by jakieś jedzenie sporządzić, na szczęście miałam zupę z cukinii z piątku, więc po podgrzaniu mogłam jej podjeść. Na szczęście Żuczek spał i nie zdążyłam Mu jej dać, bo w połowie jedzenia, zaczęła mi się jakaś kwaśna wydawać i w końcu doszłam do wniosku, że chyba jest zepsuta, a ja straciłam oprócz zapachu (zatkany nos) także smak..... Resztę zupy wylałam i zdołowałam się jak ja pójdę na pyszną pizzę, kiedy nie mam smaku..... :/ Czuję zaledwie, że coś jest ciepłe lub zimne, słodkie kwaśnawe lub słone, natomiast dokładnie czy coś jest dobre czy nie w ogóle nie odróżniam..... :/
Poszłam się choć wykąpać, by włosy doprowadzić do porządku na wieczór, obłożyłam je odżywką, wmasowałam piankę, poleconą od fryzjerki i suszyłam na wolnym wybiegu (wspomagając suszarką, bo już zanadto mam katar.....).
Nie wiem jakim sposobem otrzymałam na głowie siano z którego zwisały naokoło kluski.....
Cóż było robić, do fryzury czarownicy nałożyłam bluzkę , na której cekiny tworzyły wzór pajęczyny i przynajmniej się wbiłam w klimat Haloweenowo-Andrzejkowy.....
Oto ta bluzka, właściwie tunika
A to pająk na pajęczynie z bliska ;P
Na szczęście zdążyłam wyczyścić nos zanim pojawił się Mon Ami z pudełkiem ciasta, które chciał przekazać dla mych (niedożywionych pewnie po zepsutej zupie) Dziatek. Nie było czasu go im nieść, więc wrzuciłam do auta pod blokiem (ciasto w nocy zamarzło, a potem jeździło jeszcze cały dzień po pracach i przedszkolach, bo jakoś o nim zapomniałam i jeszcze zamarzło i odmarzło pewnie ze dwa razy i nic dziwnego, że w końcu dziwnie smakowało 80).
Jak już wspomniałam gdy przybyliśmy Mon już czekała , a raczej drzemała przy stoliku, ożywiła się jak nas zobaczyła i nawet zjadła z nami maxymalną pizzę, która im bardzo smakowała, a ja czułam że jest ciepła, a jajko miło łaskocze mnie w język.....:/
Jak już wszystko zjedliśmy przybyła Elficzka, a że nic Jej nie zostawiliśmy, bo to godzinę trwało , a Elfi nie wiedziała co się z nią dzieje po godzinnym korku, musiała więc zamówić sobie całą i nawet ją potem zjadła, a nie ma co się dziwić, bo pół Jej zaraz wyje Dzieciątko.
Wypiliśmy z dziesięć herbat, a ja jeszcze kawę (jakżebym mogła bez.....) przy różnych opowieściach, historyjach i wspominkach. Amik mierzył czapę od Elfi, Mon jak już się ożywiła dzięki zbawiennej sile ananasów z pizzy napotkała tajnych agentów z pracy, z którymi dyskretnie się przywitała, po czym mniej już dyskretnie do nich polazła, by omówić z nimi bardzo ważną rzecz, a my zza winkla wystawialiśmy nasze wścibskie nosy i uszy, ale nic nie usłyszeliśmy, a wszystko nam zasłaniała jej jedwabna koszula w kolorowe motylki, która miała tendencje do rozpinania się w najmniej oczekiwanych momentach w najbardziej strategicznych miejscach..... ;]
Ku rozczarowaniu Amika przy nas się nie rozpięła..... ;B
Elfie robiła mnóstwo selfie, hehe, no dobra wszyscy robiliśmy różne zdjęciowe ustawki, ale i tak wszystko zasłaniały biusty Dziewczyn..... Mój jak wiadomo zjadł pająk z pajęczyny..... ;P
Cudny to był wieczór mimo że nie czułam tych wszystkich pyszności, które zjadłam, a w drodze powrotnej czekałam z pół godziny na mrozie na autobus, bo Elfi wiozła Amika do pracy, a Mon ledwo na oczy widziała i baliśmy się jak Ona do domu dojedzie.
Za to poczytałam ogłoszenia drobne na przystanku odsuwając się dyskretnie krok po kroczku od starszego pana, który miałam wrażenie dyskretnie krok po kroczku się przysuwał.....
Naprodukowałam pełen nos kataru i jak w końcu gwałtownie go opróżniłam, to odskoczył jak oparzony i już nie ingerował w moją przestrzeń prywatną.....
Następnego dnia rano całkiem zaniemówiłam (katar zalał mi struny głosowe) i Mon Ami musiał białym świtem (ledwo zszedł z piedestału bohatera nocy po stoczeniu kilku bojów z ulicznikami) dostarczać mi różne specyfiki lecznicze, bym mogła czymś odśluzować te gardło.....
Zastał oczywiście mnie w szlafmycy, Mężula w gatkach, a Dzieci w pidżamach, więc szybko zwiał nie chcąc nabyć jakichś przyjaznych wirusków.....
Cała nasza rodzina przemieniła się w laminarium, dzięki czemu Mężul nie poszedł do pracy, bo też już chrypiał, Żuk smarkał, a Borsuk wszystko naraz tylko w wersji radosnej , że w środku tygodnia wszyscy siedzimy razem w domu.....