środa, 30 listopada 2016

BARDZO WAŻNA RZECZ.

Nie ma to jak oczekiwać na coś fajnego, coś ważnego dla ducha. Czasem jest to lepsze niż samo zdarzenie, choć nie tym razem ;)
Od tygodnia oczekiwałam na spotkanie z Przyjaciółmi, a mimo że każdy miał jakieś przeszkody udało nam się umówić na poniedziałek na 17-tą w pizzerii.
Przeszkód było bez liku, bo Amik pracuje na noce (miasto zasypia, a On czuwa nad jego  bezpieczeństwem ;), więc po 20- tj musiał wyjść, Mon w tym dniu musiała odwiedzić MON, ponieważ co tydzień musi się tam podładować, jako że jest Mon we własnej osobie, a MON to bardzo ważna instytucja i Ona robi ważne rzeczy, a oprócz tego skończyła pracę doktorską, więc noc całą nie spała, ale mimo to zadeklarowała obecność i dość zmordowana potwierdziwszy to przez telefon głosem wypompowanej dętki dopełzła i to pierwsza na miejsce schadzki ;)
Elfik natomiast pozostawiwszy gromady Dzieci pod opieką swego mężczyzny przebijała się ponad godzinę przez największe korki, wiedząc że też ma czas ograniczony, bo Jej biust podlega ciągłemu napełnianiu ze względu na 3-miesięczną Dzidzię, więc nie można go wydłużać zanadto, by uniknąć nieplanowanych wybuchów.....
Ja natomiast od rana byłam strasznie zasmarkana (choć podekscytowana) , uwijałam się w kuchni, by jakieś jedzenie sporządzić, na szczęście miałam zupę z cukinii z piątku, więc po podgrzaniu mogłam jej podjeść. Na szczęście Żuczek spał i nie zdążyłam Mu jej dać, bo w połowie jedzenia, zaczęła mi się jakaś kwaśna wydawać i w końcu doszłam do wniosku, że chyba jest zepsuta, a ja straciłam oprócz zapachu (zatkany nos) także smak..... Resztę zupy wylałam i zdołowałam się jak ja pójdę na pyszną pizzę, kiedy nie mam smaku..... :/ Czuję zaledwie, że coś jest ciepłe lub zimne, słodkie kwaśnawe lub słone, natomiast dokładnie czy coś jest dobre czy nie w ogóle nie odróżniam..... :/
Poszłam się choć wykąpać, by włosy doprowadzić do porządku na wieczór, obłożyłam je odżywką, wmasowałam piankę, poleconą od fryzjerki i suszyłam na wolnym wybiegu (wspomagając suszarką, bo już zanadto mam katar.....).
Nie wiem jakim sposobem otrzymałam na głowie siano z którego zwisały naokoło kluski.....
Cóż było robić, do fryzury czarownicy nałożyłam bluzkę , na której cekiny tworzyły wzór pajęczyny i przynajmniej się wbiłam w klimat Haloweenowo-Andrzejkowy.....

                                                     

Oto ta bluzka, właściwie tunika



A to pająk na pajęczynie z bliska ;P


Gdy Mężul wpadł do domu i przejął Dzieci wspominając coś, że wieczorem mogę Mu podać jaja (?! - skapłam się później, że też jest chory i będzie dogorywał, więc zrobi się z niego mamałyga bez jaj.....), wypadłam radośnie na ten ziąb i zaraz się cała zasmarkałam.....
Na szczęście zdążyłam wyczyścić nos zanim pojawił się Mon Ami z pudełkiem ciasta, które chciał przekazać dla mych (niedożywionych pewnie po zepsutej zupie) Dziatek. Nie było czasu go im nieść, więc wrzuciłam do auta pod blokiem (ciasto w nocy zamarzło, a potem jeździło jeszcze cały dzień po pracach i przedszkolach, bo jakoś o nim zapomniałam i jeszcze zamarzło i odmarzło pewnie ze dwa razy i nic dziwnego, że w końcu dziwnie smakowało 80).
Jak już wspomniałam gdy przybyliśmy Mon już czekała , a raczej drzemała przy stoliku, ożywiła się jak  nas zobaczyła i nawet zjadła z nami maxymalną pizzę, która im bardzo smakowała, a ja czułam że jest ciepła, a jajko miło łaskocze mnie w język.....:/
Jak już wszystko zjedliśmy przybyła Elficzka, a że nic Jej nie zostawiliśmy, bo to godzinę trwało , a Elfi nie wiedziała co się z nią dzieje po godzinnym korku, musiała więc zamówić sobie całą i nawet ją potem zjadła, a nie ma co się dziwić, bo pół Jej zaraz wyje Dzieciątko.
Wypiliśmy z dziesięć herbat, a ja jeszcze kawę (jakżebym mogła bez.....) przy różnych opowieściach, historyjach i wspominkach. Amik mierzył czapę od Elfi, Mon jak już się ożywiła dzięki zbawiennej sile ananasów z pizzy napotkała tajnych agentów z pracy, z którymi dyskretnie się przywitała, po czym mniej już dyskretnie do nich polazła, by omówić z nimi bardzo ważną rzecz, a my zza winkla wystawialiśmy nasze wścibskie nosy i uszy, ale nic nie usłyszeliśmy, a wszystko nam zasłaniała jej jedwabna koszula w kolorowe motylki, która miała tendencje do rozpinania się w najmniej oczekiwanych momentach w najbardziej strategicznych miejscach..... ;]
Ku rozczarowaniu Amika przy nas się nie rozpięła..... ;B
Elfie robiła mnóstwo selfie, hehe, no dobra wszyscy robiliśmy różne zdjęciowe ustawki, ale i tak wszystko zasłaniały biusty Dziewczyn..... Mój jak wiadomo zjadł pająk z pajęczyny..... ;P
Cudny to  był wieczór mimo że nie czułam tych wszystkich pyszności, które zjadłam, a w drodze powrotnej czekałam z pół godziny na mrozie na autobus, bo Elfi wiozła Amika do pracy, a Mon ledwo na oczy widziała i baliśmy się jak Ona do domu dojedzie.
Za to poczytałam ogłoszenia drobne na przystanku odsuwając się dyskretnie krok po kroczku od starszego pana, który miałam wrażenie dyskretnie krok po kroczku się przysuwał.....
Naprodukowałam pełen nos kataru i jak w końcu gwałtownie go opróżniłam, to odskoczył jak oparzony i już nie ingerował w moją przestrzeń prywatną.....

Następnego dnia rano całkiem zaniemówiłam (katar zalał mi struny głosowe) i Mon Ami musiał białym świtem (ledwo zszedł z piedestału bohatera nocy po stoczeniu kilku bojów z ulicznikami) dostarczać mi różne specyfiki lecznicze, bym mogła czymś odśluzować te gardło.....
Zastał oczywiście mnie w szlafmycy, Mężula w gatkach, a Dzieci w pidżamach, więc szybko zwiał nie chcąc nabyć jakichś przyjaznych wirusków.....
Cała nasza rodzina przemieniła się w laminarium, dzięki czemu Mężul nie poszedł do pracy, bo też już chrypiał, Żuk smarkał, a Borsuk wszystko naraz tylko w wersji radosnej , że w środku tygodnia wszyscy siedzimy razem w domu.....

poniedziałek, 28 listopada 2016

DZIECIĘCYM OKIEM cz.2

KRÓL

Byłem dziś z Mamą w Łazienkach
wiewiórki łaziły nam po rękach,
pawie,
            chowały się w trawie,
dziobnęły mnie prawie!

Kaczki rzucały się na okruszki,
miały kolorowe brzuszki
i krzywe nóżki.

Poszliśmy do zamku na wodzie,
by nie stać na zewnątrz w tym chłodzie
i Mama chciała być królową,
przechadzać salą bankietową,

Więc ja musiałem królem być,
by Mamie w tym towarzyszyć
i w gabinecie przyjmować posłów
słusznej postury, niskiego wzrostu
i zarządzać krajem doskonale,
tak jak się Mamie wydaje.

Jak wyszliśmy z Pałacu
spotkaliśmy rybitwy na placu,
więc ja będąc królem
pomachałem im czule.

W domu zarządziłem leżenie,
a Mama mówi, że się lenię,
więc rozkazałem sprzątanie -
mówi, bym się brał za nie !

I jak mam królem się stać,
gdy nikt mnie nie chce słuchać!?!!!

DZIECIĘCYM OKIEM.....

ARCHITEKT

Byłem dziś z Mamą w Pałacu,
na pięknym zamkowym placu,
chodziliśmy wśród suchych liści,
a oprócz nas różni turyści.

I Mama opowiadała,
że taki Pałac by chciała,
że jak architektem zostanę,
to zamek na pewno dostanę,
a raczej zaprojektuję,
a potem sam go zbuduję!

A Mama w nim będzie mieszkała,
tam z boku, gdzie furtka mała
i będzie się przechadzała
po pałacowych salach,
po zimowych ogrodach,
moja Mama droga!

Tata będzie w karecie
powoził jesienią jak w lecie
i wiosną, a na zimę
sanie będą prawdziwe!

Brat będzie wielkim artystą
i namaluje mi wszystko,
ozdoby ścienne , obrazy,
cenne trofea i wazy.

Więc architektem zostanę,
już dziś projektuję ścianę,
zrobiłem na niej dwa szkice,
gdy Mama mierzyła spódnicę,
a gdy Jej je pokazałem,
to nie cieszyła się wcale,
kazała mi zmywać mazaje,

więc niech sama tym architektem zostaje!!!!!

piątek, 25 listopada 2016

I JESZCZE WY TRZY.....;)

Słowo się rzekło, Kobyłka czeka i czeka..... ;)))))     ;P

Miałam napisać o moich trzech przyjaźniach studenckich, jako dokończenie postu  'Radości życia - Przyjaciele', ale ciągle mi coś przeszkadza.....
Obecnie skaleczyłam się głęboko w opuszek palca wskazującego lewej ręki, gdy próbowałam nożem odciąć kawałek skóry od kury;) (udało mi się tylko nie zahamowało przed palcem , a wbiło się weń.....) i w wielkim plastrze gorzej mi się posługiwać klawiaturą, bo często zahaczam dwa klawisze..... :/ Krwawy rosół się szykuje..... ;P
Ale że ostatnio parę razy rozmawiałam z moją współ-siostrą niedoli z akademika i opowiedziała mi o swoim pobycie w Poznaniu, to się rehabilituję :D
Maja , która jest jak ta pszczółka, bo nie usiedzi w miejscu pięć minut, zawsze musi coś działać i robić, w tak krótkim czasie po studiach, w którym ja zaczęłam pracę, a potem się pochorowałam, zdążyła (oprócz porodzenia dzieci, co też mi się jakimś cudem udało) zrobić doktorat, zostać kierownikiem, szefem , a potem właścicielem, do tego założyć organizacje, stowarzyszenie , milion eventów i zbudować dom. Całe studia taka była, ja wstawałam popołudniu, a ona już obleciała pół miasteczka i kilka wykładów (dzięki temu miałam zawsze świeże materiały mimo mego lenistwa ;) a w tym Poznaniu spotkała włóczęgę, który zaczął Ją naciągać, by mu dała na wykupienie leków.....
A że świetnie zna się na lekach i cenach, to kazała mu pokazać receptę.....
Włóczęg zaczął, że ten lek 100 zł kosztuje, a on ma dopiero 80.Trochę niechętnie dał Jej receptę, a Ona po przeczytaniu nazwy odrzekła, że ten lek kosztuje 27zl, a odpowiednik jest jeszcze tańszy , wiec uzbierał już dużo więcej niż potrzeba.....Włóka zamurowało, a Maja złożyła receptę, oddała mu i poszła sobie.....
Cała ona, zawsze się nad każdym pochyli, ale też nie da się oszukać , bo wie prawie wszystko z każdej dziedziny i ostatnio mi coś o jakichś królach historycznych nawijała, mimo że to niby mózg biologiczno- chemiczny ;) Oczywiście blondynka z niebieskimi oczami, najczęściej z dziewczęcą grzywką włażącą jej do oczu. Mała główka , a tyle wie..... Dobrze, że Ją mam, zawsze mogę o coś zapytać, bo moja pamięć w kwestiach fachowych jest dość krótka, a u Niej to jak na skale wykute!!!!! Miałam wielkie szczęście, że trafiłam z Nią do pokoju i nie dałam się przekonać, by zamieszkać z dziewczyną ze szczęką konia, która mnie namawiała, bym z nią się zapisała.....
Postawiłam na ślepy los i okazał się dalekowzroczny..... ;B

Dwie pozostałe dobre dusze ze studiów , które całe te lata ze mną były, a różnie bywało, przygód nie mało ;) to Mery i Kati.
Mery, choć nie ma owieczki, to pasowałaby do niej , porcelanowa cera, ciemne blond loki, błękitne oczęta. I uwielbiała "Na głowie kwietny ma wiaaanek, w ręku zielooony badyyylek., a przed nią bierzy baraaaanek, a nad nią lata moootylek.....";) Piosenki najlepszych imprez zawodzone do czwartej nad ranem (wraz z "czwartą nad ranem";).
Kati , to zadziorna blond dżaga, z którą nikt nie zaczynał , bo mogła dopiec do żywego ;D
Wielkie zielonkawe oczy i oczywiście drobna sylwetka, przy nich obu jak zwykle, wyglądałam jaki Ciocia Wieża, ale tak włóczyłyśmy się przez te pięć lat w jednej grupie studenckiej, Mary mieszkała w pokoju obok, a Kati w akademiku numer dalej.
Dobrze, że tyle dziś komunikatorów, bo dzwonimy czasami i nawet spotykamy , cóż, znów dzięki mej chorobie, można by rzec ;) miałam lepszy kontakt z nimi trzema, bo wszystkie mnie odwiedziły w szpitalu jeszcze za czasów gdy nie wpadłam na pisanie bloga, więc mogłam ujrzeć pyzatą Małą Córcię Mery, z którą przyszła do mnie na kawę szpitalną, długie włosy i nowy jeszcze bardziej wystrzałowy look Kati oraz oczywiście drogą Maję, która jak Anioł przylatywała do mnie kilka razy, jako że to miasto naszych studiów i one też rodzinne strony mają w okolicach.....
Dobrze mieć tą świadomość , że są zawsze dla mnie ludzie, którzy nawet po półrocznym milczeniu potrafią wesprzeć w niedoli, gdy takowa nadejdzie.....

Na tym zakończę dziś krótki opis Dziewczyn, bo Żuk wypełzł z łóżeczka i stuka mnie plastikowym młotkiem w zabandażowany paluch i klawiaturę, więc kolejne treści mogłyby być wyjątkowo nieczytelne.....



sobota, 19 listopada 2016

'ABY DWOJE CHCIAŁO NA RAZ.....'

Nadeszła sobota, przyjechał Meżuś, a ja umówiona byłam z Bellą na zakupy, Dzieci zdrowsze, serce rośnie :D można ich zostawić i iść.....
Taka to była radosna myśl z rana, co do mego oczekiwania.

Małż szybko się zmył, jako że do 12 tj, mojej godziny zero, kupa czasu i wszystko załatwi, Rodzice się rozleźli odkurzać  i zamiatać liście, a ja zostałam z Maluchami i gotowaniem zupy. W międzyczasie umyłam włosy (międzyczas = bajki puszczone dzieciom)

 i wałki, na które je nawlekam, (bo są plaskate bez nich, bo ich mało) wpadały mi w oczy przy gotowaniu.....

Na dodatek nieszczęść Bella mi ok.10:30 napisała,że 'zimno i pada i zimno i pada 'i Ona też pada,bo liście grabiła i na zakupach była,więc na kawę nie idzie,a w sklepie badziewie i nie ma po co. Oczywiście oprotestowałam jej wiadomość, ja taka w gotowości i wałki mam dla urody włosia, no to stwierdziła,że na chwilę do sklepu przyjdzie,ale na kawę nie, bo ją grypa bierze.
No i po kawusi ;(
To ja stwierdziłam,że nie idę do sklepu i foch, bo sama mnie wcześniej namawiała.
Nie wiem po co się w takim razie ubrałam, przebierając trzecie kupsko Małego.....
No to ona  napisała,że może iść z buźką, która wyrażała wiadomy niesmak i niechęć.
No to ja napisałam,że ja nie idę,bo na siłę to bez sensu i już nie wiadomo , kto chce , a kto kogo zmusza.....
Zdołowana rozwaliłam serek , co mi wypadł z lodówki jak wyciągałam warzywa, nadeszła 12-ta i Mężul i jak się dowiedział , że nie idę, to mnie wygnał, bo co będę siedzieć,jak już Malca uśpiłam.....
Znów wstąpiła we mnie nadzieja (i żądza kupowania;) i napisałam Bellowej,że będę w sklepie jakby co.Tak trochę markotnie, ale może jednak coś z tego będzie.....
Umordowałam Brata, by mnie zawiózł i po drodze poszliśmy jeszcze oglądać jakieś mieszkanie, bo on z narzeczoną szukają, w sumie małe takie, choć odnowione,ale jak tam woli..... Wcześniej krzyczał,że w dwóch pokojach to Mu za ciasno.....
Ładna tapeta w kwiaty, nowa kuchnia, drzwi jak do sejfu, wielkie i grube.....
Tyle że w łazience to się ledwo zmieści,w końcu mikrej postury nie jest.....
Podrzucił mnie w końcu pod sklep, Bellowej nie było.....
Rzuciłam się więc na poszukiwania, choć w okrojonym składzie, jak sobie obiecałam,bo kasa gdzieś mi się ulatnia (dziwne.....;B) i składować gdzieś trzeba tony rupieci.....
Tak się okroiłam,że kupiłam 4 torebkę (w dwa tygodnie - zgroza), ale trzeba się pocieszyć, -> przecież nie będzie kawusi :( grafitowa listonoszka Mark&Spencer:D
Poza tym różowo-fioletową torbę w kwiaty, wreszcie będę miała do szpitala, nie za duża nie za mała,z odczepianą boczną kieszonką, by móc iść sobie z nią i portfelem na spacer/zakupy/kawę po szpitalu......Dobra zdobycz :B Oto ona :

                                                               

Poza tym kapciuszki w panterkę z czarna kokardka i brylancikiem,ewidentna pocieszka, by móc chodzić w futerku na stopach.....Mięciusko. :

                                                         

Wisiorek i bransoletką z kwiatuszkami -obleci, to norma, jakaś biżu musi być, jeszcze pudełeczko na leki ozdobne z gwiazdką (bo 2 to za mało..... :/) .

                                                                   

Moje 3 pojemniki na leki.....
Teraz nie straszne mi żadne ilości..... ;P

Mała mysza drewniana, dla Taty do kolekcji drewnianych figurek.
Kubek z bałwankiem i ozdobami świątecznymi pięknie zapakowany.
Mort z "Pingwinów z Madagaskaru" ruszający oczami za złotówkę .
Srebrna ramka z różowymi kwiatuszkami, w sam raz dla Mami.
Heloł, utonę w tym....
Jeszcze mi piętnasta poducha potrzebna.....
No i sklep zamykali,14-ta , Belli nie było, powlekłam się więc do domu smętna, deszczowa, że 'miało być tak pięknie, miało nie wiać w oczy nam'.....Ciągnął się za mną wór niepotrzebnych mi aż tak specjalnie rzeczy.....

Oczywiście koło 16 tj Bell mi napisała,że spała i nie przeczytała, że jestem,bo by przyszła.
Takich zdecydowanych jak my dwie ,to nie ma nawet jednej.....
'Smutno było żurawiowi, ze samotnie ryby łowi.....'
Czasem takie proste drogi bywają krzywe....
Wszystko znów fajnie, sytuacja jak kryształ (nieco do obróbki ), a ja mam różową torbę w kwiaty do szpitala,
tra la la la..... ;)

wtorek, 15 listopada 2016

ZASKAKUJACO "ZDROWE" INHALACJE SOLANKOWE

Paskudnie jest, każdy widzi, deszcze , śniegi, wiatry, mrozy.....

Na dodatek Oś coraz bardziej niedomaga na zapalenie krtani,a jak mówię Rodzicom, że trzeba okna otwierać i chłodne powietrze wpuszczać, by nim oddychał, to się za głowy łapią - chore dziecko na ziąb wystawiać .....
Co wieczór robię pranie i obwieszam kaloryfery po całości,by było wilgotno, no i ostatnio jak byliśmy na basenie, to zauważyliśmy tam grotę solną,więc dla zdrowia postanowiliśmy się do niej wybrać.
Tata zgłosił się na ochotnika, by pójść ze mną i z Dziećmi, jedyne co wyczytałam, to że trzeba mieć białe skarpetki - nie wiem w sumie po co, żeby było widać, czy czyste?
Musiałam od Mamy pożyczyć, bo jakoś mam tylko inne odcienie, Wik miał jakieś nieco za duże, Oś dostał z niebieskimi paskami i autkiem czerwonym (bo innych nie miałam ).
Telefonów nie można, hałasować nie można - ciekawe , a komu tam będziemy przeszkadzać, nietoperzom?
Weszliśmy do pokoju gdzie się rozebraliśmy z kurtek i butów,  wąsaty pan wpuścił nas do małego pokoiku, w którym stały 4 leżaki na nasypanej soli, na ścianach też poukładane były bryły solne, a za nimi kolorowe światła, które migały i się zmieniały, tworząc tajemnicza atmosferę.....

                                                                     

Ściana z brył soli, które w rzeczywistości były blado pomarańczowe.

Sufit był właściwie wycementowany - soli im nie starczyło...... ;)
Z dwóch stron porobione były sztuczne kaskadki, a że pan włączył nam muzykę, na która  składało się ćwierkanie ptaków i miauczenie kotków, to atmosfera iście solankowa / sielankowa, z tym ze Młodszy wciąż rozglądał się za tymi kotkami.....
Dzieci rzuciły się na wiaderko z zabawkami, my z Tatą na leżaki.

                                                                   

Wik w kącie z robalami.....

Buchnęła na nas para jodowo-bromowa i bardzo przyjemnie zaczęłam się wylegiwać w tej mgle, bo leżak się rozkładał, a Dzieci zajęte : Oś kopał w soli, a Wik wyszukiwał różne robale zabawkowe, które tam były i rzucał na każdego..... Jak nagle w tym półmroku wskoczył na mnie wielki świerszcz , to prawie się z leżaka zwaliłam, taki był realny (zwłaszcza , że w tej muzyczce jakieś koniki polne i żaby też skrzeczały.....).
Tata nawet nie marudził, próbował nam zdjęcia robić, co też zabronione, choć nie wiem czemu, bo w tej parze i tak nic nie wychodzi. Wyszło tyle co widać <=>
Nikt czystości skarpet nie sprawdzał, może jak na białych widać brud , to w brudnych nie wypuszczają, a że brudne śmierdzą, to mogą sól infekować i gdyby nie obowiązek białych czystych skarpet, to cała ta sala zalatywała by brudnymi skarpetami.....
A tak bryza morska niemalże (hehehe) i słony smak w ustach (od morza.....;)

                                                         

Plaża solna ;) Dzieciaki na leżaki !!!!!

Pod koniec seansu (50 minut) Oś zaczął zajadać sól z kubeczków zabawkowych, więc najwyższa była pora wychodzić, ale i tak długo wytrzymał .
Wik oczywiście zaraz po rozpoczęciu zachciał siku, więc musieliśmy potajemnie (chociaż nie wiem, bo kamera była) wyłazić do łazienki obok wypuszczając pół kilo soli do pokoju na meble, które pokryły się wkrótce delikatnym siwym nalotem.
Nikt nas nie wyganiał, ani nie przychodził, więc po godzinie sami grzecznie wyszliśmy .
W końcu zjawił się pan obsługujący, coś go zatrzymało, umówiliśmy się na następny dzień i do widzenia.
Nazajutrz byliśmy z Mamą i inny pan puścił nam piosenki dla Dzieci, więc z Wikiem tańczyliśmy kaczuszki (wprost do kamery);) i śpiewali przeróżne "Puszki Okruszki", bynajmniej nie przejmując się , że hałasujemy.
Na korytarzu pewnie tylko echo szło dudnienia z groty..... ;)
Reasumując, po tych dwóch zdrowych seansach, Osek wieczorem tak zaczął okropnie kaszleć szczekająco, że w końcu wylądowaliśmy na pogotowiu na zastrzyku rozkurczającym na krtań,a do tego doktorka chciała nas zostawić w szpitalu.....
Dawno mnie w szpitalu nie było.....
Pewnie dlatego,że po szalonej jeździe do szpitala z moim bratem i jego narzeczoną, Oś zwymiotował na mnie i na siebie,więc przedstawialiśmy sobą obraz choroby i rozpaczy, zalatując rzygowinkami.....
Odmówiłam, więc zostałam postraszona tracheotomią w razie zacisku krtani jak się pogorszy, ale na szczęście doktorka nie nalegała, a ja przeszedłszy już z pierwszym mym Synem rożne krtaniowe perypetie, łącznie ze szpitalem, świadoma jak to wygląda, nie ugięłam się.
Mały dostał oczywiście antybiotyk , sterydy wziewne w większej dawce niż do tej pory, no i ten zastrzyk w tyłek,po którym był tak na mnie wściekły ,że ugryzł mnie w nos jak Go chciałam pocałować i teraz mam czerwony koniuszek jak renifer Mikołaja.....
Pół nocy spędziłam z Osem śpiącym na mej piersi na siedząco ,bo jak Go kładłam budził się , kaszlał i płakał, jak wreszcie udało mi się Go odłożyć , poleciałam pędem wysikać się, bo pęcherz mi pękał, no i zrzucić z siebie zarzygane ciuchy.....
Do 4-tj czatowałam na podłodze przy łóżku,dopiero potem, gdy Mu się poprawił oddech, mogłam legnąć na kanapie i zapaść w krótki sen, w którym czułam obecność Babci.....
Nie śniła mi się od czasu pogrzebu, może chciała mnie pocieszyć,takie to trochę metafizyczne, a może człowiek czegokolwiek się czepia w zmęczeniu i zdenerwowaniu.....
Grunt, że następnego dnia Malutkiemu się poprawiło , ale tak na wszelki wypadek, nie wybraliśmy się już na te "zbawienne" inhalacje solankowe.....


niedziela, 13 listopada 2016

BASEN

Mama stwierdziła, że dla rozrywki Dzieci, trzeba w te słoty i deszcze wybrać się gdzieś z Bąblami, bo się zanudzą i nas zamęczą.....
Padło na basen, bo blisko i trochę energii ubędzie.....
Znalazłam w szafie jakiś stary kostium kąpielowy, który był dobry po ciąży, bo czarny, więc wyszczuplał i trzymał biust, bo miał usztywniacze ozdobione złotą nicią.
Jak go wdziałam,to dzięki usztywniaczom wyglądało, że mam jakiś biust, który już nie jest rozmiarów ciążowych, więc strój zaakceptowany,mimo że workowaty, ale kto mnie tam zna.....

                                                                     

Oto ów strój, dla lepszego wyobrażenia ;)

Na szczęście Tata zdeklarował się zostać z Młodszym, więc z Wikiem wesoło wparowaliśmy do szatni, przebrali się; Mama dała mi swój niebieski czepek, co mi z uszu złaził, ale był.
Sama poszła sobie na aerobik, w którym to z koleżankami przepasana niebieskim pasem, z niebieskimi ciężarkami skakała w wodzie i 'robiła pociąg' z tymiż paniami.....
Ja natomiast w płyciźnie dla Dzieci uczyłam Borsuka pływać, co oczywiście sprowadzało się do skakania na mnie i podtapiania mnie, jak już wspominałam, w 'Dzieciach nad wodą'.
Dociągałam się kolejny raz do końca toru prychając i plując wodą, gdy słyszę nagle : O,cześć!
Fajnie Cię spotkać, co słychać?
Przetarłam oczy i ujrzałam koleżankę z podstawówki, niezbyt sympatyczną, aczkolwiek zawsze perfekcyjną w zachowaniu i wyglądzie, w prześlicznym kolorowym kostiumie idealnie na nią skrojonym, w którym to przechadzała się po basenie (nie ma to jak przyjść na basen się przechadzać.....).Pozostałam więc w zanurzeniu, by mój worek nie unaocznił się w całej okazałości i samą głowa odpowiedziałam, że w porządku , uczę Synka pływać itp itd.....
- No ja tam pływać nie umiem, ale to nawet lepiej, tylu tu przystojnych ratowników ( właśnie przechodził jeden z nich i gapił się na nią, rzecz jasna, ja mogłabym się śmiało utopić.....)
- Ja na szczęście umiem - rzekłam z przekąsem, wtedy też ów ratownik zauważył , że ktoś tapla się w wodzie i zajeżdża wielką gąbką w łysą czaszkę płynącego pana, był to mój Synek, ratownik mnie upomniał, ja rzuciłam się jak wielka foka odciągać Synalka uwidaczniając całą mą postać i dostrzegając w ratowniku brata kolegi z klasy LO..... Czy dziś wszystkich znajomych przygnało na ten basen ?!
Po tym incydencie kategorycznie zarządziłam przeniesienie się do basenu z bąbelkami i masażami, niech się Młody tam tapla, a ja się zamaskuję w pianie.....
Wik co prawda zaczął bezustannie na mnie włazić, ale przynajmniej miło się leżało i masowało w wodzie. Potem zajął miejsce w mych nogach i sobie jakoś grzecznie fikał. Bąbelkuję się, bąbelkuję, a tu znów słyszę : Hejka! Zauważyłem właśnie , że jesteś z Synkiem i przyszedłem z moim przywitać się. - zadzieram głowę ponad parę, a tam ów kolega z LO, którego brat jest ratownikiem.....
Rodzinami walą.....
- Cześć Przemek! Ano pływaliśmy sobie, ale po tym jak Wik wpadł na dziadka wolę już siedzieć w bąbelkach :) Twój Syn to pewnie przez wujka już nauczony pływania świetnie?
- Radzi sobie, radzi, eee, to miłego tego , eee , leżenia..... - jakoś dziwnie zaczął odwracać głowę i się zacinać - my już wychodzimy.....
- Cześć,na razie ! - odparłam i opuściwszy głowę zobaczyłam trzy wielkie czarne balony poniżej mej szyi.....
Był to mój kostium napompowany powietrzem z bąbelków na poziomie brzucha i piersi.....
W nogach siedział uśmiechnięty od ucha do ucha Borsuk i też się wgapiał w ciekawe zjawisko.....
Rzuciłam się jak ranny mors i spłaszczając kostium wypełzłam z tych masaży całkiem już mając dość basenu..... Na szczęście aerobik Mamy się kończył, więc mogłam wyciągać Wika i zmierzać jak niepyszna (bo cała w chlorze, hehe) do szatni.
Jeszcze tylko pół godziny suszenia głowy i do domu.....
Trzeba chyba zainwestować w jakiś lepszy kostium, bo na tej pływalni tłoczno jak w mieścinie na targu w czwartek lub jak w metropolii w Centrum Handlowym w weekend.....
Takie rozrywki jesienne.....

niedziela, 6 listopada 2016

PRZELOT PO KAWIARNIACH, SKLEPACH I CMENTARZACH

No dobrze, święta listopadowe nadeszły. Trzeba było udać się na groby, wejść w tą mistyczną atmosferę. Zanim jednak udałam się w rodzinne strony, w oczekiwaniu na wyjazd odkryłam fajne miejsce do wypicia kawy, a jakże, z dzieciakami w pakiecie i to niedaleko !
Zajechałam na parking na targowisku, gdzie oczywiście stanęłam krzywo,ale dużo jeszcze miejsca było, a popołudniu i tak się wyludnia.....
Dzieciaki pod pachę i do kawiarni.....
Mężul tak późno do domu miał wrócić, bo oczywiście ma korpo-zbliżanie się na niebezpieczną odległość do współpracowników ;/, czyli imprezę integracyjną, gdzie się je, gdzie się pije i nie chce się wychodzić z pracy.....,a czas jakoś trzeba zorganizować.....
Władowałam się więc do 'Posiaduffki' z  wózkiem i starszym za rękę i zajęliśmy jedyne wolne fotele, ale że Żuk zaraz wylazł z wózka i poleciał do kącika zabaw gdzie obok przy stoliku siedziały dwie starsze panie, a za nim poszedł też Borsuk, to te panie po chwili konsternacji zamieniły się z nami na miejsca ;D
Słowem Malcy je wykurzyli skutecznie..... ;B
Dzięki temu mogłam się rozsiąść blisko nich i w spokoju wypić kawę, pogryzając sernikiem i upijając im trochę lemoniady, bo byli tak zajęci demolowaniem kącika zabaw, że nawet nic nie chcieli.....

                                                                   



Niestety już zimno, bo na dworze jest świetny duży plac zabaw, ale z drugiej strony byłam tu kiedyś z Mon na kawie i musiałyśmy i tak siedzieć tuż przy samej piaskownicy, bo Oska ciągle jakieś dzieci biły i przesuwały, a ich rodziców to grzało i ziębiło, bo zajadali w oddali tarty, a ich dzieci już duże to się nie uszkodzą ;//

                                                               

Cały nasz kąt i widok na plac zabaw na zewnątrz

W każdym razie dobra taka knajpa, bo kącik zabaw duży i tak z godzinkę im zajęło zanim się znudzili, a ja miałam chwilę na odetchnięcie.....Warto nawet trochę więcej zapłacić, bo wiadomo to mały domowy interes i dopiero się rozwija, za swobodne wypicie kawy bez dzieci uwieszonych na szyi, czy na rogu obrusa, co grozi wiadomo czym.....

                                                                         

Czerwone spodnie i buty - jestem bocianem. ;B

Malcy się wyszaleli i trzeba było się zbierać, bo Osek zaczął już za bardzo zwiedzać resztę knajpy.....
A tak mi tam było doobrze.....Nawet wifi było darmowe, więc i pogadać sobie mogłam z Przyjaciółmi.....

Potem pojechaliśmy na Święta.

Smętorze i smętorze, deszcz leje, a mi się na zakupy chce i inne przyjemne wypady, a nie smętorze.....
Nie byłabym sobą gdybym nie zaplanowała wypadu do kawiarni z Bellą, a że jeszcze Mon się pojawił w okolicy to i Ją zgarnęłyśmy :D
Zapowiedziała się też wspomniana kiedyś Pen - bo spotkałam ją już wcześniej w ulubionym sklepie i zaprosiłam.
Wiadomo, my najpierw też do sklepu, ale że to był poniedziałek przed 1 listopada, to wszystko pakowały już dziewczyny do worów, bo niedługo zamykały, gapiły się na nas lodowato, że iść groby czyścić, a nie po ciuchach latać i naprawdę szybko się wycofałyśmy rezygnując z nabycia czegokolwiek..... To mnie jednakowoż trochę przygnębiło ;/
Zasiadłyśmy na kawie z ostatnią rozwaloną bezą jaka była (bo ponoć im spadła, ale w pudełeczku, więc tylko nieforemnie wyglądała.....) i gdy Pen miała się zjawić, to przyszedł sms od niej , że nie przyjdzie, po czym wpadła odstrojona do kawiarni i zaczęła wykupować pół wyłożonych ciast..... Zorientowawszy się, że Ją wołam przyleciała do nas do stolika, przywitała się mówiąc, że stwierdziła, że kupi ciastka, których i tak nie je, bo ma dietę niskowęglowodanową; i się z nami przy okazji zobaczy. Oczywiście pokazała nam jaka jest chuda i ma piękną łososiowa bluzkę z kokardą pod szyją i poleciała z tymi ciastkami, po czym znów wpadła po następny pakiet ciastek, przybiegła nas kolejny raz ucałować i popędziła,bo' Jej Mężul już nie chce na nią czekać i odjeżdża właśnie ich nowym samochodem.....'
A my siedziałyśmy jak te trolle wgapione w sreberko i Bella stwierdziła, że ona już tej bezy nie je, więc dojadłam ją ja rozgrzeszając się dietą niskotłuszczową oraz żałując bezy, co ją wciąż porzucano.....
W końcu zadzwoniła Mon, że się spóźni, bo zaatakowało Ją stado dzieci (?) i już widzi , że ich nie pokona, więc posiedziałyśmy do zamknięcia kawiarni i w deszczowym nastroju i aurze powlekły się do bardziej nocnego lokalu na bardzo nie nocną herbatę.....
Tam doczekałyśmy się Mon, która wpadła ślicznie umalowana i zamówiła sobie dla odmiany kawę, a ja do tego sałatkę, bo zgłodniałam po tej bezie.....
Potem one gadały o sukcesach w pracy, a ja zżerałam sałatkę, by spuchnąć jeszcze bardziej i wyglądać choć trochę nienormalnie, bo przecież nie chodzę do pracy, a wszyscy mi mówią, że nie wyglądam na chorą.....
A nie wiedzą ile się przed wyjściem przygotowuję przed lustrem, by mnie nie pomylono z jakimś zombie co uciekło z balu halloweenowego.....
Gdy wychodziłyśmy dla odmiany lało....., całe szczęście Mon podprowadziła mnie pod dom, bo miała parasol, nawet po deszczu miło się chodzi w dobrym towarzystwie.....

1 listopada 'nietypowo' padał deszcz i zmokliśmy jak kury na smętorzu podczas mszy, bo naiwnie nie wzięliśmy parasoli, zmokło moje sztuczne czarne borsucze futro i oblepiło mnie jak wyliniałą nutrię, zmokły wieńce zlepione z pięciu (od pięciorga Dzieci) na grobie Babci, zmokły Malce, choć zakapturzone i Ciotka, co w kapocie przyjechała czarnej i obszernej, zmokliśmy wszyscy i nie pomogły parasole przyniesione przez Tatę, zakoszone z biura Brata..... bo wtedy już przestał padać deszcz.....

Po chwilowym umartwianiu i nocnym łażeniu po cmentarzu, które się odbyło z moim Mężem jak Dzieci już spały tak po 23ciej, mroźno już, puściutko, milion gwiazd i światełek , jak to na Wszystkich Świętych, wspomnienie Dziadków i Pradziadków (swoją drogą ciekawe imię 'Leontyna'), zapaliliśmy lampiony i szukali cieni wśród grobów.....
Często bawiłam się na tym cmentarzu jako Dziecko, bo bardzo blisko mieszkamy, chodziłyśmy z sąsiadką po grobach i zwracałyśmy się do nich imionami i nazwiskami wypisanymi na tablicach, pytałyśmy, co u nich słychać, jak się dziś mają.....
Wtedy nie miałam jeszcze prawie kogo odwiedzać na tym cmentarzu, nie kojarzył mi się źle , czy smutno, wręcz przeciwnie..... Spokój był, ludzi mało, a jak już , to zajęci sobą..... Oczywiście zachowywałyśmy się cicho, bo grabarz, jedyny nasz wróg, mógłby nas przegonić, ale to taki gapa był , a w zasadzie pijaczyna, że nawet nie zauważył jak kiedyś uskładałyśmy kościotrupa ze znalezionych na śmietnisku cmentarnym kości i przyozdobiły go wstążkami i cebulą.....
Te czasy dziecinnych zabaw..... ;P

Więc po tym umartwianiu rzuciłam się w kolorowy świat zakupów i nakupiłam co popadnie, a mnogość bibelotów mnie samą przerosła.

                                                             

Oto zdobycze z jednego razu, naprawdę już zgłupiałam, ale wydać trochę (małą ilość, bo to tanie , wiadomo) pieniędzy, to jak upuścić krwi, od razu człowiekowi lżej..... (choć mój Mężul tak nie uważa, hmm ;?/)
Pingwinki kolczyki, bo słodkie, ubiorę jak pojadę na Antarktydę, by się dopasować, a babuszki, to wiadomo, do Rosji.....
Bransoletę jak przeniosę się do czasów 'Wspaniałego stulecia'.
Ten wielki biały kwiat to pierścionek, ostatnio lubię coraz większe nosić, co pewnie mi psychologiczne mądrale powiedzą , że mam wybujałe ego i niespełnione cośtam.....
Ooo, wiele mam.....
Czy resztę gdzieś wdzieję, to się okaże.

Krzyżyk już mam na szyi i na cmentarz w sam raz.....