niedziela, 28 sierpnia 2016

ZDARZENIA TOWARZYSKIE.

Oj,za dużo tego towarzystwa, oj,oj.
Z rana przywaliła do mnie rodzinka - Kuzynka z mężem ,2 dziewczynkami i dużym Synkiem. Wpakowali się na salę, zaczęli biadolić jak duszno i ile ludzi, zostawili mi jakieś waflaki od Ciotki i wyciągnęli na kawę (to akurat super!).
Zjechaliśmy do kawiarenki gdzie jest najdroższa,ale też najlepsza kawa w szpitalu,a że Mąż Kuzynki stawiał,to dostało mi się pyszne Cappucino i serniczek :p
Dzieci wzięły wody i inne ciastka, po czym zaczęły robić rozróbę wśród gazetek z dodatkami zabawkowymi,a moja Kuzynka znalazła w tym kiosku-kawiarence książkę o kotach Pawlikowskiej,stwierdziła że bardzo ciekawa i musi ją kupić i poczytać,jak wychowywać ich kota, po czym dała mi ją bym sobie poczytała w szpitalu.....
Przecież ja nie mam i nie zamierzam mieć kota! Lubię koty, miałam kiedyś,ale teraz nie za bardzo mnie to interesuje..... Nawet nie mam czasu poczytać mojej o baranach (;) - tzn. "Triumf owiec"),a co dopiero podręcznik wychowania kota.....
No nic, kolejna cegła do trumny, ups, torby, bym się zarwała pod nią,jak jutro (I hope so) będę wychodzić..... 
Posiedzieliśmy tam z pół godzinki, aż Dziewczynki zaczęły nam się uwieszać na ramionach i pytać coraz nachalniej, kiedy już wreszcie mogą stąd iść,więc wszyscy razem wpakowali się do windy by mnie odprowadzić na sale (?!? nie trafię?!?),winda ledwie wjechała,bo 5-osobowa jest, prosto pod drzwi odstawili (czy coś wiedzą o wczorajszej dezercji?!?)i machali rzewnie jak znikałam w pokoju ('juści Tobie bidocko wolność obca bydzie.....;').

Hehe, no dobrze, mili byli, w końcu najadłam się pyszności i czas trochę zleciał.....
Każde odwiedziny w szpitalu osoby tam leżącej są dla niej nie lada atrakcją.....
Cały dzień potem włóczyłam się z tymi trzema dziewczynami z powyższych postów, czy tego chciałam, czy nie , bo jak tylko się gdzieś szło, to one też.....
Byliśmy w kościelnej kaplicy na mszy, tym razem był młody ksieżulo, który do wszystkich mówi w jednej osobie ("Ty wiesz, że Ciebie Bóg wybiera i z Tobą chce być, więc zwróć na to uwagę, rozumiesz? Czy Ty to rozumiesz?" - i patrzy się prosto na Ciebie,a że szeregi kruche w tej kaplicy, to nie wiesz gdzie się schować! Albo co gorsza czy masz odpowiedzieć?!). Na początku oczywiście sen mnie tak morzył ,że tylko kryłam się za dziadkiem przede mną z zamkniętymi oczyma i uważałam by głowa mi nie poleciała na Marysię.....W pewnej chwili mało nie podskoczyłam na głośniejsze słowa "Otwórz uszy i serce!" niemalże przekonana, że to chodzi o moje oczy.....
Potem już mi przeszło i wysłuchałam do końca, w sumie wcale nieźle ten ksiądz gada, bo odnosi się do nas,chorych, wiele babeczek czuje się docenionych i ponoszących swój krzyż. A o to w sumie chodzi.....
Po mszy poszłyśmy na lody, potem jeszcze wymknęły z Marysią do Biedronki na przeciw szpitala w ten skwar -wszystko mi przypominało studenckie czasy, cóż, moja okolica akademikowa..... - no i znów na 'Taras party'.
Nasze dezercje to nic z tym co Maryś opowiadała,że jak leżała w innym szpitalu, to dziewczyna ponoć znikła wieczorem - na jej łóżku była tak zakotlona kołdra jakby tam spała- nikt się więc nie kapnął,a ta wróciła ponoć po 6 rano ledwo żywa i jak zaległa, to jej do 15-tj zwlec nie mogli,a miała do domu iść i się zaczęli martwić,że jak ona się tak źle czuje , to chyba nie pójdzie. Dopiero to ją trochę otrzeźwiło i zaczęła się zbierać,że nic jej naprawdę nie jest i już wstaje..... Nieźle co? ;B
Wieczorem, koło kolacji,

                                                           

                                                         (Oto ona ;)

 poszłyśmy z kubkami na darmową kawę z czekoladą z automatu, bo znów ludzie nawrzucali pieniążków,a nie mieli kubków i sobie poszli, zapewne wściekli.....
Im częściej przebywam w tym szpitalu, tym więcej meandrów poznaję, nawet już wiem jak się podłączyć do darmowego WiFi, więc funkcjonowanie tu robi się całkiem znośne,żeby nie mówić fajne.....
Byle tylko współlokatorki z pokoju nie chrapały,nie odprawiały innych cyrków nocami i nie umierały.....

sobota, 27 sierpnia 2016

MOŻLIWOŚCI POPOŁUDNIA.

Aby w szpitalu było weselej, aby czas nie przepływał mi przez palce, postanowiłam w ten piękny słoneczny dzień trochę zdezerterować.....
Powiedziałam Marysi, by dzwoniła w razie czego, powiedziałam pielęgniarkom,ze idę na kawę, no i poszłam, tyle ze do Mej Przyjacioly Słonka,która mieszka nieopodal.....;D
Przebrałam się w czarny kombinezon z jasną koronką z tyłu,z krótkimi spodenkami,po których to zauważyłam,że na tarasie przez pół godziny gadania słońce zdążyło zarysować kontury brązowych pończoch na mych nogach..... 8d Mam wyraźne krechy tam,gdzie kończyły się getry,które sobie podciągnęłam....
                                                               
                                                          

                                         Szkoda tylko, że nie równe.....
                                    
Mocne dziś te słonko-te na niebie, nie Przyjacióła ;)
Zapamiętać : nie wyłazić  na słońce po sterydach!!!!!

Więc pełna energii nie spożytej po moich pulsach,które wprawiają mnie nieomal w euforię,poleciałam do Słonka.
Śliczne mają mieszkanko, eleganckie i jaki porządek przy dwóch Małych Bajtlach!
Dzieciaczki są fajne, Maleństwo słodziak,a Starszy wygadany taki , że słuchać wesoło :D
Jak to dobrze posiedzieć na domowym balkonie w cieniu,gdzie wietrzyk hula..... ;)
Do tego nieodzowna kawka i jest atmosfera;P
Takie szpitalowanie to ja rozumiem :b Buzia mi się nie zamyka, bo pobudzenie i w ten sposób się manifestuje, więc trochę się nagadałyśmy ;)
Niestety po 17tj Marysia wysłała mi zdjęcie kolacji:

                                                          


                                    3 bułki, ćwiartka pomidora i 3 suche szynki.

Z ociąganiem zebrałam się na te 'pyszności',bo wizyta lekarza zaraz potem.....A jeszcze nie obiecywała, że się nie skusi na mą porcję..... ;P
3 godziny miło mi zleciały,a wieczór już spędziłam na tym tarasie z Marysią,Moniczką i Panią marudna 50-tką - choć takie spędy i rozprawianie o wszelkich chorobach świata,trochę nie w moim guście.....
Ale można tyle ciekawych rzeczy się dowiedzieć .....
Marysia ma zaledwie 4 lata więcej ode mnie, a ma już 18-letnią, 16-letnią i 13-letnią córkę i jest po rozwodzie, Moniczka remontuje dom, który kupili z rodzicami,a w pracy ją chcą wyrzucić,bo ma za dużo zwolnień.....Pani marudna ma natomiast 4 dzieci tak w okolicach wieku Moniczki.....
A można się osłuchać o ich chorobach i chorobach im znanych chorych, że po takich opowieściach to ja się czuję zdrowa i pełna życia! Wszystko przypomina, że życie nie jest łatwe i to co mamy,to przytulmy i trzymajmy,bo rozlecieć się może jak ziarenka dmuchawca na wietrze.....

SALA JAK TA LALA!

Dzień nie był taki zły,jednakże w szpitalu zostałam i do wieczora już nigdzie nie wyszłam,bo mnie podłączyli pod przeróżne kroplówki.....
Wyniki dość dobre, ale trzeba dostać dodatkowe dawki leków.....

Trafiłam  na 7-osobową salę,tyle że są dziewczyny w moim wieku,są też starsze panie koło 50-tki oraz jedna babcia,także całkiem nieźle.....

Miłe są,narzeka tylko odrobinę jedna obok mnie 50-tka,co jej się wnunio tydzień temu urodził,druga z lewej Marysia(38)jest dość gadatliwa,co przeszkadza mi w pisaniu.....
Ja lubię towarzystwo,ale nie w nadmiarze,lubię delektować się samotnością,zwłaszcza że w domu mi jej mocno brakuje . Lubię posiedzieć na balkonie sama.....
Kolejna , najmłodsza Moniczka ma 24 lata i dopiero jest wścibska,wszystko się o mnie wypytała,chodzi tak jakby tańczyła,ma prawdopodobnie Pląsawice Huningtona,od razu tak pomyślałam jak ją zobaczyłam, choć w pierwszej chwili myślałam,że się po prostu wygłupia.....;)Jej główną chorobą jest zesztywniające zapalenie stawów.Od małego się z tym męczy,ja jestem pełna podziwu,że taka jest pozytywna.....
Jest kolejna 50-tka,bardzo ładna i szczupła,że pewnie się okaże ,że ma lat 60 , bo mocno chora,wszystkie stawy ją bolą.....Częstuje nas ciągle owocami, już do śniadania zjadłam 2 kawałki arbuza,a teraz jeszcze czekają 3 śliwki ('bo mamy je jeść,by dobrze trawić ':g) Trzecia około 50-tki,jest nieokreślona,ruda,widać że charakterna,ale też mało rozmowna i dobrze,a ta jedyna babcia jest leżąca,ale wesoła,ma wykręconą nogę,całą fioletową i dość opasła jest.....Na dodatek jak mówi to ledwo ja słychać,bo ma krtań zaatakowaną i brzmi jak głos jakiegoś trolla lub złośliwego chochlika,takiego z bajek dla dzieci co podszeptuje,by coś zbroiły.....
Oczywiście duszno niemiłosiernie,mimo żaluzji:/

Po 23-ciej wczoraj zajechał do mnie Małżuś,przywiózł doładowanie ,bym internet miała;)
Wymknęłam się więc z sali,bo już wszystko pozamykane,schodzę cichutko po schodach,a tu lekarz jakiś ciemnoskóry,że ledwo go widać w ciemności i pyta "gdzie!?"
To ja tłumaczę szybko,że mąż,że ma przynieść itp.itd. Chyba nie zrozumiał,bo się odczepił;)udało się zejść i z Małżkiem spotkać :) 
Jak wracałam to znów salowa się przestraszyła,kto to włazi i śledziła usilnie co robię i gdzie idę..... W końcu to już 24-ta była.....
Noc ,o dziwo ,do 5tej przespałam, nikt praktycznie nie chrapał,wow, co za sala!
Co prawda na taras już mam zaplanowane wyjście z powyższymi dziewczynami ponoć 8o,8/,8],8?,8|,a na razie wszystkie "spożywamy"  pulsy sterydowe.....
Gorąco,gębusia czerwona,głowa pulsuje,brzuch puchnie,język piecze, ale chce się żyć,chce się w kosmos wystrzelić,oblecieć w koło pięć razy szpital , dziękować, że wciąż można.....

26.08

Witam radośnie,szpital wita mnie.....:8
Przyjechałam na kontrolę,od wyników zależy,czy zostanę na weekend,czy do domku.....

Taka piękna pogoda, marzy mi się domek,ale nie protestuję,życie jest tak ważne,że dla przedłużenia go niejeden weekend warto poświęcić,w końcu Dzieci moje zasługują na to, by mieć Mamę.....

Mimo to patrzę na dłonie,czas tak drogi na co dzień, strasznie się marnotrawi w tych salach.....Jakbym widziała przesypujące się ziarenka piasku.....



Po podstawowym pobraniu krwi,co mi ciekło potem z ręki nie wiem czemu tak długo, poszłam sobie na kawę,bo do wyników 3 godziny.....
Kupiłam w sklepiku drożdżówkę z budyniem i pomaszerowałam do automatu z kawą,tego przy tarasie,co zawsze gołąb pcha się ;)
Wrzuciłam pieniążki,naciskam duża kawę z mlekiem i nic! Naciskam,stukam,pukam- wyleciała złotówka i dalej nic......:/ Siłuję się wściekła z tą piekielną maszyną -dawaj mi moją szpitalną przesłodzoną kawę!!!!!- a tu przechodzi jakiś typek w szemranej pidżamce i kucyku, i mówi,że kubki się skończyły, że jak mam swój,to jeszcze może coś z tego będzie,ale bez kubka,to po kawie.....
No to ja lecę do mojej torby,którą zostawiałam w sekretariacie,wyciągnęłam kubek, po drodze napotkałam Ciotkę,która mi gadu-gadu przez pół godziny,a tam mi kawa wisi zapłacona.....
Wreszcie się wyrwałam, poleciałam na górę i wpakowałam mój nieco za duży kubek pod kranik (kubek fajny,taki zamykany,od Mężula mam,plastikowy,ale odporny na wszelkie gorąca,a na nim są namalowane rożne Warszawskie zabytki i punkty charakterystyczne, jak Pałac Kultury, Stadion, Syrenka,Palma,Belweder itp itd Tak jakby to dziecko rysowało,wesoły z zieloną zakrętką, oto on wraz z kolacją szpitalną ;):

                                               

Kawa poleciała!!!!! Nalało mi cały kubek i jeszcze 3 złote wypłaciło!!!!!
Także zarobiłam na tym interesie złotówkę i kawę ;) ktoś pewnie też wrzucił,a kubka nie miał.....;B Teraz będę miała na następna albo na telewizor,jeśli zostanę.....
Po tym miłym geście ze strony źle ocenionego automatu;),siedziałam sobie na tarasie,słońce grzało aż nadto,a ja starałam się wierzyć,że to dobry znak i to będzie dobry dzień.....Przy czym karmiłam gołębia bułką z budyniem,którą co raz podżerały mu wrony-wstręciuchy.....Gdy bułka się skończyła , wrony poszły sępić gdzie indziej,ale gołąb został ze mną..... Co ja mam z tymi gołębiami?!

                                                           

środa, 24 sierpnia 2016

SATYNOWE CHUSTY JAK MOTYLE I TYLE.

Z satynowej chusty można zrobić piękną sukienkę. Znaczy z dwóch satynowych kwadratowych chust, najlepiej takich samych, ale w sumie jak będą różne, to może być sukienka dwustronna..... %B

Bierzemy dwie chusty, zszywamy po bokach, na górze wiążemy sznureczki i przewieszamy przez siebie , najlepiej przewiązać je paskiem, bo w przeciwnym razie mogą pogrubiać..... (chyba że komuś o to chodzi, co raczej się nie zdarza.....) :

                           
                                      
  Wersja szczupła                            Wersja 'jestem kulą' ;)



Mimo że kula tworzy ciekawy chiński wzór, to raczej nie wolę być kulą i tworzyć sobie brzuszka misia pluszaczka ;BBBBB

Jest jeden minus takich zszytych sukienek. :

Mogą być z boku za krótkie!!!!! ;;;;;)))))

Najmniej komfortowo się o tym przekonać chodząc po festynie w wietrzny ciepły dzień, gdy taki Małżu przyssa się do Twego boku i obserwuje jak zaklęty, czy wiatr znów podwieje mi sukienkę na tyle, by zobaczyć majtki..... ;/////&
Zabawa przednia, oczywiście nie dla mnie, która sama byłam jak jeden wielki latawiec..... ;D
Mimo wszystko lubię takie sukienki, mam też wersję zszytą przodami - ona mniej odkrywa, bo boki są wtedy dłuższe, ale znów te przody dziwnie wiszą. Ramiączka są na końcach.


Motyl przyleciał, usiadł na ramieniu,
Borsuk radośnie przyglądał się jemu......

'Motylu drogi,
gdzie Twoje drogi,
gdzie Twoje trasy,
przez jakie lasy,
przez jakie pola,
Twoja niedola
przywiodła Ciebie,
do nas w potrzebie?'

'Żadna niedola, żadne zmartwienia,
leciałem tutaj szukać natchnienia,
leciałem tutaj gnany pragnieniem,
że może wreszcie w sobie coś zmienię,
kiedy poczułem wolę tworzenia,
przysiadłem tedy bliżej spełnienia....."

A z tego jedna płynie nauka:
motyl motyla, nie borsuka,
szuka.....


Motylem jestemmmmm lalalallalalalalalaaaaaaa.....   

piątek, 19 sierpnia 2016

GŁODNO MI..... NON STOP!!!!!

Jak się słowo rzekło, tak natchniona wszystkimi jedzącymi, zapragnęłam też napisać, jak ja dużo jem :]
Wcześniej gdy brałam mniejsze dawki sterydów, nie było tak źle, ale teraz gdy je zwiększono, wreszcie zrozumiałam, co to znaczy wilczy głód !!!!! A że miałam dość ładną wagę, po różnych lekowych perypetiach i pozwolenie rozszerzenia diety, to stąd nagle 3 kg na plusie w tydzień!!!!!
Co tu się dziwić, skoro wczoraj po kolacji zjadłam jeszcze kawałek sera pleśniowego, potem pół opakowania sorbetu lodowego, potem jeszcze kilka ciastek maślanych, garść paluszków, kawałek czekolady i krówkę, i dobierałam się jeszcze do jogurtu z ciasteczkami Borsuka gdy zbliżała się 23cia.....
Czuję się tak jakbym miała zahamowany ośrodek sytości!!!!!
Mogła bym jeść chyba aż bym pękła.....

Byłam niedawno na imieninach Cioteczki. Wystroiłam się oczywiście, bo okazja czyni sposobność pomierzenia super ciuchów, które tylko czekają, by w nich wyjść. Sukienkę pokochałam, choć się bardzo plami, czysta była około godziny, po czym Os zaczął jeść i każdy palec się na niej uwiecznił.....
Ja też zaczęłam jeść, zupę borowikową, mmm, polędwiczki, mmm, zapiekane ziemniaczki, mmm, frytki Borsuka, bo On należy do tych Dzieci niewątpliwie w mniejszości, które nie lubią frytek!!!!! Dalej frytki Żuka, bo On też nimi pluł (dziwne te moje Chłopięta), pół kotlecika Oska, bo pół zeżarł Wi - co jak co ale kotleciki to On je.....
Następnie deser - Dzieci najpierw dostały lody, Wi zjadł parę łyżek i już nie chciał, Os podobnie, choć raczej ja Mu dałam parę łyżek i basta, bo gardziołko jeszcze małe..... Oczywiście dojadłam po nich obu..... :///// Na koniec dostałam swój deser - szarlotkę z lodami - i miałam wrażenie , że już naprawdę się zasłodzę, ale dałam radę, a przecież jeszcze zjadłam ciasto do kawy i herbatę. I wodę i sok i odrobinę szampana.....
I teraz to już sama nie wiem czy to leki mnie leczą, czy jedzenie mnie psuje.....
Czy to leki mnie psują, a jedzenie dobija.....
                                                                     

Właśnie zjadłam TO wszystko.....

Imieniny Cioteczki nie obfitowały w momenty trzymające w napięciu, były leniwe śpiewy i życzenia, występy Dzieciaków, niezbyt chętnych ku temu ( oprócz Borsuka, który rwał się dwa razy, ale On tak ma , nie wiem po kim, bo ja to swego czasu wolałam żelazkiem się poparzyć niż przed ludźmi występować.....). Potem każdy rozlazł się niby na spacer, a tak naprawdę zaszył się gdzieś w swoim kącie,by trawić jak pyton.....
Jedyne co mnie zastanowiło, to to że zaraz po wejściu naszej Rodzinki do zamówionego lokalu, rozległ się wielki brzdęk i okazało się , że kelner stłukł kilka szklanek, wywalając tacę, a gdy otwierali szampana, stłukło się denko i wszystko rozlało.....
A więc klątwa nasza bijących się rzeczy w tym roku trwa nadal i rozlewa się na ludzi mających z nami styczność.....
Na dowód - wczoraj zbiłam szklankę, a nie wspomniałam też o tym, że mój Małżul tylko przyjechał do nas(do Rodziców) na wakacje, tego samego dnia miał zbitą szybkę w telefonie.....
To jest nas teraz dwójka ze zbitą szybką.....
Rozumiem , że to wszystko zapowiada następne szalenie dobre lata, kiedy wszyscy powtarzają, że to na szczęście.....

piątek, 12 sierpnia 2016

PECHOWO MI.....

Poszłam sobie do kosmetyczki w ramach odstresowania od chorób, dzieci i prac domowych.
Właściwie to nie poszłam, tylko mnie Brat zawiózł, bo lało jak z cebra od pół godz. i gdyby mnie z dziećmi z działki nie zabrał , to bym nigdzie nie poszła. Jak pech to pech, Tata wczoraj wiózł ślizgawkę na działkę i Mu zbiła szybę w aucie, to jeszcze gorzej jak szybka od telefonu, bo taka szyba 700zł! Ja tylko dziś czajnik szklany zbiłam, więc trzeba chyba do wszystkich szklanych rzeczy w tym roku z dystansem podchodzić, bo Wi niedawno zbił ostatnią wiekową miseczkę z chłopczykiem siedzącym na trawce , jeszcze z mojego dzieciństwa.....
Ale odbiegam od tematu.
Przychodzę zadowolona, godz.18ta, zostałyśmy we dwie, a że kosmetyczka była tak miła i zauważyła, że mi się 2 pazurki u rąk ułamały, to się wzięła za ich odnawianie. Co prawda przyszłam na pedicure, ale można zrobić i to..... Oczywiście rozgadałyśmy się, bo ona sympatyczna i lubi coś wyciągnąć od klientki, ale całkiem nie natarczywie (tylko podstępnie, ha!). Opowiedziałam o chorobie trochę, o Dzieciach , o pracy, bo w sumie chodziłam do niej kiedyś często. Zeszła nam niecała godzinka, zabrała się za stopy, już kombinowałam kolor z cyrkonią lub innym ozdobnikiem, a ta mi mówi, że moje paznokcie są chore, wyglądają podejrzanie i proponowałaby to zbadać.....
W sumie faktycznie są dziwne coraz bardziej od czasu mej choroby, też mnie zaczęły zastanawiać, ale dlatego nie chciałam chodzić z takimi paskudnymi!!!!!
Oczywiście zaproponowała mi grzybicę (w domyśle 'a fuj, idź mi z tąd, bo się brzydzę ble') i tak się skończyło moje odstresowanie i perspektywa pięknych stópek.....
Poszłam na ten deszcz zawstydzona i z brzydkimi pazurami, żeby dzień uznać za dalsze fatum, samoudręczałam się myślami, że od jutra w naszym małym ośrodku wszyscy już będą wiedzieli, że mam grzybicę pazurów.....

Po konsultacjach lekarskich okazało się, że to początki łuszczycy, więc nie jest to zaraźliwe, za to w odróżnieniu od grzyba, nie da się tego całkiem wyleczyć, więc z dwojga złego grzyb byłby lepszy, a tak jak go nie chciałam , to mam coś gorszego i powinnam pamiętać na przyszłość, że pech może być jeszcze bardziej pechowy, jeśli nie przyjmiemy go z pokorą.....

Koniec brzydliwego wpisu..... ;B

czwartek, 11 sierpnia 2016

CO MAM W GŁOWIE

Niech się każdy dowie
co mam w głowie.....

Paznokcie żelowe,
Babcie,
ciastka waniliowe.....

Nawet kiedy robię
pranie,
mam już projekt
na mieszkanie,
które kiedyś zbudujemy,
gdy w portfelu odkryjemy,
że pieniądze mamy na to.

Jeszcze lato,
a ja jesień już planuję,
zupę z dyni ugotuję,
jak ją ktoś przyniesie.....

Potem spacer w lesie,
wiatr mi bajki plecie,
że zalęgły się w mej głowie
już pomysły całkiem nowe:
może dziś komuś pomogę,
może złamię sobie nogę, 
albo dwie.

Niech to każdy wie.

Bo ja mam w mej głowie
zasłony fioletowe,
obok zamkniętych powiek
i przy cierpiącej osobie,
i nie da się żadnej głowie,
czy w szczęściu, czy w żałobie

ani zamieszać,
ani wyprostować.

Po prostu zależy
czyja to głowa.....

środa, 10 sierpnia 2016

CZARNO TO WIDZĘ.



Wszystko się zmienia i potrafi nas zaskoczyć, mimo dobrze opracowanych planów. Śmiercie i choroby, zaskakują najbardziej..... Także narodziny potrafią ;) hehe.....
My Mamy więc teraz żałobę, bardziej Mamcia, bo ja jako wnuczka mniejszą, ale czytałam, że po Babci to nawet pół roku obowiązuje, tyle że to zwyczaj kulturowy, bo kościół nie ma żadnych wytycznych w związku z tym. W końcu zmarły jest już "w chwale Pana", to trochę nie na miejscu, tak się umartwiać. Oczywiście jeśli ta śmierć była, jak w przypadku mojej Babci, ze starości, bo w innych przypadkach, to myślę, że nie sposób się nie smucić.....
Jakkolwiek w pierwszych dniach/ tygodniach odziewam się ciemniej, a Mamcia całkiem czarno; zresztą Ona też wciąż przeżywa, najdłużej była z Babcią i opiekowała się Nią od 24 lat.....
Ja się cieszę, że Babcia już się nie męczy, bo myślę , że miała dość tej ślepoty od 40-tu lat, a jak doszedł niedosłuch, to sama się zamknęła trochę w swoim świecie.....
Oczywiście  był wielki zjazd rodzinny, bo Babcia była głową rodu, ja wyjęta prosto ze szpitala dziwiłam wszystkich chudością (wcześniej ciąża i karmienie,więc kto mnie nie widział od ciąży to zastał duuużą różnicę;). Za każdym razem trochę chudnę, te posiłki szpitalne to najlepsza kuracja odchudzająca, nawet mimo wypitych kaw z automatu!!!!! Poza tym dziwiłam krótką kiecką, niech się cieszą, że nie założyłam czarnego kapelusza z wielkim rondem,na co miałam ochotę, ale jak na nasz mały ośrodek, to jednak zbyt ekstrawaganckie. Sukienka w złote piórka to był też pewien symbol, który łączył mnie z Babcią i uznałam , że Jej by to się baaardzo spodobało.....;)
                                                                          
                                                                       

Gorąco było, słońce prażyło, uczepił się mnie starszy Synek, a Jego uczepiła się kuzyneczka, która przez całą drogę za trumną do cmentarza, nawijała jak ładnie wygląda, jak Wi ładnie wygląda, czy może wstąpić do domu się napić, dlaczego nie może ciągnąć kwiatków po ulicy itp. rozmówki sześciolatki,wybijające  mnie strasznie z zadumy, w którą mimo wszystko pragnęłam się pogrążyć i połączyć choć na tę drogę z Babcią..... (w kościele to już całkiem się nie dało, bo ogólna sfora Dzieci latała po kościele i trzeba było okiełznać swoje - Żuka szczęściem ogarniał Małżuś - do tego jednej starszej cioci 4 razy włączała się komórka i grała w najbardziej nieoczekiwanych momentach, a ta rzucała się na torebkę, szarpała z nią i za nic nie mogła jej wyciszyć - zgroza- po 4 razie jakaś baba obok siedząca wyrwała jej ten telefon i chyba wreszcie go zdezaktywowała jakimś cudem, bo już nie zadzwonił....., a i księża trochę odbiegali od tematu, bo tyle samo mówili o Babci, co o Jej najstarszej córce, (przez co chcieli okazać swoją znajomość Rodziny i szacunek dla Niej), więc atmosfera była burzliwa raczej i chaotyczna, niż melancholijna.....).
Cmentarz, Babcię pochowali obok Dziadka, urocza sześciolatka stwierdziła głośno, że w środku grobu siedzi jakiś drugi pan (odbierał trumnę od tego z góry),co było powodem lekkiego rozbawienia, po czym wszyscy zaczęli się umawiać jak dojechać na obiad, a jak na koniec postanowiłam zostać sama i trochę się zadumać, bo i tak już wszyscy poszli, to pan murarz wziął się krzepko do zamurowywania grobu, psiocząc na gorąco i zagadując mnie, bo pewnie po to stoję przy stercie tego nawalonego kwiecia, że potrzebuję wesołej pogawędki!!!!! ;/////echhhhh
Powlekłam się więc za resztą, zostawiając niezalepioną jeszcze dziurę za Babcią.....
Zresztą odwiedzam Ją teraz często i myślę, że Jej się mimo wszystko podobało, bo już się nasmuciła w życiu. Teraz już tylko się uśmiecha..... :>

A co do dalszych spokojnych dni po rozjechaniu się Rodzinki (dzień po, napadłyśmy ulubiony sklep z Ciotką i Kuzynką i nabyły liczne czarne odzienia gwoli okazji, a że to był dzień dostawy, to trzeba było uważać na nabytek, bo już się sępy schodziły nad naszymi zakupami i pytały "czy pani to bierze, bo jak nie to ja z chęcią", a bywały sytuacje, że przyprowadzeni amatorzy do towarzystwa kupującym - lub pilnowania dzieci- w tenże dzień, trzymający ubrania , byli niemalże z nich obłupieni i musieli walczyć o nie krzycząc głośno, że nie, nie biorą ich, oni w nich przyszli!!!!!), to musiałam ściąć włosy, bo zaczynają mi wypadać, jak głosi ulotka nowego leku, a także bawię się czarnym z różnymi dodatkami i może to być całkiem urocze, takie jakiej żałoby po sobie życzyłaby Babcia od wnuni , a zwłaszcza mnie - trochę się znałyśmy ;)

                                                                        

Cienie otaczają mnie..... ;)

(właściwie tylko gorset nie jest z ulubionego sklepu , hehe;B)


poniedziałek, 1 sierpnia 2016

GOŁĄB.


Siedzę sobie na tarasie, jakiś gołąb mi tu pcha się..... ;)
Czuje się o niebo lepiej, dostałam takie dawki sterydów, że chodzę jak nakręcona,a moje wyniki są super!
Kto by pomyślał,że taka rzadka choroba immunologiczna mnie spotka. Jest zdecydowanie sterydozależna,świetnie poddaje się leczeniu,bez leków stan szybko się pogarsza.....

                                                                     


To ja w lepszym stanie i koszulce z dinkami, którą kupiłam w ulubionym sklepie, bo mojemu Synkowi się bardzo podobała. Zresztą komu nie, jest taka wesoła :)
I tak nie mam tu nic czarnego,więc żałobna będę bardziej jak wrócę do domu.....
To już jutro tralala:D

Jak siedziałam na tym tarasie przyleciał do mnie gołąb. Nie miałam nic już do jedzenia (bo drożdżówkę zjadłam),więc sobie powoli odszedł,ale teraz myślę,może chciał pobyć..... Może to była Babcia..... Ponoć pojawiają się jeszcze pod postacią ptaków i motyli.....
Po pogrzebie Drugiej Babci 2 lata temu nad grobem latał paź królowej, a potem tenże pojawił się w sali, gdzie odbywało się przyjęcie pogrzebowe.....

Więc jednak ten gołąb?
Potem gdzieś znikł,ja siedziałam, pisałam w moim notatniku od Przyjaciela oraz w komórkach i ipodach, a tu nagle spadło obok ławki gołębie pióro!!!!!

                                                   


Zostawiła mi coś po sobie, czy to znak, ze nie gniewa się na mnie, za moją niecierpliwość i złości?
Można się śmiać,ale w tym dziwnym  metafizycznie czasie,pomiędzy śmiercią i pogrzebem,jakże mam nie wierzyć w takie symbole? Nawet choćby po to,by samej się nieco pocieszyć.....
Będę więc siedzieć na tej białej ławce na tarasie,z tym białym piórem gołębia i dumać nad ogromem tajemnicy życia i śmierci.....

MODA SZPITALNA

.No dobra,trochę żartowałam,ale poniekąd już w poprzednim poście coś o tym wspomniałam. Wiadomo,że jak ktoś fatalnie się czuje i ledwo żyje,to nie myśli o wyglądzie,choć ja jak po sterydach spuchłam jak balon na brzuchu i buzi i w nic się nie mieściłam,to myślałam. Także wtedy gdy doszły zaburzenia krążeniowe ,a potem po przybraniu w 5 dni 10kg, schudłam ponownie po zmniejszeniu dawek 10kg w 3 dni. Chyba jestem dość lekkostrawna, jak moja dieta,ale takie skupienie uwagi na kolorowych rzeczach cieszących oczy poprawia mi humor,a ten jest ważny w każdej kuracji,nieprawdaż?
No więc pierwszy raz jak byłam,dominowały pidżamy i szlafroki,ale się przyjrzałam,że taki stereotyp powielają raczej babciny,natomiast młodsze mają lepsze pomysły,bo przecież jak nie jest się stałe leżącym,to nie trzeba łazić w pidżamach non-stop! Tym sposobem poszły w ruch getry z koszulkami,choć jak spuchłam to i tak się kryłam pod szlafrokiem (który na szczęście jest jak wyciągnieta bluza dresowa,na zamek aksamitna i z kapturem.Niebieski.Praktyczny bardzo i ładny.)
Z każdym pobytem jestem lepiej przygotowana i nawet mogę sobie balerinki granatowe w listki nałożyć idąc do kaplicy:)
Teraz w upały wybierane są koszulki na ramiączkach i spodenki,dobrze,bo wygodnie.
                                                                   
                                                                 
                                                  Na kawie na tarasie szpitalnym.    


Cóż z tego,jak już drugą noc nie śpię,bo Gollum (współczuję biednej leżącej babcinie po udarze,ale porównanie jest uderzające) nocami wydaje najróżniejsze dźwięki od bulgotań do wrzasków i udawanie topienia się.....na dodatek co2-3godz. przychodzą pielęgniarki ją przewracać,oklepywać itp itd i jak ja mam spać?! Wczoraj w końcu napchałam waty do uszu,nałożyłam na oczy maskę,przykryłam się poduszką, bluzką i kołdrą i tak podduszona,wytłumiwszy nieco bodźce zewnętrzne nawet na 3godz. zasnęłam.....;/        Z tego szpitala wracam bardziej nie wyspana niż śpiąc z małym dzieckiem!
                                             
                                                   

                                Na łóżku szpitalnym,tu przebrałam się do kaplicy, bo wczoraj była niedziela.
                                Szafeczka jest, widok z okna, no doprawdy hotel ;B
                                 Moda tu marna,jedynie mogę wstawić moje srebrne klapeczki ;)
                                    Oto one:B:
    



No więc powędrowałam "wystrojona"do kaplicy. Ludzi garstka oczywiście, przyszedł misiowaty ksiądz i zaintonował gulgocząc wzniośle do mikrofonu pieśń, którą podłapała jedna pani i wyła tak głośno i natarczywie,zapewne by zachęcić innych. Tych z zewnątrz wystrojonych w sukienki i tych w szlafmycach z wenflonami wbitymi w rożne miejsca.....
Ksiądz gulgotał całą mszę, tak że trudno go było zrozumieć,a mi się spać zachciało po nieprzespanej ,pełnej warczeń nocy i musiałam się siłować z powiekami,bo było mnie widać na przestrzał księdza i mógłby się poczuć urażony,że chyba uważam ,że mnie nudzi. 
Poszłam więc po mszy na kawę,jak zwykle,bo dość tych zakazów,tym razem z automatu, bo o połowę tańsza,a też dobra.
Niechętnie wróciłam do pokoju zobaczyć ,czy coś ode mnie chcą(zmierzyć tętno,temperaturę, zapytać ile wypiłam,wysikałam i czy kupka była i jeszcze najlepiej opis jej wrrrrr  8€ może przyniosę pokazać!!!!!;B  )
W pokoju była już u Golluma rodzinka z piekła rodem,tym razem z młodą dziewczyną,całkiem ładną i spokojną,co się okazała wnuczką Goluma,nie wiem skąd ona się wzięła ,zupełne przeciwieństwo mamusi.....brat znów jej podpadł i powiedziała mu,że najlepiej niech on by zdechł,bo do niczego się nie nadaje,a sama zaczęła znów swoje ;"no jak się ma misia ptasia,no dzieciątko małe,bobasek ma pupeczkę ładną dziś,a jak mu się zdrowo chrapulek udał,buziuniek pokaże kocia koteczek puchaty, uchlaputałem się tronieczke,pysia śliczna jest, no najpiękniejsza dziewczynka ze wszystkich....." i tak co chwila w takim tonie.... Nie wiem czy, hmm, jeśli ta pani to słyszy, to czy, hmm, będę brutalna, ale czy nie wolałaby umrzeć.... Bo ja na pewno na jej miejscu. Ponoć leży tak już 2 rok. A ta jej zwariowana córka, zrobiła sobie z niej ewidentnie taką jakby lalkę.....ciężki przypadek i pani Golumowej i rodziny.....
Obłożyli ją na koniec znowu milionem zdechłych podusi w kocie i piesiunie pod nogi,ręce,plecy i poszli na szczęście, po czym przyszły pielęgniarki ją oklepywać i jak zwykle wywaliły te wyliniałe zabakteriowane jaśki,bo one ją jeszcze bardziej odparzają niż wygodę dają.....
A gdy nadeszła noc znów nie mogłam spać, kochana moja Babcia odeszła nad ranem z ostatnim dniem lipca i tak bardzo nie chciałam,by się skończył,bo łączył mnie jeszcze jakoś metafizycznie z Nią jeszcze żyjącą tego dnia przed 4 nad ranem.
Nastał sierpień i będzie mi Jej bardzo brakowało po powrocie ze szpitala .....