środa, 28 czerwca 2017

JAK NIE ROBIĆ PAZNOKCI.....

Nie ma to jak 13-go wybrać się na paznokcie do nieznanego salonu kosmetycznego.....
Pani wydawała się miła, a że moja ulubiona Kosmetyczka nie miała czasu , a jeden paznokieć mi już odleciał , a reszta się sypała, postanowiłam wypróbować kogoś nowego.....
Najpierw zastanawiałam się nad pójściem do dziewczyny co robi hybrydy w bloku obok, ale nieee, pójdę do salonuuu..... ;/
Najpierw zapisałam się do jakiejś spa - sieciówki, choć dopiero na za tydzień i za 80 zł, no i taka pewna nie byłam, więc jeszcze weszłam do salonu po drodze, a tam wspomniana miła pani, na jutro mnie może zapisać, a hybryda w cenniku 50 zł.....
Myślę- wypróbuję -zawsze taniej i szybciej. Zapisałam się odganiając podejrzenia, że jak na już można, to chyba pani nie cieszy się popularnością..... Odwołałam drogie spa i wybrałam się nazajutrz, po paru wizytach (lekarskich, a jakże i kawowych - co za ulga - bez Dziecia, bo Małża na głowę chora w domu siedzi ;D) do kosmetyczki.....

                                                             

Kawa bez Dziecia - ach, jak spokojnie.....

Już jak weszłam do jej części, to przywitał mnie nieprzyjemny zapaszek, fakt, że ciepło, ale żeby u kosmetyczki potem waliło (za przeproszeniem ;>),to już powinnam uciekać w te pędy.....
Ale nie, no przecież każdy spocić się może, choć nie wiem czym, bo klientów nie było, a że przyszłam pół godziny wcześniej, to mnie wcześniej wzięła zadowolona, że nie musi już na internecie sobie ramek do obrazków wyszukiwać - jak mi powiedziała.....8O
Najpierw zabrała się za ściąganie poprzedniej hybrydy.....
Namoczyła jakieś szemrane kawałki watki w jakimś różowawo-mętnym płynie bez napisu, poprzykładała mi do paznokci i zawinęła wszystko złotkami. kazała tak czekać i poszła.....
Po 20 min, gdy miałam wrażenie , że piecze mnie skóra palców, przyszła i zaczęła próbować zmyć , ale że nic nie dało kazała siedzieć jeszcze..... Po następnych 10  min (już stracone pół godziny, a nic nie zrobione!!!!!;/)przyszła i zaczęła próbować ściągnąć tą hybrydę, ale za nic nie szło, więc jak jej powiedziałam, że moja kosmetyczka , to przeciera płynem zmiękczającym, a potem elektrycznym pilniczkiem w minutkę spiłowuje co zostało, to zaczęła to podważać jakimś metalowym dłutkiem, odskrobywać, dłubać, że płakać mi się chciało, bo już nie wspomnę, że z częścią pazura na pewno zdłubywała, to jeszcze się bałam, że mi zaraz całe paznokcie zerwie....
Mordowała się z tym kolejne pół godziny, aż pot spływał jej po czole i wsiąkał w rozczochraną burzę czarnych włosów, ja szczerze żałowałam, że tam zostałam, a ta po oderwaniu większej części pazurów oświadczyła, że się nieźle namęczyła.....
O bogowie kosmetyczek, weźcie ukroćcie jej męki w tym fachu!!!!!
Już byłam tak zdesperowana, że mówię niech mi pomaluje tymi co ma pod nosem kolorami, bo niezłe i spadam. A ta mi mówi, że to są lakiery, a hybrydy to ma tylko kilka czerwonych i różów!!!!!
Teraz mi to mówi?!?!?
Dobra weźmy te czerwienie! Dorobiła mi kawałek pazura co się odłamał przyklejając sztuczny i kazała moczyć palce w mętnej burej wodzie w jakiejś różowej miseczce.....
Oczywiście gdy zapytałam przerażona do czego mam włożyć te moje palce, to mówi , że to płyn zmiękczający skórki (wyglądał jakby tu stał jeszcze po poprzedniej klientce..... chyba z poprzedniego dnia do tego!), na szczęście ubłagałam ją by się odczepiła od moich skórek, bo nawet chwila w tym płynie przyprawiała mnie o mdłości.....
Pomalowała na kolory , które jej kazałam i wtarła w 1 brokat jak ją poprosiłam, sama to chyba nic by nie wymyśliła. Oczywiście już nawet nie wspomniałam , że nie domalowała mi końcówek, że na 3 czy 4 paznokciach zrobiły się zacieki i powyjeżdżała mi na palec.....
Po ponad dwu godzinach, gdy przyszło do płacenia, powiedziała, że się bardzo namęczyła i 80 zł sobie życzy, bo to była bardzo trudna do zdjęcia hybryda ta poprzednia!!!!!
I tak to sobie właśnie zaoszczędziłam, że po 3 dniach najmniejszy paznokieć mi się odłamał, bo za bardzo było wyjechane na skórę i zaczepiało, a po kolejnych dwóch odpadł ten doklejany, więc po tygodniu miałam niemal to samo co przed tą wizytą, a jeszcze ubyło mi 80 zł.....
Natomiast skóra palców od tych podejrzanych zabiegów w paskudnych płynach łuszczyła mi się dwa tygodnie.....
Tyle z tego, że jestem bogatsza o doświadczenie - nigdy więcej eksperymentów z szemranymi salonami, wychodzę od razu gdy czuję, że coś tu śmierdzi (w przenośni i dosłownie.....;)!!!!!

                                                       

Oto efekt, od razu po wyjściu z salonu, choć na zdjęciu i tak wygląda całkiem nieźle.....

czwartek, 15 czerwca 2017

DZIECIĘCYM OKIEM CZ.3

BOHATER

Poszliśmy dziś na zabawy,
dmuchańce i inne sprawy
i choć się trochę czekało,
to cukrową watę się miało,
zjeżdżalnią się pozjeżdżało
i buźkę pomalowało.....

Mama najchętniej by chciała,
by już w domu leżała,
bo mówi, że strasznie się zgrzała,
i trochę też zgłodniała.....

Więc Batmanem się stałem,
by uratować Mamę,
nieważny dmuchany zamek -
bohaterem zostanę!

W autkach już pojeździłem,
w piłce na wodzie goniłem,
więc wcale nie na siłę,
z Mamą do domu wróciłem.

Pytam : -Mamo Kochana,
czyś usatysfakcjonowana?
A Mama na to znużona
-Jestem zadowolona.....
a jeszcze bardziej bym była,
gdybym gdzieś wyskoczyła.....

Zamknąłem balkon, okna,
przysiadłem pilnować Mamy,
ach, czemu każdy dorosły
jest tak niezdecydowany.....?

środa, 14 czerwca 2017

ACH, TE CHŁOPY.....

Nadeszły obiecywane imprezy Małża, więc Dzieciorki mnie przydżumiły.....
Sama z Nimi postanowiłam jakoś ten czas wykorzystać w sposób zabaw i atrakcji, by czas zleciał i ja bym się trochę rozerwała :D
Wyciągnęłam Mon Ami do Posiaduffki i tam rozsiedliśmy się na podwórzu w wygodnych fotelach, ja z kawą i zielonym ciachem, Amik z tartą bolońską i lemoniadą, a Dzieci pobiegły na plac zabaw - Młodszy w środek piaskownicy, a Starszy w kąt ogrodu.....
Też im wzięłam lemoniady, a potem łowiłam lód w nich pływający, by sobie gardeł nie pomrozili.....
Zebraliśmy się dopiero jak chmura naszła.....

                                                                       

Nasze lemoniadki ;P

Nocna eskapada Małża skończyła się bladym świtem, kiedy to o 3:15 wyrwał mnie z błogiego snu wibrujący telefon, odebrałam wyskakując z łóżka przerażona , z bijącym sercem,co się stało!
A ten mi mówi, że klucza zapomniał i żebym Mu otworzyła.....
Ech.....

Następnego dnia wieczorem, podczas kolejnej imprezy (pożegnania kolegi ), gdy Mu o 12-tj w nocy napisałam, by pamiętał, że rano mamy być na wykładach dla Dzieciaków , to odpisał, że jak Go nie będzie głowa bolała, to pojedziemy, bo siedzi teraz z kumplem w Czerwonej Linii.....
"Nie znam tej knajpy" - pomyślałam , a niech siedzą, pewnie wróci jak wczoraj, choć twierdził, że za kilkadziesiąt minut.....
Obudziłam się znów jakoś po 3- ciej (a raczej Os obudził mnie), a że Małzęgi jeszcze nie było, to napisałam kiedy zamierza się objawić i czy ma klucz.....
Na szczęście był już blisko i po 15-tu minutach ujrzałam z daleka jak idzie w jakiejś czapce z plecakiem, więc padłam spać..... Co prawda przemknęło mi przez myśl, że po co Mu ta czapka w czerwcu, ale rozbudzona uznałam to za nic dziwnego, może wieje.....
Wstaję rano, wchodzę do pokoju obok, gdzie Małż padł po przyjściu, a ten stoi w bandażu na głowie i się szczerzy!
-Co Ty masz na głowie?!? - pytam jeszcze rozespana, a ten, że o tak sobie nałożył.....
'Głupie żarty' - zamruczałam i poszłam do łazienki, gdzie zaczęło mi coś nie pasować.
Wracam, oglądam tę głowę uważnie, a tam na potylicy opatrunek cały zakrwawiony!Ja prawie zawał! Co wyście robili!?! Bili się , czy co?!? - głowa rozcięta, trzy szwy założone, a ta czerwona linia to chodziło o pogotowie, gdzie spędził główną część wieczoru.....
Ponoć kamerował imprezę i sztuczne ognie i przysiadł na płotku, a że ten był niestabilny, to przefiknął się do tyłu i uderzył o podstawę tego płotka.....
Krew mu bluzkę zalała i cała kompania zatransportowała Go do szpitala, gdzie też potem zmieniali się podczas tomografii (czy nie ma wstrząsu) i zszywania.....
Tak też wrócił drugiego dnia i dobrze, że to nie do trzech razy sztuka.....

                                                                           

Oto 'wspaniała' pamiątka po imprezie.....

Na wykłady dla Dzieci i tak pojechaliśmy, choć spóźnili się nieco, a Małż chodził w czapce kaszkietówce z flagą Polski i orzełkiem (by bandaż za bardzo się w oczy nie rzucał), a udawał, że się na mecz wieczorny Polska - Rumunia szykuje ;)
Wziąwszy pod uwagę Jego powyższą przygodę, niech On się nie dziwi Naszym Dzieciom.....
Po zakończonych wykładach siedzieliśmy w przeszklonej kuchni u Małża w pracy i jedli zupę, a Dzieciaki biegały po korytarzu. Oczywiście je uciszałam i uspokajałam, co nie dawało efektu, ale w końcu chyba się zmęczyli, bo siedli przed wejściem do kuchni i coś tam się śmiali, a my ich świetnie widzieliśmy przez szyby. Nagle Wii wstał i rzucił się centralnie na jedną z szyb z całym impetem.....
Odbił się od niej, ja rzuciłam się przerażona do Niego, w pierwszej chwili był w szoku, po czym rozryczał się jak syrena, a my biegaliśmy, szukali lodu czy czegoś zimnego do przyłożenia Mu do kości policzkowej, która coraz bardziej Mu siniała i sprawdzali , czy rusza jeszcze ręką , którą przywalił.....
Całe szczęście skończyło się na siniakach i limie pod okiem, a szyba mocna , hartowana, też nie doznała uszczerbku.....
Rzecz jasna - pomylił szybę z drzwiami i myślał, że wpadnie z impetem do środka kuchni.....
Kiedy już się zbieraliśmy po wszelkich przygodach,  Dzieci grzecznie malowały sobie po ścieralnej tablicy w jednej z sal  . Zaglądałam do nich, czy coś nie broją i na koniec tylko na sekundę poszłam po coś zapytać Małża - jak wróciłam, druga ściana, która była wytapetowana w greckie kolumny i róg przy niej były wymazane zielonym mazakiem z dołu do góry.....
Tym razem to Os poczuł 'wenę' i przestał się ograniczać do ścieralnej tablicy.....
Oczywiście panika, nie schodzi wodą, nie schodzi gumką, ani gąbką od tablicy, Małżu musiał jeszcze tego dnia wieczorem jeździć po farbę i zamalowywać róg, a tapetę wywabiać odplamiaczem.....

Jak każdy widzi Moje Kochane Chłopaki zawsze dostarczą mi tematów do opisywania..... ;) ;P

                                                                           

Chłopaki przy jeszcze nie 'ozdobionej' ścianie.....

wtorek, 6 czerwca 2017

LENISTWO. PUP ;)

Już właśnie miałam wychodzić do przedszkola po Borsuka, a tu zaczęło padać.....
Już właśnie, czyli siedziałam na internecie, Żuk śpi, patrzę - chmurzy się, eee , co się będę śpieszyć, szkoda budzić Małego.....
No i tak się grzebałam, bo jak wiadomo internet zjada godziny nie wiadomo kiedy, że rozpadało się na dobre i co tu zrobić, bo Mężul samochód wziął.....
Podumałam chwilę. Nie, nie przestało padać.....
Nawet zaczęło lać i grzmieć do kolekcji.....
Dzwonię do Małżula, co w pracy oczywiście i oświadaczam Mu, że nie ma wyjścia, musi odebrać Starszego, bo leje , a my auta nie mamy.....
Coś tam mruczy, że czego się nie wybrałam wcześniej, to Mu zaraz wymieniam ile nagotowałam , naprałam, narobiłam zdjęć bałaganu, który Os poczynił, a ja go sprzątałam, jak zaczynam opisywać ile kup przebrałam i jaka jedna była ooogroomna i jak nią zasrał ubranko, które prać musiałam, to spanikowany melduje, że zaraz się postara urwać wcześniej i odbierze Wii ;B
Grunt , to dobra argumentacja ;D
Co prawda Jego spolegliwość jest podyktowana nadchodzącą imprezą w Jego pracy, po czym następnego dnia spotkaniem z kumplami, więc woli się nie narażać, bym nie robiła potem scen z serii "ja 24 h na dobę z dzieciakami, a Ty sobie balujesz po nocach!"
Tak więc dziś odrobinkę wykorzystałam moją przewagę (właściwie, to nie wiem w czym ;/, bo i tak będę siedzieć z tymi Dzieciami, a jeszcze mi tyłek urośnie, bo się nawet ruszyć do przedszkola obok nie chce.....)(Nie takie obok, 20 minut, szybkim krokiem!!!!!;P)
Swoją drogą Mężu też uszczknął nieco z tego ( i tak mojego jak na dziś dzień!) tortu, tzn. napomknął, że to kolejny przykład, że przydał by nam się drugi samochód.....
Przydać, to by się przydał, ale nie rozdają, a ja - bezrobotna oficjalnie od dni kilku - przecież Mu nie kupię!
A nawet jakby wziąć największego grata świata (co się nie opłaci, bo się zaraz rozwali i wydamy na niego więcej, niż kosztował), to gdzie go postawić, jak wszystko obwarowane numerkami, miejscami parkingowymi, a jedyne wolne miejsca pod lasem chodliwe jak świeże bułeczki.....
Ale myśl rzucił.....

Skoro już wspomniałam o mej wizycie w PUP-ie (hehe, poznałam też nowe ciekawe nazewnictwo ;),
czyli potocznie mówiąc Pośredniaku ;P (woooow! ;D %), to muszę stwierdzić, że poszło mi wyjątkowo sprawnie, jak na pierwszy raz, bo część zarejestrowałam internetowo, pani mnie zawołała od razu bez kolejki, podpisałam parę kwitków, zostałam poinformowana , że i tak na razie zasiłku nie dostanę, bo nie wywalono mnie z pracy na zbity pysk, tylko sama sobie odeszłam , bo tak chciałam (no właściwie, to chciałam Dziecko, ale już chorobę po porodzie to nie bardzo,a z chorobą to już mnie nie bardzo chcieli ponownie.....), a i tak muszę się zgłosić za 2 tygodnie, kiedy to zaczną mi usilnie poszukiwać tej pracy, bym przypadkiem dłużej niż 3 miesiące bezrobotna nie była, bo w przeciwnym razie trzeba będzie po tym czasie zasiłek dać.....
Może wyzdrowieję..... ;,<
W każdym razie czekając na autobus po rejestracji pod urzędem, chciał się ze mną 'zaprzyjaźnić' miejscowy,głośno się witając i wychwalając moje turkusowe szpilki, które jakoś tak założyłam, chyba dla dodania odwagi.....
Nie sądzę, by chciał przymierzyć i całe szczęście, że nadjechał autobus, bo przechodził już w komentarzach do wyższych partii ponad butami i znosiło go coraz nieprzyjemniej bliżej mnie i moich nóg .....
Podsumowując : okolica Urzędu Pracy nie zachęca, do noszenia szpilek.....

                                                             

Tych oto..... ;)