Święta ,Święta, powroty w rodzinne strony, zakupy, zakupy, zakupy.....
W skrócie powiem, że kupiłam już milion rzeczy nie związanych ze Świętami, a już najlepszy jest różowy stroik na głowę na jakieś angielskie wesele chyba. Zabawa z nim przednia, nawet Synki mierzyły..... ;P
Oto on. Koszulka bynajmniej nie idzie z nim w parze..... ;)
Babcia chcąc wnuki uzdrowić przytulała, ganiała po śniegu i mrozie i karmiła czekoladkami i mandarynkami, z czego One były bardzo rade, a ja następnie miałam Oska kaszlącego pół nocy i zasnął dopiero przed 3cią po inhalacjach sterydowych , które w końcu zdecydowałam Mu się zrobić, bo już znam te podstępne krtanie.....
W dzień wyglądał nieźle, mniej kaszlał, zabraliśmy się za robienie pierniczków, bo tego dzieci nie mogą przegapić. Upaćkaliśmy całą kuchnię i siebie, Wii miał brodę i wąsy z lukru i ozdobnych kuleczek, a Os całą buzię w pierniczkach......
Wyszły uroczo, czy może być inaczej?
Babcia porobiła z nich choinki przetykane kwiatkami z opłatków, Żuk zaraz zabrał się za wykradanie kwiatków z choinek.....Ociekał lukrem, kąpiel wieczorna była więc bardziej niż wskazana.....
No i oczywiście okazało się , że Os jest cały w kropki.....Od stóp do głów, po koniuszki uszu wyszła Mu wysypka, a ja najpierw oskarżyłam czekoladki i mandarynki Babci, potem sterydy wziewne, podejrzewałam także nowy płyn do kąpieli ze strażą pożarną o nienaturalnie czerwonym kolorze, po czym ujrzawszy Jego czerwone gardło i kiepski nastrój zawyrokowałam szkarlatynę..... (jakaś dziewczynka w przedszkolu Borsuka miała, więc pewnie Mały, co tam łaził czasem, się zaraził.....).
Pojechaliśmy oczywiście następnego dnia do przychodni przy szpitalu, mój charakterny Tatuś nie chcąc płacić za parking zaparkował sobie na wysepce między miejscami przeznaczonymi do postoju - zajętymi rzecz jasna, przed samym nosem pana parkingowego, nic sobie z niego nie robiąc.....
W przychodni usłyszałam, że za nic nie ma miejsc i mogę sobie iść wieczorem na pogotowie.
Ale że Os nie miał gorączki, to wróciliśmy do domu, obdzwoniłam pół świata i obcierając non stop nos Starszemu, który wpychał go do tortu czekoladowego Babci postanowiłam nazajutrz zrobić Osowi badania z krwi, czy On w ogóle ma te paciorkowce.
Zebraliśmy się następnego dnia po marudnej nocy dopiero koło 10 tj i zajechali do prywatnego laboratorium nr 1, a tu już zamknięte, 'Pani, z kogutami się wstaje w małych ośrodkach, tu już pozamiatane i badania pojechały.....'. No to pojechaliśmy do państwowego szpitala, gdzie jest ten nieszczęsny płatny parking, kolejka przed nim aut, a nam się spieszy. Mój Tatuś nie lubi czekać, wyminą trzy auta w kolejce, stanął obok pana parkingowego, który kipiał ze złości, a ja udawałam, że wtapiam się w fotel.
Spojrzał przed siebie - nadjeżdżało auto - zamachał do parkingowego coś w stylu 'daj se pan siana' i pojechał olewając wszystkich, a najlepsze, że nikt mu w końcu nic nie powiedział.....
Czemu ja nie jestem czasem taka jak Mój Tatuś.....
W szpitalu laboratorium do 11, więc wchodzimy, mówię , że chcę ASO zrobić, a pielęgniarka bardzo miła grzeczna i ładna, ze srebrnym łańcuszkiem na obfitym dekolcie, mówi mi , że w małych ośrodkach robimy ASO tylko raz w tygodniu w środy o 12tj,(a to był wtorek).
Czyli jak przyszłabym w czwartek, to muszę tydzień poczekać.....
Raz w tygodniu przyjeżdża ktoś kto umie to przeprowadzić, ustawia się kolejeczka i badamy.....
A może zdążymy już wyzdrowieć i z głowy mamy i my i oni.....
Na szczęście jest tam jeszcze jedna prywatna placówka nr 2 , która okazała się czynna do 12tj i wszystko zrobili mi od ręki i nawet morfologię,a wyniki mam mieć popołudniu na internecie, więc tak jak w wielkich ośrodkach niemalże, a Os mimo pobierania krwi z obu rączek wcale nawet się nie zająknął.....
Po zjedzeniu warzywnej zupy kremu pojechaliśmy (o zgrozo!) znów na nieszczęsny parking już do lekarza, bo dziś taki przyjmował, co to nikt do Niego nie chce chodzić, więc kazali nam przyjechać..... (w końcu ja nie stąd to pewnie się nie znam..... ;)
Tym razem Tatuś nie cackał się z parkingami tylko zaparkował centralnie na trawie ciesząc się jak dziecko, że ma dżipa i wjedzie w każde błoto.....
Lekarz, jak lekarz ( taki nieco opasły.....;) stwierdził, że nie jest to szkarlatyna, ale czy będzie nią jutro lub pojutrze , to nie gwarantuje..... (dobrze, że choć ASO mi to powie.....), w każdym razie dał syrop przeciwalergiczny i życzył wesołych świąt.....
Wracając do domu byłam lekko powiem zdenerwowana, szukałam w komórce na internecie miliona mądrych porad, moja piękna nowa szybka od telefonu mieniła się w zimowym słoneczku, a mi się ciągle otwierała reklama z jakimś reniferem i za nic nie mogłam jej zamknąć!!!!!
Cisnę ten krzyżyk w prawym górnym rogu i cisnę! Klnę pod nosem i cisnę z całą moją frustracja i irytacją! Te reklamy co wszystko zasłaniają i nie dają się usunąć powinny być zabronione, bo mogą prowadzić do niebezpiecznych zachowań!!!!!
Cisnę sobie cisnę i nagle pyk..... moja nowa szybka w telefonie wymieniana prawie miesiąc ( bo 2 tyg, robili, po czym zrobili źle i kolejne 2 tyg. poprawiali) zasłała się 'uroczymi' niteczkami, niemalże jak pajęczynka utkana przez pracowitą Teklę.....
W pierwszym moim odruchu miałam ochotę wyrzucić go przez okno, ale się opamiętała, że strata byłaby jeszcze większa. Teraz nie wiem jak to powiem Mężykowi, który to latał po serwisach z poprzednimi problemami. Muszę wymyślić jakąś groźną sytuację, z której uszłam z życiem i uratowałam pół świata i tylko jedna taka mała strata..... :>
Tego samego dnia wybrałam się jeszcze do spowiedzi, by przetrawić wszystkie perypetie lecznicze i nie tylko,
Wszedłszy do zapchanego kościoła pełnego ludzi, szykowałam się na godzinne dumanie w zakręcającej się kolejce do konfesjonału, ale że już mi się nie chciało myśleć, poszłam odruchowo za księdzem, który przechodził, że może gdzieś przysiądzie, a gdy zniknął mi z oczu stanęłam bezradnie w bocznej nawie i kątem oka spośród tłumu wyłowiłam czerwone spodnie, których właścicielem okazał się gestykulujący do mnie żywo Małż Belli. Podeszłam, a ten mi mówi, że zaraz zanim będę do spowiedzi, bo sprytnie sobie zajęli do fajnego księdza.....
Rzeczywiście tak było ledwo zaczęłam grzechy wymieniać, a ten mnie już sympatycznie żegnał życząc wesołych Świąt - w życiu się tak szybko nie wyspowiadałam, dzięki czemu mogłam z Bellą zahaczyć o dwa sklepy i doradzić jej w dylematach zabawkowych dla Jej Chrześniaka i jego siostry, a szwędanie się we mgle zamieść pod długie kolejki w kościele.....
Podsumowując - Os nie ma szkarlatyny, bo wyniki przyszły, inhalacje chyba Mu gardło leczą, bo z kaszlem lepiej, a w wieczornej kąpieli tak radośnie szalał, że 'wypsnęła' Mu się kupka do wanny, więc musiałam gwałtownie ewakuować Jego, kilka kaczek, żabę, ze trzy ryby , piłki i jakieś pojemniki , po czym wszystko łącznie z Nim myć od nowa.....
Jaka piękna katastrofa.....
Choć śnieg stopniał, to choinka już ustrojona, więc można zacząć wczuwać się w świąteczną atmosferę - milion potraw do upieczenia, ryby do ukatrupienia, paniczny pęd po sklepach w poszukiwaniu beznadziejnych prezentów, sprzątanie w biegu po zaśmiecaniu, zaśmiecanie w trakcie wieszania lampek na barierkach balkonów,coś jeszcze nie napisane, coś nie wysłane, coś zapomniane i niedopowiedziane.....
Ale ja kocham nawet to -
taki już Urok zimowych Świąt.....