Od ostatniego pobytu w szpitalu minęły ponad 3 tygodnie, a ja jeszcze do końca nie wyszłam z infekcji, którą mi oczywiście sprzedała wspomniana w poprzednim poście ortodontka.....
Już tylko gardło pobolewa i kaszel dusi, ale tak to już jest u mnie, że powinnam się cieszyć, że już w czwartym tygodniu się kończy.....
Zaczęłam się już kiepsko czuć drugi dzień po wyjściu ze szpitala, na Chrzcie Dziecięcia Kuzyna, kiedy to na dworze lało, wiało, kotami rzucało, słońce świeciło,piorunami waliło,znów się chmurzyło, mżyło, śniegiem sypało i jeszcze gradu nie brakowało.....
Nawet na kilku zdjęciach przed lokalem była różna aura (i pewnie przez te zdjęcia połowa się potem pochorowała.....)
Oczywiście na mszę zdążyliśmy - tuż po kazaniu (ciężka pora na chrzest - 9 rano),
ale sam chrzest był po mszy, więc najważniejsze zaliczyliśmy.....
Obiad tuż po 11-tj ledwo zjedliśmy ,bo to moja pora na kawę dopiero, wszyscy wystrojeni, czasem w garsonki czasem w miśkowe polary - co kto lubi - rozleźli się gadać, ja latałam w mojej żółtej jak kaczuszka sukience, by z każdym kilka słów zamienić no i tak się doprawiłam totalnie.....
Na weekend Majowy przyjechała do mnie Maja (jak sama nazwa wskazuje ;P) z Dziećmi, a ja byłam zdechlakiem, nie wspomnę, że jak pojechaliśmy na obiad do takiego Dworku, co ma fajny plac zabaw dla Dzieci, to jak tylko zamówiliśmy obiad , to zaczęło lać i tak już do końca dnia było, więc Dzieci dawały nam się we znaki znudzone i nie wybiegane.....
Dobrze, że jedzenie było smakowite, choć nasze zamówienie odbiegało od normy, bo ja sobie wzięłam czarne glony z robakami (tagiatelle z krewetkami) rodem z dreszczowca,
Maja - tłusty udziec świński (czyli golonkę) jak spod budki z piwem, a Małżu (nie , nie małże ;PPP)
pizzę!!!!! (bo najtańsza w karcie.....) ech......
Każde z innej parafii.....
Oto glony, choć całkiem pyszne się okazały..... ;P
Oczywiście potem z Mają zarwałyśmy noc, no i dopiero niewyspana (choć uśmiana i rozwspominana..... ;B) zabrałam Ich nad Zalew , by poznali lokalne atrakcje i kiedy Dzieciaki latały po parku linowym , my we dwie marzłyśmy pod nim przez prawie godzinę i nawet herbata z plastikowego kubka z drewnianej budki z zacinającymi się rozsuwanymi drzwiami nie pomogła.....
Tam też zjadły Dzieciaki obiad - taki typowy kotlecik z frytami i surówą, co najbardziej lubią.....,
a za co mój Małżu był potem sfoszony cały, bo jedzenie w domu leży i się marnuje.....
Co ja sobie wyobrażam jeść poza domem drugi dzień z rzędu.....
Maja z Dziećmi pojechała, machałyśmy sobie chusteczką (w przenośni rzecz jasna), ja padałam na pyszczek, ale następny dzień to był sklep! zakupy! kawiarnia! No i Moja Ana Kochana, to odżyłam.
No dobra, zapsikałam się, ubrałam krótką czerwoną kiecę do białej koszulki (bo to dzień flagi był!!!!!), więc znów mnie przewiało, nakaszlałam na Anę i zasmarkałam całą kawiarnię, ale i tak było warto, bo się w sklepie obłowiłyśmy, a kawa była też pyszna, a żebym już wykazała kompletny brak odpowiedzialności, to sobie loda kupiłam do tej kawy i zjadłam go śledzona okrągłymi oczętami Any.....
Przez te moje nieumiarkowanie wieczorem miałam już 39' i antybiotyk następnego dnia.....
Za to przy okazji odstawiłam immunosupresję i po trzech dniach czułam się zdrowa , silna i chciało mi się z łożka wstawać, mimo ze katary,kaszle.....
Dopiero poczułam ile energii odbierają mi te leki , jak przestałam je brać.....
Po paru dniach mogłam już pojechać do szpitala na umówiony poprzednio rezonans jamy brzusznej,
uroczy 9 maja, 6 stopni.....
Dobrze, że Tata mnie przywiózł, bo nie zdążyłam jeszcze antybiotyku skończyć, a tu znów mrozy, zawieje itp.....
A w szpitalu powiedzieli, takiej łajzy nie widzieli..... hehe
Przybyłam o 11 , a o 10tj ponoć już mnie wzywali na badanie i mogłam mieć załatwione od razu, a tak musiałam czekać bez jedzenia do 18tj.....
Ale nie ma tego złego, dzięki temu przeczytałam pół wciągającej książki Levy'ego, spotkałam moją panią od w-f'u z podstawówki, która sama mnie zaczepiła, że mnie pamięta i pogadałyśmy sobie, a jakże! o chorobach naszych, a potem dwie godziny zajęła mi Marysia, którą poznałam prawie rok temu (z postu z sierpnia SALA JAK TA LALA),bo się okazało, że też leży i z chęcią sobie czas umili.....
Na badanie o 18:30 poszłam sama, nie zgubiłam się , o dziwo, ale za to siadłam i czekałam przed wejściem 20 minut, aż wyszła baba i pyta czy ktoś jeszcze na badanie, a kiedy powiedziałam, że ja to mnie opieprzyła, czego nie wchodzę.....
Ja jej na to, że na drzwiach napisane, by nie wchodzić bez wezwania!!!!!
A ta że teraz trzeba wchodzić. I tyle. Co by nie zrobił, w państwowych placówkach leczniczych zawsze będzie źle..... - jakbym wlazła od razu kazaliby mi wyjść i poczekać na wezwanie.....
Samo badanie - nic specjalnego, jak zwykle hałasy i dudnienia w tubie, tyle że gardło mnie tak drapało, że musiał mnie prowadzący dwa razy z tuby wywozić, bym się wykaszlała, bo nic mi zbadać nie mógł, jak dostawałam ataku kaszlu.....
A największym plusem tego, że musiałam zostać do wieczora, był fakt, że przyjechała potem po mnie po 20-tej Maja i zabrała mnie do swego mieszkania przenocować :DDDDD
Jak zajechałyśmy pod Jej blok to padały płaty śniegu grube jak pajdy chleba, a ja miałam kurtkę wiatrem podszytą, a dwa lokale do których się dobijałyśmy, były przed 21-szą zamknięte.....
W końcu wylądowałyśmy w pizzerii obok Jej apteki, pizza była przepyszna, zresztą po całym dniu niejedzenia i gumowa opona smakowałaby nieźle.....
Ja zamówiłam do tego herbatę i litr wody , a Maja drinka, więc kelnerka dość dziwnie patrzyła się na mnie czy mam zamiar w tej wodzie się kąpać, a ja po prostu chciałam dużo wypić, by wypłukać kontrast, który mi podali przy badaniu, o dziwo po wypiciu tego wszystkiego, wcale nie chciało mi się sikać i to dopiero było dziwne.....
Nocą jakąś wśród śniegu w maju, po dziwnym bananowym drinku i 2 litrach innych płynów, zakradłyśmy się do apteki, by ją oglądać, bo cóż to zła pora? Najlepsza, najweselsza, najszczersza..... ;P
Gubiłyśmy się w korytarzach, zaśmiewały, przestawiały jakieś kwiatki i reklamy.....
Dostałam męski antyperspirant, żel do kąpieli dla Dzieci i tabletki na gardło, właściwie co do ręki brałam, to mi Maja dawać chciała..... ;DDDDD
W drodze powrotnej ( na drugą stronę ulicy;) kupiłyśmy w nocnej żabce czy innej stonce Malibu i sok pomarańczowy i rozlewałyśmy to sobie u Mai na oko jak trzeba, tyle soku tyle rumu.....
No dobra, ja tyci, bo ile tych leków biorę , a ile odstawiam to już mi się miesza.....
Prawie zasnęłyśmy razem na kanapie w salonie, ale w końcu Maja jakoś wypełzła do drugiego pokoju, a rano obudziło mnie pyyszne śniadanie przez Nią uszykowane i już zaczęłam się zadomawiać..... :>
Ja to zawsze mówiłam, że mieszkanie z Mają to super sprawa, wszystko jest pod nos i to Ona się z tego najbardziej cieszy!!!!!
Gdy się wreszcie wygrzebałyśmy z pieleszy, pidżam , kawy i ciasta (specjalnie ekspres przyniosła z apteki do domu, by mi kawę zrobić!!!!!), odwiozła mnie na busa do domu i mogłam w nim jeszcze trochę dospać kolejną zarwaną, choć tak fantastyczną noc.....
Śniadanko u Mai
Tak też po tym zimowym, majowym wypadzie przeszłam jeszcze zapalenie gardła i wracając do nie zainfekowanych, (za to z immunosupresją) mogłam coś naskrobać w skrócie, a przecież jeszcze zapomniałam o naszej z Małżulem rocznicy 9 - tej ślubu, która jest gliniana lub generalska, więc kupiłam Mu glinianą doniczkę, którą skrytykował kompletnie, bo dziurki nie ma i nie nadaje się do Jego super wypielęgnowanych storczyków ( wiadomo, że u nas czują się jak w domu, bo ponoć rodzimie rosły na śmietniskach.....), a do tego koszulę jasnoniebieską z pagonami (że niby generał , no!) , na którą łypną okiem i stwierdził, że może ponosi kiedyś.....
Ja tam byłam przeszczęśliwa z 9-ciu róż , które mi podarował i glinianego kubeczka i miseczki z kogutkiem i sercami!!!!!
Najważniejsze, że się wysilił i znalazł coś glinianego ,całkiem ładnego, o czym Mu , rzecz jasna od miesiąca przypominała, bo inaczej na różach by się skończyło.....
Dziewiąta - gliniana..... ;)