Ostatnio robię wiele , aby zakończyć już moje siedzenie w domu, w sensie wzięłam się za szukanie pracy, bo wakacyjna "Dwójka" Dzieciaków na głowie dała mi nieźle popalić już!
Witaj wkrótce upragniony wrześniu, gdy Oba pójdą do przedszkola!!!!!
No, ale jeszcze trzeba za Nie płacić, więc witaj praco!!!!!
Tak sobie szukam, tu za daleko, tam za dużo chcą wiedzieć, może sama mnie praca znajdzie?%@
W sumie na ujemnym bilansie poszukiwań nie jestem, bo nawet w jedno miejsce zadzwoniłam i to niedaleko domu, aby już nie narzekać nikomu ;) na dojazdy z piekła rodem - pociąg widmo/ pociąg przystanek na środku pola / pociąg ktokolwiek widział ktokolwiek wie.....
Toteż Pani Właścicielka okazała zainteresowanie, ale na razie wyjeżdża na urlop i odezwie się po nim. No to ja sobie też udzieliłam tego urlopu /można się było tego spodziewać po moim zapale...../ i znów poleciałam robić badania - bo co ja innego mogę robić w wolnym czasie.....
Tym razem wyprawa zapowiadała się na cały dzień z Moją Dwójką Chwatów ;)
Na szczęście rano padał deszcz , więc Małżulek zlitował się nad Naszą Gromadką i zawiózł nas do Promenady. Gorąco w Centrum Handlowym nie jest tak odczuwalne, więc powlekłam się windami z Chłopakami na 6-te piętro i przeczekałam z Nimi do wizyty trochę czasu w pokoju dziecinnym, gdzie zdążyli zalać łazienkę podczas mycia rąk, pobić się o marchewkę i brokuła , które brudne i wymięte zasiedlały tamte zabakteriowane półki, oraz doprowadzić mnie do szału trzaskaniem drzwiami, tak że aż recepcjonistka wyszła sprawdzić, co się dzieje, a my chyłkiem opuściliśmy pokój.....
Badania zostały mi przepisane i poszłam do pokoju zabiegowego, gdzie pielęgniarka pobierała mi krew. Tym razem Oba Małe były tak ciche , spokojne i wręcz blade ze strachu, że to ja musiałam je pocieszać, że to nic nie boli, bo zaczęłam się obawiać, czy mi któryś nie zemdleje.....
Tacy mali, a już zachowują się jak typowi faceci..... ;PPPPP
Po badaniu udaliśmy się na kawę i francuskiego rogalika z migdałami, bo umierałam z głodu i aby choć przez chwilę delektować się posiłkiem, kupiłam Małym rurki z kremem .
Oczywiście zyskałam zaledwie może z 5 minut, gdy je wsuwali, za to nasz stolik był stolikiem największych świnek, bo wszędzie walały się kruszki i cukier puder z rurek, a także migdały z mojego rogalika, bo jego tez musieli spróbować.....
Cukier puder był wszędzie..... ;)
Po tych paru minutach zatrzymania zaczęli oboje zaglądać do wody spływającej z fontanny za barierką i aby uniknąć draki, musiałam dopijać kawę duszkiem (świętokradztwo!) i zbierać ich na obiecany plac zabaw. A raczej salę zabaw, na której się okazało, że nie mam gotówki, musiałam więc wracać z Nimi szukać bankomatu, po drodze wchłonął mnie sklep ze skarpetkami gdzie chciałam kupić jakieś najtańsze na tą salę (bo bez skarpetek nie można) dla siebie, bo miałam baleriny na gołą stopę, no i sprzedawczyni nie dość, że sprzedała mi po super promocji za 7,50 cienkie czarne skarpetki w serduszka, to jeszcze wcisnęła dla Chłopców z robotem z Gwiezdnych Wojen, bo przecież bardzo chcieli..... I tak powinnam się cieszyć, że nie dałam się już namówić na legginsy w świetnej cenie, których mam w szafie z 15-cie, a i tak głównie chodzę w spódnicach.....
Po tej sali zabaw , w której wynudziłam się jak mops przez 2 godziny czytając jakieś denne gazety, bo nie wzięłam książki, poszliśmy na obiad do baru mlecznego.
Wii chciał rosołek, a była tylko pomidorowa i szpinakowa, Os jak wiadomo nie miał wyboru, bo jeszcze na tyle nie gada, więc wzięłam obie i pierogi z mięsem dla Wii, który łaskawie się na nie zgodził.
Tylko zaczęliśmy jeść pomidorową (paskudną nawiasem mówiąc, koncentratową ;?/) Os się rozbeczał na cały barek pełen ludzi co na lunch po ciężkiej pracy uczciwie wyszli, a tu bachor jakiś wyje nad zupą, a matka nie reaguje. W sumie tak, czasem się wyłączam.
Ryczy sobie , ryczy, starszy Wii też nie chce spróbować żadnej z zup, więc pozostaję z paskudną pomidorową i smaczniejszą acz liściastą szpinakową sama.....
Aż tu nagle nad nosem Oska zaczyna dyndać mały pieseczek gumowy na łańcuszku.....
Osio patrzy jak zahipnotyzowany, zapomniał o płakaniu i cap! już ma pieseczka.
Młody chłopak, który Mu go podsunął uśmiecha się do nas, a jego dziewczyna zabija nas wzrokiem..... Os już nie odda zabawki, więc uśmiecham się do nich z wdzięcznością z racji, że Mały już nie wyje, czego zapewne ów chłopak chciał dokonać, by w spokoju zjeść obiad ze swoją dziewczyną. On mówi uśmiechnięty, żeby się bawił, dziewczyna ponownie zabija nas wzrokiem, rzuca oburzone spojrzenie na chłopaka i idzie jak najdalej do stolika.....
Zamiast się cieszyć, że ma takiego fajnego chłopaka, co się zlitował nad udręczoną matką (albo chciał w spokoju lunch zjeść;), ta obrażona.....
Ech, młodzież...... :))):BBBDDDD
No nic, jemy nawet, Os przytula pieska i po chwili go obślinia całując, co sprawia , że chłopak znów podchodzi i zwraca uwagę, że był przy kluczach , to może go umyć trzeba..... Laska widzę, że tam kipi, więc dziękuje mu grzecznie, delikatnie odbieram Dziecku pieska od ust i jakoś dalej jemy. Os kluski z paskudnej pomidorowej, Wii po spróbowaniu po łyżce każdej zupy- wreszcie upragnione pierogi, a ja dojadam całą resztę.....(paskudnej pomidorowej jednak nie daliśmy rady.....).
Na dodatek kabaretu dosiada się do nas jakiś kolejny chłopak z obiadem i grzecznym zapytaniem czy może, po czym zagaduje nas czy smakuje, czemu Mały nie chce jeść , czym się bawi.....
Chyba wzbudzamy zbytnie zainteresowanie, żałuję, że nie usiadłam gdzieś na uboczu, ale uprzejmie odpowiadam. W końcu Os robi fikołkowego koziołka łyżki i plama czerwonego rozwodnionego koncentratu pada tuż obok koszuli grzecznego pana, co wreszcie skłania go do przesunięcia się o miejsce dalej w obawie przed latającym jedzeniem.
Dojadamy resztki i wychodzimy po drodze oddając pieska chłopakowi, który koniecznie domaga się zatrzymania go, mimo że Os już się nim wcale nie interesuje.
Ten mi wpycha tego psa, ja mu go zwracam, nagle dziewczyna łaps! zabawkę w swoje szpony i grobowym głosem mówi : "dziękujemy!"
Coś tam odpowiadam, że ja dziękuję i spadamy stamtąd, wiadomo , nie każdy musi lubić dzieci.....
Po drodze zahaczamy o toaletę zmyć jedzenie z buziek Malców. Staję przed lustrem jak wryta!
Wyjaśnia się zainteresowanie i różne nastroje, które wzbudzaliśmy..... A raczej ja.....
Moja bluzeczka z falbanką w ferworze tarabanienia się z dziećmi rozwiązała się na dekolcie i tak sobie chodziłam i schylałam się z połową biustu na wierzchu.....
Tym sposobem wyglądałam chyba nie tylko na zmordowaną, ale też zdesperowaną.....
Nic się nie równa nad wyjścia z Dziećmi - wszystko może się zdarzyć.
Os zasnął w autobusie w drodze powrotnej, a ja i tak Ich jeszcze powlekłam do Ciotki Mon-ki, z którą miałyśmy parę spraw do obgadania i poczyniłyśmy to opodal Jej pracy jedząc lody , pijąc kawę i lemoniady (dziećki łaziły po placyku obok). Zakupiłam sernik dla nas , po czym sama go zjadłam, tak jak i część lodów Osa, Mon tylko patrzyła jak się miotam od słodyczka po lemoniady, bo Osek już do swojej napluł i całe szczęście , że Małż w końcu po nas przyjechał na ten upalny placyk , bo Dziatwa robiła się już nie znośna, a Mon - ciągle w biegu - też się spieszyła, a nic prawie nie zjadła, bo Jej nie daliśmy.....
Zaraz już był wieczór, oboje z Małżkiem leżeliśmy jak dwa upieczone placki na kanapie, a Małe latały jak opętane tam i z powrotem, jakby tego całego dnia nie było.....