środa, 30 sierpnia 2017

WE MGLE ,W ODDALI ŚWIATŁO SIĘ PALI....

Na koniec wakacji postanowiliśmy z Mężem przenocować ostatniego dnia urlopu na działce Rodziców,która leży na kompletnym odludziu, na środku pola. Tata zbudował tam chatę,w której można spać jak jest ciepło, natomiast naokoło są pola uprawne, więc lepiej spać tam w weekendy,bo w przeciwnym razie w sierpniu może obudzić kombajn o 6 rano.....
My pojechaliśmy tam w sobotę, gdzieś tak po 21 - szej, gdy już uśpiliśmy Dziećki ;)
Z powodu deszczu nad polami już unosiła się mgła,więc wjechaliśmy w tajemniczy świat ciemności, gęstej jak budyń i troche upiornej.....
Zanim zaparkowaliśmy przed domkiem i zamknęli bramę, oczy trochę przyzwyczaiły się do ciemności , a dzięki latarence, która była w domku wyciągnęliśmy leżaki, rozłożyli je na ganku domku i zasiedli tak wpatrując się we mgłę, w której przejeżdżające w oddali szosą auta wyglądały jak jakieś duchy pojawiające się nagle nikłym światłem w jakimś miejscu, odrobinę przesuwające się  nad horyzontem, a następnie znikające w ciemności, nocy i mgle..... Spektakl ten trwał z różnym natężeniem , a do tego przygrywały nam rytmy jakiejś muzyki, która niosła się przez kilka kilometrów prawdopodobnie znad Zalewu, który jest w naszym Miasteczku.....
Ja zażerałam się orzeszkami w cieście i popijałam szato de lato ;) hehe, czyli cydr jabłkowy coraz bardziej natchniona wspominając dzieciństwo i rożne dziwne, fantastyczne rzeczy, które mi się zdarzyły, aż Małż mój drogi zaczął pochrapywać.....:/ Trochę wtedy straciłam wenę, bo oczywiście nikt mnie nie słuchał....
                                                                     
                                                                         

                                                 
               
                                           Oto nasze 'szato' w ciemności..... ;)
                                                                       
Wypiłam jeszcze z kieliszek w ciszy zatopiona w przestrzeni i dumaniu nad nią (bo w takim miejscu w taką ciepła noc można zdystansować się do wielu przyziemnych , a nawet trudnych spraw. Mimo chrapiącego Towarzysza....) i poszłam do domku do ubikacji. Ledwie trafiłam z moją latarenką, bo w domku panuje totalna ciemność - natomiast w małym kibelku jest lampka solarna,więc mogłam zgasić latarenkę. Jest tam nawet zlew, więc i umyć się jako tako można (oczywiście pomijając zimę, gdy woda zakręcona.....).
Po załatwieniu spraw kiblowych;) wyszłam powoli gadając coś do siebie , że ciemno, bo lampka solarna zgasła,a latarenki nie zapaliłam i nagle oślepił mnie wielki błysk i rozległ się śmiech ,a ja
prawie nie upuściłam latarenki, która podskoczyła mi w dłoniach, rzecz jasna był to Małżu,który się zakradł po przebudzeniu i takie żarty stroił,a na dodatek zrobił mi zdjęcie,jak podskakuję ze strachu.....
Proszę,jaka nagle kozacka fantazja.....
Ochrzanilam Go trochę,ale w sumie śmiesznie było;B
Z tych wariackich pomysłów poszliśmy jeszcze o 1 w nocy pobiegać po polach niekompletnie ubrani, hehe, w tej gęstniejącej wacie cukrowej, 15 stopni i nocny wiatr we włosach poprawiały krążenie krwi lepiej niż niejedna kawa ;)
Poszliśmy spać pod wielką grubą pierzynę, pod którą było wręcz gorąco, gdy mgła otuliła już szczelnie wszystkie zakamarki domku.....

Przebudziłam się o 6 tej. Słońce zaglądało do chatki - kurczę, przeniosłam się w czasie? Jestem babą w chacie na wsi końca świata..... Zasnęłam......

Ponownie obudziła mnie jakaś mucha gryząca mnie w wystawioną spod pierzyny nogę.....
Próbowałam sięgnąć przez śpiącego Małża do telefonu, ale się przebudził..... Za oknem coś szumiało,
dochodziła dziewiątą.....
Wyskoczyliśmy spod pierzyn - ze wschodu słońca nici - Małż wyszedł na ganek,a tam ciepły letni deszczyk. No to przechadzka po pomidory do namiotu z folii, ja rozkroiłam przywiezionego grejpfruta i tak zjedliśmy zdrowe warzywno-owocowe śniadanie, dodając do pomidorów przywiezioną mozzarellę,a do grejpfruta cukier trzcinowy:D
Nie dane nam było za długo delektować się rześkim porankiem, bo po dziewiątej Tata już dzwonił,że Dzieci pytają,płaczą i dziwaczą i pora wracać na kawę, więc pozbieraliśmy manatki i pożegnali uroczy koniec świata.....
                                                             
                                         
                                                   

Słoneczniki na ganku :)

Dobrze tak na chwilę zmienić perspektywę, wyciszyć się i przypomnieć sobie, że ta ziemia tu była długo przed nami. I jeszcze długo ,długo będzie, a nas już nie będzie.....

                                               
                                                    

                                                 Zamglony poranek na działce.....

sobota, 19 sierpnia 2017

DZIEĆKI W DUECIE

Ostatnio robię wiele , aby zakończyć już moje siedzenie w domu, w sensie wzięłam się za szukanie pracy, bo wakacyjna "Dwójka" Dzieciaków na głowie dała mi nieźle popalić już!
Witaj wkrótce upragniony wrześniu, gdy Oba pójdą do przedszkola!!!!!
No, ale jeszcze trzeba za Nie płacić, więc witaj praco!!!!!
Tak sobie szukam, tu za daleko, tam za dużo chcą wiedzieć, może sama mnie praca znajdzie?%@
W sumie na ujemnym bilansie poszukiwań nie jestem, bo nawet w jedno miejsce zadzwoniłam i to niedaleko domu, aby już nie narzekać nikomu ;) na dojazdy z piekła rodem - pociąg widmo/ pociąg przystanek na środku pola / pociąg ktokolwiek widział ktokolwiek wie.....
Toteż Pani Właścicielka okazała zainteresowanie, ale na razie wyjeżdża na urlop i odezwie się po nim. No to ja sobie też udzieliłam tego urlopu /można się było tego spodziewać po moim zapale...../ i znów poleciałam robić badania - bo co ja innego mogę robić w wolnym czasie.....
Tym razem wyprawa zapowiadała się na cały dzień z Moją Dwójką Chwatów ;)
Na szczęście rano padał deszcz , więc Małżulek zlitował się nad Naszą Gromadką i zawiózł nas do Promenady. Gorąco w Centrum Handlowym nie jest tak odczuwalne, więc powlekłam się windami z Chłopakami na 6-te piętro i przeczekałam z Nimi do wizyty trochę czasu w pokoju dziecinnym, gdzie zdążyli zalać łazienkę podczas mycia rąk, pobić się o marchewkę i brokuła , które brudne i wymięte zasiedlały tamte zabakteriowane półki, oraz doprowadzić mnie do szału trzaskaniem drzwiami, tak że aż recepcjonistka wyszła sprawdzić, co się dzieje, a my chyłkiem opuściliśmy pokój.....
Badania zostały mi przepisane i poszłam do pokoju zabiegowego, gdzie pielęgniarka pobierała mi krew. Tym razem Oba Małe były tak ciche , spokojne i wręcz blade ze strachu, że to ja musiałam je pocieszać, że to nic nie boli, bo zaczęłam się obawiać, czy mi któryś nie zemdleje.....
Tacy mali, a już zachowują się jak typowi faceci..... ;PPPPP
Po badaniu udaliśmy się na kawę i francuskiego rogalika z migdałami, bo umierałam z głodu i aby choć przez chwilę delektować się posiłkiem, kupiłam Małym rurki z kremem .
Oczywiście zyskałam zaledwie może z 5 minut, gdy je wsuwali, za to nasz stolik był stolikiem największych świnek, bo wszędzie walały się kruszki i cukier puder z rurek, a także migdały z mojego rogalika, bo jego tez musieli spróbować.....

                                                                           

Cukier puder był wszędzie..... ;)

Po tych paru minutach zatrzymania zaczęli oboje zaglądać do wody spływającej z fontanny za barierką i aby uniknąć draki, musiałam dopijać kawę duszkiem (świętokradztwo!) i zbierać ich na obiecany plac zabaw. A raczej salę zabaw, na której się okazało, że nie mam gotówki, musiałam więc wracać z Nimi szukać bankomatu, po drodze wchłonął mnie sklep ze skarpetkami gdzie chciałam kupić jakieś najtańsze na tą salę (bo bez skarpetek nie można) dla siebie, bo miałam baleriny na gołą stopę, no i sprzedawczyni nie dość, że sprzedała mi po super promocji za 7,50 cienkie czarne skarpetki w serduszka, to jeszcze wcisnęła dla Chłopców z robotem z Gwiezdnych Wojen, bo przecież bardzo chcieli..... I tak powinnam się cieszyć, że nie dałam się już namówić na legginsy w świetnej cenie, których mam w szafie z 15-cie, a i tak głównie chodzę w spódnicach.....

Po tej sali zabaw , w której wynudziłam się jak mops przez 2 godziny czytając jakieś denne gazety, bo nie wzięłam książki, poszliśmy na obiad do baru mlecznego.
Wii chciał rosołek, a była tylko pomidorowa i szpinakowa, Os jak wiadomo nie miał wyboru, bo jeszcze na tyle nie gada, więc wzięłam obie i pierogi z mięsem dla Wii, który łaskawie się na nie zgodził.
Tylko zaczęliśmy jeść pomidorową (paskudną nawiasem mówiąc, koncentratową ;?/) Os się rozbeczał na cały barek pełen ludzi co na lunch po ciężkiej pracy uczciwie wyszli, a tu bachor jakiś wyje nad zupą, a matka nie reaguje. W sumie tak, czasem się wyłączam.
Ryczy sobie , ryczy, starszy Wii też nie chce spróbować żadnej z zup, więc pozostaję z paskudną pomidorową i smaczniejszą acz liściastą szpinakową sama.....
Aż tu nagle nad nosem Oska zaczyna dyndać mały pieseczek gumowy na łańcuszku.....
Osio patrzy jak zahipnotyzowany, zapomniał o płakaniu i cap! już ma pieseczka.
Młody chłopak, który Mu go podsunął uśmiecha się do nas, a jego dziewczyna zabija nas wzrokiem..... Os już nie odda zabawki, więc uśmiecham się do nich z wdzięcznością z racji, że Mały już nie wyje, czego zapewne ów chłopak chciał dokonać, by w spokoju zjeść obiad ze swoją dziewczyną. On mówi uśmiechnięty, żeby się bawił, dziewczyna ponownie zabija nas wzrokiem, rzuca oburzone spojrzenie na chłopaka i idzie jak najdalej do stolika.....
Zamiast się cieszyć, że ma takiego fajnego chłopaka, co się zlitował nad udręczoną matką (albo chciał w spokoju lunch zjeść;), ta obrażona.....
Ech, młodzież...... :))):BBBDDDD
No nic, jemy nawet, Os przytula pieska i po chwili go obślinia całując, co sprawia , że chłopak znów podchodzi i zwraca uwagę, że był przy kluczach , to może go umyć trzeba..... Laska widzę, że tam kipi, więc dziękuje mu grzecznie, delikatnie odbieram Dziecku pieska od ust i jakoś dalej jemy. Os kluski z paskudnej pomidorowej, Wii po spróbowaniu  po łyżce każdej zupy- wreszcie upragnione pierogi, a ja dojadam całą resztę.....(paskudnej pomidorowej jednak nie daliśmy rady.....).
Na dodatek kabaretu dosiada się do nas jakiś kolejny chłopak z obiadem i grzecznym zapytaniem czy może, po czym zagaduje nas czy smakuje, czemu Mały nie chce jeść , czym się bawi.....
Chyba wzbudzamy zbytnie zainteresowanie, żałuję, że nie usiadłam gdzieś na uboczu, ale uprzejmie odpowiadam. W końcu Os robi fikołkowego koziołka łyżki i plama czerwonego rozwodnionego koncentratu pada tuż obok koszuli grzecznego pana, co wreszcie skłania go do przesunięcia się o miejsce dalej w obawie przed latającym jedzeniem.
Dojadamy  resztki i wychodzimy po drodze oddając pieska chłopakowi, który koniecznie domaga się zatrzymania go, mimo że Os już się nim wcale nie interesuje.
Ten mi wpycha tego psa, ja mu go zwracam, nagle dziewczyna łaps! zabawkę w swoje szpony i grobowym głosem mówi : "dziękujemy!"
Coś tam odpowiadam, że ja dziękuję i spadamy stamtąd, wiadomo , nie każdy musi lubić dzieci.....
Po drodze zahaczamy o toaletę zmyć jedzenie z buziek Malców. Staję przed lustrem jak wryta!
Wyjaśnia się zainteresowanie i różne nastroje, które wzbudzaliśmy..... A raczej ja.....
Moja bluzeczka z falbanką w ferworze tarabanienia się z dziećmi rozwiązała się na dekolcie i tak sobie chodziłam i schylałam się z połową biustu na wierzchu.....
Tym sposobem wyglądałam chyba nie tylko na zmordowaną, ale też zdesperowaną.....

Nic się nie równa nad wyjścia z Dziećmi - wszystko może się zdarzyć.

Os zasnął w autobusie w drodze powrotnej, a ja i tak Ich jeszcze powlekłam do Ciotki Mon-ki, z którą miałyśmy parę spraw do obgadania i poczyniłyśmy to opodal Jej pracy jedząc lody , pijąc kawę i lemoniady (dziećki łaziły po placyku obok). Zakupiłam sernik dla nas , po czym sama go zjadłam, tak jak i część lodów Osa, Mon tylko patrzyła jak się miotam od słodyczka po lemoniady, bo Osek już do swojej napluł i całe szczęście , że Małż w końcu po nas przyjechał na ten upalny placyk , bo Dziatwa robiła się już nie znośna, a Mon - ciągle w biegu - też się spieszyła, a nic prawie nie zjadła, bo Jej nie daliśmy.....

Zaraz już był wieczór, oboje z Małżkiem leżeliśmy jak dwa upieczone placki na kanapie, a Małe latały jak opętane tam i z powrotem, jakby tego całego dnia nie było.....

niedziela, 6 sierpnia 2017

DZIECIĘCYM OKIEM CZ. 4


Biegacz

Biegam z Mamą po hali.
Chyba się Mama do tego nie pali,
bo krzyczy z końca sali :
"Długo tak będziemy biegali?!"

Ale ja będę biegaczem,
przez płotki trochę poskaczę,
więc muszę ćwiczyć bieganie,
choć Mama woła : 'Kochanie!
Ja zaraz ducha wyzionę,
biegnij choć w moją stronę,
bo tak Cię nie dogonię,
przed Światem nie uchronię.....'

A ja chcę poznać Świat!
Choć mam niewiele lat,
a raczej czoła temu nie stawię
z Mamą w zestawie!

Uciekam więc Mamie z hali,
biegnę do parku w oddali,
odwracam się zachwycony
we wszystkie Świata strony!

Spoglądam też za siebie.
Mamo, nie widzę Ciebie!
Chmura czarna na niebie,
dróżka nie wydeptana,
gdzie jesteś Mamo Kochana?
Będę tu czekał do rana!

Albo..... może i nie?
To jednak wrócę się......

środa, 2 sierpnia 2017

WAKACJI, JAGÓD, OWADÓW KUPA..... ;)

Dobrze, że są wakacje, zawsze można coś przeanalizować, pozmieniać, choćby otoczenie ;)
Trzymam się nowych wyższych dawek leku, dzięki którym do szpitala iść nie muszę, jestem tak nabuzowana, że spać nie mogę (więc mogę pisać po nocy! kolejny plus!) smaruję 'mąką ' (hypoalergiczny mineralny krem z filtrem 50 +, aby się nie spalić na skwarkę, bo po sterydach objawy poparzenia pojawiają się bardzo szybko, utrzymują długo i często pozostawiają po sobie znamiona i naczynka popękane) i siedzimy z Dziećmi, Rodzicami na Działce, gdzie dojrzewają stadami jagody i trzeba je zbierać na potęgę, mimo że już uszami nam wychodzą : są w płatkach na śniadanie, w cieście do kawy, kompocie do obiadu, galaretce na podwieczorek i dżemie na kolację ;) A i tak przy zbiorze jakimś cudem jeszcze je jem jak widzę wielką bombę, bo kusi.....

                                                                   

Oto nasz ostatni zbiór.....


A oto ciasto na dowód ;)


W czasie gdy my zbieramy, Małe robią co tam chcą lub kąpią się w basenie (też usmarowane 'mąką' po uszy w te upały), czasem dołączam do Nich by się schłodzić. Do wody najpierw wrzuciliśmy aktywny tlen i była czyściutka. Czasem jakiś muchol się w niej utopił. Po tygodniu, gdy zapomniałam dodać kolejnej dawki tlenu, już zazieleniła się od glonów, ale była ciepła jak zupa, więc uznałam , że i tak jest czystsza niż w standardowym Zalewie, gdzie psy , kaczki i dzieci sikają na potęgę. I nie tylko sikają..... ;P
Taplaliśmy się w niej całkiem nieźle, Os to wody nie opuszczał, Tata podłączył jedną ze swych 'zabaweczek' - prysznic zewnętrzny, w którego rurach woda się  nagrzewa i  mieliśmy  fontannę z ciepłą wodą :D Niestety krokodyle i materace z zeszłego roku coś dziurawe , więc tylko koła i piłki zostały. Oczywiście przykrywamy ten basen co noc, by sobie nimfy nocne w nim harców nie urządzały, ale jakoś wczoraj zapomniałam.....
Przyjeżdżamy dziś popołudniu ( 17ta - można powiedzieć, że w 'mące' na skórze czuję się na słońcu bezpiecznie o tej porze) , a tu w naszym basenie pszczoły sąsiadów zrobiły sobie pijalnię wód!!!!!
Niestety deszcze wypłukały tlen, sam się też jak widać ulotnił i po 2 tygodniach zrobiła się sadzawka, z której skorzystali nie proszeni lokatorzy....

                                                                     

Basen zasiedlony..... :/

Teraz boimy się podejść, bo jedne łażą , drugie latają , inne się topią, a nadepnąć taką gołą stopą, to pamiętam jeszcze jak  boli z dzieciństwa, a na szczęście nie byłam uczulona! Nie wiem jak moje Dzieci i wolałabym nie sprawdzać. Już wystarczy, że Wii ostatnio kleszcza złapał w tych trawach działkowych, bo ich Dziadek taczką woził, ja mimo że spanikowaną Mamą byłam, wyciągnęłam go całego pensetą (mocno to cholerstwo siedzi, trzeba szarpnąć porządnie!), teraz o każdy ból nóżki, dupki, czy główki podejrzewam kleszcza ;/, ale póki co rumieni czy gorączek nie ma. Oczywiście dziada (kleszcza) najpierw topiłam w wodzie utlenionej, potem dolałam spirytusu, bo stwierdziłam, że stara ta woda i jeszcze wylezie, pływał, ruszał tymi wrednymi łapkami, więc chyba cały był, bo bez głowy, to już by raczej do góry dnem spoczął.....
Potem go odstawiłam na szafkę, bo nie wiedziałam co z nim zrobić i mało co Tata go nie łyknął, bo trzymałam go w kieliszku, a ten przyszedł, powąchał i chciał spróbować co to, a kleszcz mały, to go nie zauważył! Szczęściem Wii był w kuchni i powstrzymał Go wrzaskiem, że Dziadek kleszcza pije i nie musieliśmy się zastanawiać, czy kleszcz wbije się w przełyk przy połknięciu, brr.....

                                                                       

Wredna gadzina!

Miałam zaraz nakazane natychmiast go zutylizować i po poradzie Mej Najlepszej Przyjaciółki zamroziłam go w małym plastikowym pojemniczku..... Bo kto wie, zawsze można go zbadać, w razie gdyby ta nóżka, dupka i główka za często mnie denerwowały.....
Hmm, chyba uprzedzę Tatę, że to ten sam kleszcz, by znów nie uznał tego za lody czy co.....

Cóż, upały coraz gorsze, basen zasiedlony przez pszczoły, na jagody patrzeć już nie możemy , działka zrobiła się mało atrakcyjna, gdy żar leje się z nieba, po którym krążą w oddali myszołowy, a nawet jastrzębie. Jeszcze mi Osia wezmą za królika albo raczej łasicę, bo włazi w krzaki i udaje , że sika , a potem leje na siedzenie auta (cii, nic Dziadkowi nie mówimy) albo twierdzi, że nie chce 'kupu' , a ja potem wycieram ślizgawkę upaćkaną wiadomymi ekstrementami.....
Wiadomo, okres lata , chciało by się Dwulatka odpieluchować, ale moja cierpliwość i konsekwencja, którą doradzają wszelcy znawcy Dzieci, co ich potomstwo już pięknie się załatwiało skończywszy roczek ;///// po trzech tygodniach codziennych 10 par zasikanych majtek, spodni, a prócz tego krzeseł i foteli, nie wspominając o dywanach (ups, może ktoś nie zauważy;/) ,oraz dwóch lub trzech kupskach na Dziecku, na mnie , na kapie od kanapy, na czymkolwiek bądź i dzięki Ci Boże jeśli nie na jakichś trudno spieralnych obiciach mebli Rodziców; to już ta moja konsekwencja i cierpliwość legła w gruzach. W końcu żaden zdrowy dorosły w pieluchach nie chodzi, to i Ten się kiedyś nauczy..... Jeszcze zanim Dzieckiem być przestanie, rzecz jasna.....;)

                                                                           

Droga z Działki. 
Szczęśliwy Os biegnie w siną dal niepomny na zasikane majty.....