Najpierw zjechały Dziadki, przywiozły 2 torty ( dla nas i na kolejne przyjęcie ) i oczywiście jeden trzeba było świecić i dmuchać.
Wii dostał szlafrok i ciągle w nim łaził, a Os próbował ciągle uskubnąć kawałek tortu.
Tort nr 1
Po to przyjechał do nas , by pół dnia przed telewizorem siedzieć.....
W końcu On został ze śpiącym Osem i tv, a my pojechaliśmy.
Ulewa nie zachęcała do spacerów, więc Małż nas zawiózł do pobliskiej Biedrony i Lidla i choć Mama zawiedziona była nieco , że to nie żadne Centrum Handlowe, a Biedrę to ma u siebie za domem, ale i tak nakupiła m.in. małe marchewki - bo takich nie widziała, kurkumę w korzeniu - by pokazać Tacie jak wygląda, ozdoby na ciasta - a może jeszcze jakieś zrobi.....
Marne więc atrakcje im zafundowaliśmy, bo oboje czuliśmy się chorzy, a na dodatek nasz sławetny już sąsiad od kota, zrobił wieczorem taką imprezę, że Rodzice nie bardzo mogli spać i już widziałam ich miny, gdzie my w ogóle mieszkamy.....
Mój Małżu tak się w końcu wkurzył, że około wpół do pierwszej poszedł do niego i grzecznie poprosił, by łaskawie ściszyli, a nasz kotowy sąsiadek zawiany i rozmowny nagle, wylęgł na korytarz i zaczął się z Nim przekomarzać, że nie ma dziecka, bo wywieźli ( gdzie?!), że się czepiamy, tak jak kota..... (heloł, u nas Dzieci są i do tego teściowie!!!!!),że to trzeba spokojnie pogadać, bo on wie, bo mu mówili inni sąsiedzi, że wyłączyliśmy im kiedyś prąd.....
No już mnie szlak trafił podsłuchującej pod drzwiami, bo nigdy nic na złość nikomu nie zrobiliśmy, mój Małż zawsze rozmawia jak ma problem (ja czasem wrzeszczę.....)
W końcu stanęło na tym , że ściszyli i Małż poczuł ulgę, że teście nie zlinczują Go za to gdzie każe mieszkać ich ukochanej Córeczce..... ;)
Następnego dnia była wielka impreza dla mojej familii, od rana coś pichciłam i po fakcie byłam umordowana jak dziki królik po ucieczce przed psami myśliwskimi.
Tort nr 2
W końcu i tak musiałam im przez telefon kody podawać.....
Dzieci zrobiły masakrę, którą potem dzielnie sprzątał Małżu pół wieczora, a ja zabrałam się za robienie tortu do przedszkola na następny dzień.....
Tak mi się spodobał taki z masą śmietanową z nutellą, że musiał być tylko ten, mimo że nutelli miałam połowę mniej niż w przepisie, tak jak i śmietany.....
Biszkopt nawet się upiekł, choć trochę wkląsł się do środka na koniec :/
Natomiast śmietana się ubiła ładnie, po czym dodałam nutelli, zamieszałam, słabo się zmieszało, więc zamieszałam po raz drugi mikserem i śmietana mi się zwarzyła.....
Do 23-ciej szukałąm sposobów na odratowanie jej, dodałam serek homogenizowany, mleka skondensowanego, w końcu i tak wywaliłam wszystko, kiedy Małżu nie patrzył, bo w końcu nie chciałam zatruć tych dzieci w przedszkolu.....
Do północy kombinowałam polewę czekoladową na biszkopt i przełożyłam go dżemem i serkiem Almette z owocami leśnymi.....
Improwizacja dzika, ale Dzieci zjadły ponoć i Borsuk mi się chwalił, że dokładki prosiły.....
Tort nr 3 do przedszkola
Poza tym Wii dostał czekołapki (czekoladki do formowania) i zjedli je wszystkie podczas zabawy, więc jak im przygotowałam przyjęcie , to nic nie chcieli jeść, pogardzili tortem i owocami, zgarnęli tylko żelki i mmmsy i dalej wyciągali wszystko z szaf z wielkim rumorem zaśmiewając się przy tym do rozpuku.....
Gdy potem musiał to Wii sam sprzątać, już nie było Mu do śmiechu.....
Chwila oddechu i po 4 dniach Borsuk poszedł do tegoż kolegi na jego urodziny.
Ja znów mając w planach tort na kolejną imprezę urodzinową nazajutrz, tym razem dla Przyjaciół
(zawzięłam się na ten śmietanowy z nutellą i kupiłam na wszelki wypadek trzy półlitrowe i 3 śmietanfixy, aby w razie kolejnej porażki mieć zapas),wybrałam się z Osem do sklepu.
Jak tylko wyszliśmy, zaczął padać deszcz, ale ale!
Przezornie wzięłam parasol, wyciągnęłam go dumnie pod klatką, nacisnęłam przycisk rozkładania i...
mało nie ustrzeliłam sąsiada wracającego z pracy, bo parasol wystrzelił daleko przede mnie, a ja zostałam w ręku z rączką.....
Sąsiad na szczęście znał się na żartach i zrobiwszy unik stwierdził, że już rozumie, postara się po nocach głośnych imprez nie urządzać, bo mu życie miłe.....
Gdy dowlekliśmy się pod zepsutą parasolką do sklepu, lunęło tak, że w końcu musiałam dzwonić po Małża, który wziął tego dnia samochód , by po nas przyjechał, bo parasolka nie nadawała się już do użytku, zwłaszcza w taki deszcz.....
Wieczorem poszłam odebrać Wii z urodzin, wjechałam windą na piętro kolegi, wyszłam z niej i zapadły ciemności, a winda odjechała.....
Żeby zobaczyć w ogóle , w którą stronę iść,musiałam znów czekać na windę, bo z niej padało światło, po czym jak się zorientowałam gdzie iść, znów odjechała, więc po omacku przesuwałam się po tym korytarzu , nie wiedząc gdzie zapalić światło i licząc drzwi.....
Gdy wreszcie zapukałam we właściwe i otworzyła mi mama kolegi, nie mogłam się nadziwić , że trafiłam..... A włączniki światła, to były wszystkie świecące się punkty w ciemności.....
Nie to , żebym myślała, że to dzwonki do drzwi.....
Nocą już zrobiłam wspomniany wyżej tort i wyjątkowo duży mi wyrósł biszkopt, a i masa się od razu udała i teraz mam całe zapasy śmietany i zagęszczaczy, bo powtórki nie było.....
Tort nr 4
Wparowuję tam z Wii 20 min przed godziną zero, zaglądam do salki, a tam nic nie zrobione!!!!!
Lecę do tych kelnerek za barem pytać czemu?, jak to?!, a te mówią, że miało być na 17-tą, nie 16-tą!!!!!
Jasna sprawa, że musiała sobie ta zwariowana właścicielka źle zapisać, bo zdecydowanie umawiałyśmy się na 16-tą!!!!!
Mój Małż już zadowolony - a nie mówiłem, po co to po knajpach łazić..... :/
No dobra, jakoś się zebrały te dziewczyny, zaczęliśmy stoliki ustawiać, krzesła znosić, wycierać, kwiatki przestawiać, moi chłopcy już się bawili, a Małżu robił do mnie na nosie "tere-fere-ku-ku",
kiedy ja kipiałam ze złości.....
Przylazła ta nieopierzona właścicielka w pidżamie z sową bodajże i mi tu gada, że właściwie to ja nie potwierdziłam tej rezerwacji i ona myślała , że nie będzie i na 17-tą to jest druga.....!!!!!
No szlak mnie trafił oczywisty, a Małżul -wereda - odtańcowywał za plecami taniec wyższości domów nad knajpami.....
Grzecznie, przez zęby, wytłumaczyłam nieopierzonej sowie, że wszystko ustaliłyśmy, a miałam dzwonić, jakbym chciała jeszcze coś domówić!!!!!
Trochę się otrząsnęła z tego pierza, co ją chyba przydżumiło i nawet przeprosiła, że w takim razie się nie dogadałyśmy ( no pewnie, jak się nie słucha , co do niej mówią, to jak tu się dogadać!!!!!)
Oczywiście stołu z owockami i przekąsek nie było, ale jakoś popędziła kelnerki, zrobiły lemoniady i jak przyszedł 1 gość - Drogi Amik - to nawet je ujrzał na tych pustych stołach.
Dzieci grzecznie demolowały kącik zabawkowy, który też musieliśmy podzielić na pół z drugą rezerwacją, co potem przyszła i co chwila nam się dzieci mnożyły, ale jakoś opadły pierwsze nerwy, przyszedł Mąż Pen z Córeczką, z którą Chłopaki polecieli puszczać bańki na dwór, a ja zamówiłam im kawy z ciastem, z czego Amik dostał ciasto i to z truskawkami , które zjadł, po czym stwierdził, że jest na nie uczulony.....
Doczekał co prawda do końca imprezy, ale zwijał się z bólu brzucha , jak twierdził, a jeszcze tort wypadało Mu w siebie wcisnąć i jakieś paskudne wiśniowe napitki.....
To już skręt kiszek murowany.....
Elfowa Rodzina trochę się spóźniła,ale za to rozruszała towarzycho trzech facetów (nie licząc mnie i dzieci), małe ElfoDzidzi siedziało spokojnie cały wieczór w kwiatowej opasce , a starsza Elfowa Córeczka pobiegła zaraz do reszty na dwór i coś tam robili, aż tak się ściemniło, że nie było już ich widać, więc trzeba było zapędzić ich do knajpy.....
W sumie jak Mój niepocieszony (bo jednak się udała imprezka) Mężul, po nich wylazł, to usłyszał jak Żuk wyje wniebogłosy na huśtawce, bo nie umie zejść, Elfinka próbuje Go jakoś ratować, a dwójka pozostałych skacze dookoła i całkiem zadowolona komentuje sytuację.....
Wii zdmuchnął świeczki z tortu za siebie i Brata, a grająca świeczka, którą tam wpakowałam, przygrywała nam "happy birthday" pół wieczoru, zamiast muzyki, aż El gestykulując podczas kolejnego Jej opowiadania,strąciła ją ze stołu wraz z pudełkiem kolorowych czekoladek od mego Małżula, a które potem - pozbierane z podłogi - służyły za pokarm dla zabawkowych piesków.....
Super czekoladki
a Amik zwijając się z bólu , jak wspomniałam, nawet zrezygnował z pójścia do pracy ( a można tak?
o, można!), za to postanowił przejść się po jajka do sklepu, bo z tego bólu brzucha nie zjadł nic prócz trujących truskawek - choć Go namawiałam do mieszanki kurek, mięsa i szpinaku, którą tam podają, a zwie się tartą, jak myślałam, a oni to zwą kiszą (eee? to oczywiście mego Małża opinia).
Jajka i spacer to ciekawa kuracja na zatrucie łamane przez alergię, ale co tam, to i tak jedno z najmniejszych dziwactw Amika.....
Tort nr 4 - dmuchanie
Przywitała nas Solenizantka w ślicznej koronkowej białej sukieneczce z różową wstążką, Wii zachwycony wręczył jej prezent, ale zaraz nadbiegło milion innych dzieciaków z prezentami i gdzieś nam zginęła w klockach i torebkach prezentowych.....
Małż zły jak płastuga, bo zatoki Go męczą, więc marudził mi nieziemsko, ja nie wyspana jakaś przez te torty, albo napitki jabłkowe - nawet latte wypite wśród klocków mi nie pomogło, Os za to bawił się w najlepsze, właził do zabudowań najstarszych dzieci i wyjadał w salce urodzinowej paluszki ze wszystkich talerzy oraz oblizywał łyżeczki i pił z kubeczków, mimo że Go goniłam i zabierałam.....
Wii za to siedział w kącie, budował jakiś samolot, coś mamrotał, że nikogo tu nie zna prócz Solenizantki i dziczył się tak z godzinę prawie, a jak się w końcu rozruszał, to trzeba było się zbierać.....Dobrze, że choć tort klockowy zjadł i oczywiście po wyjściu już zapowiedział, że koniecznie musimy tam wrócić.....
No - to wróci. Ze swoimi Dzieciakami.
W klockowym labiryncie
Żuk zasnął w samochodzie, ja jakoś potem też , bo słońce tak błogo przygrzewało, Wii czytał książkę o świętach, bo miał poczytać o Wielkanocy, a jakoś nałogowo wracał do listopada - "Święta Zamarłych" i "Święta Podległości".....
a Małżul pojechał sobie do Tesco nakupić tonę towarów w przecenie, by odreagować nerwy związane z powyższymi atrakcjami i wreszcie móc jeść tanio w domu.....