Trafiło się bowiem w zeszłą sobotę wesele, na które pójść trzeba było, bo z Małżowej Famili.
Na wsi wesele, a ja z zachowaniem żałoby niezbyt zabawowa, więc nic mi się nie chciało.
Ledwie wstałam na 9-tą do fryzologa, przyniosłam im zdjęcie fryzury jaką chcę i zrobiły mi jaką one chciały.....
chciałam |
miałam |
Fakt, że parę miłych osób mówiło mi, że ładnie, ale ja się czułam jak stara baba po wałkach.....
Jednym słowem : za poważnie.
Chcąc nie chcąc, po zapłaceniu 70 zł nie będę rozplątywać.....
Wdziałam zakupioną kiecę (jak wyżej ;) i brokatowe szpilki i w drogę z całą rodzinką, po wertepach okolicznych na ślub. Oczywiście spóźniliśmy się ('bo z tymi Dziećmi nie sposób się wybrać') i wszyscy słyszeli (a niektórzy i widzieli, bo się odwrócili) nasze 'wejście smoka' do kościoła,podekscytowane okrzyki Oska oraz zgrzyt mojego buta o but, który wydawał ocierający się brokat.....
Żuczek całą mszę zwiedzał kościół , a Borsuk uważał za stosowne Małego naśladować, mimo że starszy..... Na mszę wlazłam w marynarce i pociłam się w niej przez godzinę, po czym gdy wyszliśmy i zamierzałam ją zdjąć wreszcie, zrobiło się tak chłodno, że już nie było po co.....
Narzucali monet, Wii poszedł je zbierać, po czym wsadził garść groszówek do kieszeni, która okazała się odrobinę dziurawa i co chwila wypadała Mu jakaś moneta nogawką.....
Do remizy dojechaliśmy szybko, ale tak wiało, że ledwo doczekaliśmy Pary Młodej. Wspięliśmy się za nimi po stromych schodach i zostali porażeni donośną ( to mało powiedziane) muzyką.....
Na szczęście miejsca nasze były nieco dalej, więc dało się wytrzymać.....
Os całe wesele jadł wszystko co znalazło się w zasięgu Jego małej rączki, a także dokarmiany był przez wielu gości (jak mała małpka) => ból brzuszka gwarantowany..... Wii latał jak szalony czy z muzyką czy bez za innymi dziećmi, a także bez dzieci.....
Ja siedziałam i udawałam, że nie jem za dużo, a że nie piłam , to kosztowałam wszystkiego co było..... Małżu latał za Wii lub poszukiwał miejsca gdzie sępi Osio.....
W sumie było nawet fajnie, bo dobre jedzenie, miejsce, towarzystwo (siostra Małża z Narzeczonym);
przebieg typowy, a że Młoda Para była roześmiana, zakochana, piękna i bardzo dopasowana, to i impreza toczyła się sielankowo..... Mię jakiś leśny dziadek ciągał do tańca, nie przyjmując faktu, że nie tańczę, inny strzelił mi taki komplement, że wyglądam naprawdę elegancko teraz i z klasą, nie tak jak kiedyś gdy jeszcze z mym obecnym Małżem 'łaziłam po polach i wyglądałam jak taka pospolita dziewczyna' .....!!!!!( hę?!) Opiłam się kawy, a moja torebka napełniła żelkami i pudrowymi dropsami, które znosił Wii ze stołu ze słodyczami dla dzieciaków. Były zabawy, kaczuszki , w których moje chłopaki nawet brały udział, a Małżyk w międzyczasie nieźle poweselał, wędrując od wujka do wujka, od sąsiada do kogo bądź, byle był chętny się napić, bo niedługo idziemy - trzeba dzieci położyć..... Wyjechaliśmy koło 21szej, ja prowadziłam przez te czarne zadupia (za przeproszeniem), a Tatuś opowiadał i tak już śpiącym dzieciom bajkę o rzece Por, która ciągnie się przez te okolice i wpada do Nielisza. Któraś z tych nazw jest chyba przekręcona.....
Ujęcie z zabawy : kaczuszki łapią się za nóżki..... ;P
Ha! Ale to nie koniec imprezy! Po położeniu dzieci i przebraniu kiecy na bardziej wizytową (a koszuli na mniej weselną ;P), wybraliśmy się ok.22giej na rozpoczęte już o 19tej spotkanie naszej klasy liceum ( 15 lecie ukończenia!).
Nasza klasa dość dobrze trzyma kontakt, spotyka się czasami w większym bądź mniejszym gronie, dziś wieczorem było nas aż 20 osób!
W sumie 2/3 klasy, to całkiem nieźle.....
Małżu od razu zaczął włazić przez okno, więc dobrze że wyszła po nas Moja Najlepsza Przyjaciółka Ana (Ana i Ama jak cudownie to brzmi..... ;P) drzwiami, bo jeszcze by je wybił.....
Wynajęta była dla nas cała knajpa, więc sami swoi ( piąte przez dziesiąte), powitaniom końca nie było, zwłaszcza gdy jednego z kolegów pomyliłam z innym, nieobecnym tego wieczoru, wymieniłam pod nosem nie te imię, a potem gdy się upewniłam w mej pomyłce,miałam tylko nadzieję, że tego nie usłyszał.... A co poradzić, jak mu się całkiem facjata zmieniła, może od urzędowej roboty, dziwne tylko, że charakter myszy pod miotłą pozostał ten sam.....
Gdy tylko spokojnie usiadłam przy stole, to mnie zaraz Bella zaciągnęła do łazienki i tam wcisnęła do torebki prezent urodzinowy ( nie da się ukryć, coraz dalej od 30tki.....), prześliczną zawieszkę z pierwszą literką mego imienia, pewnej najbardziej znanej i promowanej firmy w Polsce. Cały wieczór się potem bałam torebki samej zostawić, bo kelnerka która pokutowała tej nocy w knajpie przez nas obleganej prawie do 3ciej w nocy wyglądała na mocno niedożywioną, a jej wyraz twarzy (srającego - za przeproszeniem- kota) pogłębiał się z godziny na godzinę, pisała coś ciągle na komórce (pewnie 'kiedy oni wreszcie pójdą' albo "chyba będę tu nocować", a możliwe że też "ratunku, oni tańczą i robią pociąg!!!!!").i pstrykała nam zdjęcia z mordem w oczach.
Fakt, że zabawa rozpętała się przednia od psychoanalizy co poniektórych indywidualności do harców z zapalniczką lub osobą rodzaju żeńskiego w dłoniach.....
Ja głównie się przysłuchiwałam i przyglądałam, zmuszona do abstynencji, do której nie przywykłam na takich balangach ;), ale dzięki temu wszystko zapamiętałam, do czego też nie przywykłam..... ;P
Większość była wystrojona - chłopaki w koszule,dziewczyny w sukienki,jedynie brunetka Pen - jak Penelope Cruz <-podobieństwo uderzające (z którą bardziej zakumplowałam się dopiero po skończeniu liceum:) miała obcisłe legginsy i czarny gorset z niezłym dekoltem,co było sexi,natomiast inna dość specyficzna okularnica z cienkimi i prostymi włosami (nie zmiennymi od LO) miała podarte na kolanach dżinsy i koszulę flanelową - ja rozumiem,że miało być na luzie,ale dlaczego od razu najgorsze ciuchy z szafy wywlekać?! Moje Przyjaciółki ślicznie wyglądały - Ana w czarnosiwej princesce z czerwonymi kolczykami dla kontrastu, Bella w czarnej zgrabnej tunice i brązowych szpilkach oraz Słonko w chabrowej,świetnie podkreślającej kolor oczu sukience. Ja włożyłam tą rudą kieckę z imienin ciotki (z postu "Głodno mi non-stop"),ale czarne szpilki wzięłam wyższe niż poprzednio, bardziej drapieżne;).
Gdy przyjechała Słonko (odwoziła naszego wychowawcę, również zaproszonego, bo w sumie dobrego; bardzo wzruszonego), to również mi pod stołem wręczyła urodzinowe koty-kolczyki kolorowo malowane, drewniane, do kolekcji,( wstawiłam je w poście wcześniejszym 'Koteczki' z czerwca;), więc zostałam przy okazji tak obdarowana, że muszę jakoś z Nimi poświętować kiedyś te moje urodziny ( stypa, kolejna zmarszczka, jaki boczek przydał mi kolejny roczek ;)
Tyle się działo, że trudno spamiętać, na szczęście Mon Ami (będący tego wieczora Mistrzem Ciętej Riposty ;) narobił pełno zdjęć, by uwiecznić upojne chwile i można je sobie oglądać teraz u Niego na profilu. Jest tam mój Małżu, który z uporem maniaka prowadzi pociąg slalomem przez całą salkę i na ogródek poza lokalem,a także obściskuje się z większością koleżanek, zresztą nie tylko on; są tam wyjce śpiewające coś a la Sokoły, czy Autobiografię, kilka ujęć osób śpiących lub udających zamroczenie , burzliwe dyskusje o tych 'kogo nima, ten już pojod", zgrabne nogi i głębokie dekolty, pozy troglodytów jedzących mięsiwo i podających w wątpliwość swą orientację oraz wszelkie szalone pląsy..... Oto 'zajawki' dla lepszego wyobrażenia :
balety Małża z Pen |
podchody Małża |
Grunt, że koło drugiej próbowałam wyprowadzić mego Męża do domu, w czym hożo nam chcieli towarzyszyć Jego kumple (a również anorektyczna kelnerka, która widząc nikłe szanse zakończenia tej biesiady, była gotowa wynieść Go na własnych szkieletowatych ramionach), ale się jednak nie dało, bo Mężu rzucał mnie po wszystkich ścianach chcąc się tylko oprzeć, więc biedne Słonko i tak już odwożące pół ekipy i nas musiało odtransportować swą furą (żegnały nas rzewnie Ana i Bella - nie mylić z Arabellą ;B machając z ganku knajpy) wraz z jedną koleżanką, która w ogóle mieszkała na końcu świata i podczas jazdy bardzo się 'strachała', by jej 'ktoś' nie zawymiotował kołnierzyka......
Jakoś dociągnęłam Małża do ławki pod naszymi drzwiami, na której zaległ i postanowił zostać, a mi kazał iść pić dalej.....
Oczywiście nic z tego, wyrwałam Mu prawie ręce z zawiasów, aż zwlekł się do domu, bo zimno w nocy, po czym zaległ na krześle w sieni,gdzie zdjęłam Mu buty,po czym wciągnęłam Go po schodach na górę, bardzo ryzykownie i rzuciłam na kanapę, gdzie domagał się wody, po czym gdy Mu ją podałam zakaszlał się i stwierdził, że chyba chcę Go utopić..... Po tych spostrzeżeniach zostawiłam Go już w tym stanie odlotu i sama koło trzeciej wreszcie padłam spać.
Wiadomy Małż następnego dnia umierał do późnego popołudnia, a z tego co wiem, nie tylko On..... ;B