piątek, 23 września 2016

IMPREZY TAKŻE, A JAKŻE!

Chyba się ostatnio rozruszałam, bo jakoś tak spiętrzyła się ilość okoliczności do świętowania..... ;P
Trafiło się bowiem w zeszłą sobotę wesele, na które pójść trzeba  było, bo z Małżowej Famili.
Na wsi wesele, a ja z zachowaniem żałoby niezbyt zabawowa, więc  nic mi się nie chciało.
Ledwie wstałam na 9-tą do fryzologa, przyniosłam im zdjęcie fryzury jaką chcę i zrobiły mi jaką one chciały.....
chciałam
miałam



Fakt, że parę miłych osób mówiło mi, że ładnie, ale ja się czułam jak stara baba po wałkach.....
Jednym słowem : za poważnie.
Chcąc nie chcąc, po zapłaceniu 70 zł nie będę rozplątywać.....
Wdziałam zakupioną kiecę (jak wyżej ;) i brokatowe szpilki i w drogę z całą rodzinką, po wertepach okolicznych na ślub. Oczywiście spóźniliśmy się ('bo z tymi Dziećmi nie sposób się wybrać') i wszyscy słyszeli (a niektórzy i widzieli, bo się odwrócili) nasze 'wejście smoka' do kościoła,podekscytowane okrzyki Oska oraz zgrzyt mojego buta o but, który wydawał ocierający się brokat.....
Żuczek całą mszę zwiedzał kościół , a Borsuk uważał za stosowne Małego naśladować, mimo że starszy..... Na mszę wlazłam w marynarce i pociłam się w  niej przez godzinę, po czym gdy wyszliśmy i zamierzałam ją zdjąć wreszcie, zrobiło się tak chłodno, że już nie było po co.....
Narzucali monet, Wii poszedł je zbierać, po czym wsadził garść groszówek do kieszeni, która okazała się odrobinę dziurawa i co chwila wypadała Mu jakaś moneta nogawką.....
Do remizy dojechaliśmy szybko, ale tak wiało, że ledwo doczekaliśmy Pary Młodej. Wspięliśmy się za nimi po stromych schodach i zostali porażeni donośną ( to mało powiedziane) muzyką.....
Na szczęście miejsca nasze były nieco dalej, więc dało się wytrzymać.....
Os całe wesele jadł wszystko co znalazło się w zasięgu Jego małej rączki, a także dokarmiany był przez wielu gości (jak mała małpka) => ból brzuszka gwarantowany..... Wii latał jak szalony czy z muzyką czy bez za innymi dziećmi, a także bez dzieci.....
Ja siedziałam i udawałam, że nie jem za dużo, a że nie piłam , to kosztowałam wszystkiego co było..... Małżu latał za Wii lub poszukiwał miejsca gdzie sępi Osio.....
W sumie było nawet fajnie, bo dobre jedzenie, miejsce, towarzystwo (siostra Małża z Narzeczonym);
przebieg typowy, a że Młoda Para była roześmiana, zakochana, piękna i bardzo dopasowana, to i impreza toczyła się sielankowo..... Mię jakiś leśny dziadek ciągał do tańca, nie przyjmując faktu, że nie tańczę, inny strzelił mi taki komplement, że wyglądam naprawdę elegancko teraz i z klasą, nie tak jak kiedyś gdy jeszcze z mym obecnym Małżem 'łaziłam po polach i wyglądałam jak taka pospolita dziewczyna' .....!!!!!( hę?!) Opiłam się kawy, a moja torebka napełniła żelkami i pudrowymi dropsami, które znosił Wii ze stołu ze słodyczami dla dzieciaków. Były zabawy, kaczuszki , w których moje chłopaki nawet brały udział, a Małżyk w międzyczasie nieźle poweselał, wędrując od wujka do wujka, od sąsiada do kogo bądź, byle był chętny się napić, bo niedługo idziemy - trzeba dzieci położyć..... Wyjechaliśmy koło 21szej, ja prowadziłam przez te czarne zadupia (za przeproszeniem), a Tatuś opowiadał i tak już śpiącym dzieciom bajkę o rzece Por, która ciągnie się przez te okolice i  wpada do Nielisza. Któraś z tych nazw jest chyba przekręcona.....

                               

Ujęcie z zabawy : kaczuszki łapią się za nóżki..... ;P

Ha! Ale to nie koniec imprezy! Po położeniu dzieci i przebraniu kiecy na bardziej wizytową (a koszuli na mniej weselną ;P), wybraliśmy się ok.22giej na rozpoczęte już o 19tej spotkanie naszej klasy liceum ( 15 lecie ukończenia!).
Nasza klasa dość dobrze trzyma kontakt, spotyka się czasami w większym bądź mniejszym gronie, dziś wieczorem było nas aż 20 osób!
W sumie 2/3 klasy, to całkiem nieźle.....
Małżu od razu zaczął włazić przez okno, więc dobrze że wyszła po nas Moja Najlepsza Przyjaciółka Ana (Ana i Ama jak cudownie to brzmi..... ;P) drzwiami, bo jeszcze by je wybił.....
Wynajęta była dla nas cała knajpa, więc sami swoi ( piąte przez dziesiąte), powitaniom końca nie było, zwłaszcza gdy jednego z kolegów pomyliłam z innym, nieobecnym tego wieczoru, wymieniłam pod nosem nie te imię, a potem gdy się upewniłam w mej pomyłce,miałam tylko nadzieję, że tego nie usłyszał.... A co poradzić, jak mu się całkiem facjata zmieniła, może od urzędowej roboty, dziwne tylko, że charakter myszy pod miotłą pozostał ten sam.....
Gdy tylko spokojnie usiadłam przy stole, to mnie zaraz Bella zaciągnęła do łazienki i tam wcisnęła do torebki prezent urodzinowy ( nie da się ukryć, coraz dalej od 30tki.....), prześliczną zawieszkę z pierwszą literką mego imienia, pewnej najbardziej znanej i promowanej firmy w Polsce. Cały wieczór się potem bałam torebki samej zostawić, bo kelnerka która pokutowała tej nocy w knajpie przez nas obleganej prawie do 3ciej w  nocy wyglądała na mocno niedożywioną, a jej wyraz twarzy (srającego - za przeproszeniem- kota) pogłębiał się z godziny na godzinę, pisała coś ciągle na komórce (pewnie 'kiedy oni wreszcie pójdą' albo "chyba będę tu nocować", a możliwe że też "ratunku, oni tańczą i robią pociąg!!!!!").i pstrykała nam zdjęcia z mordem w oczach.
Fakt, że zabawa rozpętała się przednia od psychoanalizy co poniektórych indywidualności do harców z zapalniczką lub osobą rodzaju żeńskiego w dłoniach.....
Ja głównie się przysłuchiwałam i przyglądałam, zmuszona do abstynencji, do której nie przywykłam na takich balangach ;), ale dzięki temu wszystko zapamiętałam, do czego też nie przywykłam..... ;P
Większość była wystrojona - chłopaki w koszule,dziewczyny w sukienki,jedynie  brunetka Pen - jak Penelope Cruz <-podobieństwo uderzające (z którą bardziej zakumplowałam się dopiero po skończeniu liceum:) miała obcisłe legginsy i czarny gorset z niezłym dekoltem,co było sexi,natomiast inna dość specyficzna okularnica z cienkimi i prostymi włosami (nie zmiennymi od LO) miała podarte na kolanach dżinsy i koszulę flanelową - ja rozumiem,że miało być na luzie,ale dlaczego od razu najgorsze ciuchy z szafy wywlekać?! Moje Przyjaciółki ślicznie wyglądały - Ana w czarnosiwej princesce z czerwonymi kolczykami dla kontrastu, Bella w czarnej zgrabnej tunice i brązowych szpilkach oraz Słonko w chabrowej,świetnie podkreślającej kolor oczu sukience. Ja włożyłam tą rudą kieckę z imienin ciotki (z postu "Głodno mi non-stop"),ale czarne szpilki wzięłam wyższe niż poprzednio, bardziej drapieżne;).
Gdy przyjechała Słonko (odwoziła naszego wychowawcę, również zaproszonego, bo w sumie dobrego; bardzo wzruszonego), to również mi pod stołem wręczyła urodzinowe koty-kolczyki kolorowo malowane, drewniane, do kolekcji,( wstawiłam je w poście wcześniejszym 'Koteczki' z czerwca;), więc zostałam przy okazji tak obdarowana, że muszę jakoś z Nimi poświętować kiedyś te moje urodziny ( stypa, kolejna zmarszczka, jaki boczek przydał mi kolejny roczek ;)
Tyle się działo, że trudno spamiętać, na szczęście Mon Ami (będący tego wieczora Mistrzem Ciętej Riposty ;)  narobił pełno zdjęć, by uwiecznić upojne chwile i można je sobie oglądać teraz u Niego na profilu. Jest tam mój Małżu, który z uporem maniaka prowadzi pociąg slalomem przez całą salkę i na ogródek poza lokalem,a także obściskuje się z większością koleżanek, zresztą nie tylko on; są tam wyjce śpiewające coś a la Sokoły, czy Autobiografię, kilka ujęć osób śpiących lub udających zamroczenie , burzliwe dyskusje o tych 'kogo nima, ten już pojod", zgrabne nogi i głębokie dekolty, pozy troglodytów jedzących mięsiwo i podających w wątpliwość swą orientację oraz wszelkie szalone pląsy..... Oto 'zajawki' dla lepszego wyobrażenia :

balety Małża z Pen

podchody Małża

Grunt, że koło drugiej próbowałam wyprowadzić mego Męża do domu, w czym hożo nam chcieli towarzyszyć Jego kumple (a również anorektyczna kelnerka, która widząc nikłe szanse zakończenia tej biesiady, była gotowa wynieść Go na własnych szkieletowatych ramionach), ale się jednak nie dało, bo Mężu rzucał mnie po wszystkich ścianach chcąc się tylko oprzeć, więc biedne Słonko i tak już odwożące pół ekipy i nas musiało odtransportować swą furą (żegnały nas rzewnie Ana i Bella - nie mylić z Arabellą ;B machając z ganku knajpy) wraz z jedną koleżanką, która w ogóle mieszkała na końcu świata i podczas jazdy bardzo się 'strachała', by jej 'ktoś' nie zawymiotował kołnierzyka......  
Jakoś dociągnęłam Małża do ławki pod naszymi drzwiami, na której zaległ i postanowił zostać, a mi kazał iść pić dalej.....
Oczywiście nic z tego, wyrwałam Mu prawie ręce z zawiasów, aż zwlekł się do domu, bo zimno w nocy, po czym zaległ na krześle w sieni,gdzie zdjęłam Mu buty,po czym wciągnęłam Go po schodach na górę, bardzo ryzykownie i rzuciłam na kanapę, gdzie domagał się wody, po czym gdy Mu ją podałam zakaszlał się i stwierdził, że chyba chcę Go utopić..... Po tych spostrzeżeniach zostawiłam Go już w tym stanie odlotu i sama koło trzeciej wreszcie padłam spać.

Wiadomy Małż następnego dnia umierał do późnego popołudnia, a z tego co wiem, nie tylko On..... ;B

czwartek, 15 września 2016

DZIECIĘCE ATRAKCJE.

Ktoś pomyśli , że ja tylko uciekam od tych Dzieci, ale to właśnie jest dążenie do równowagi (tj. w poprzednim poście), jak siedzę z Nimi dni całe, to jak mam możliwość, zmykam.....
A potem, też dla harmonii, są poniższe wypady.

Imprezy dla Dzieci są dla Nich - jak sama nazwa wskazuje, ale czasem Rodzice też mogą uszczknąć coś dla siebie.....
Jechałam na spotkanie w pracy Męża pracowników z rodzinami z myślą, że może dostanę tam choć dobrą kawę i nie pomyliłam się :)
Właśnie oddali im nowy budynek i nim też chcieli się pochwalić, więc różne zabawy i atrakcje były porozrzucane na kilku piętrach.....
Gdy wjechaliśmy na 21sze dostaliśmy balony i jakieś pianki w czekoladzie, po czym Małż zaprowadził nas do kawiarni, gdzie mogłam sobie wybrać tą upragnioną kawę , a Dzieciaki puścić na malowanie kredkami, po watę cukrową, na bujane fotele, po lody i gofry itd itp. Oczywiście trzeba było rzucać na nie okiem, a nie gapić się na widok z okien z tą mrożoną kawą w dłoni, bo zaraz Os się gdzieś wywalił i podniósł raban na całą kawiarnię..... No ale , wszyscy zauważyli , że przyszliśmy.....
Gdy już najadłam się gofrów do kawy poszliśmy 'zaliczać' atrakcje, bo Borsuk rwał się do nich, rzecz to jasna i oczywista..... Małżu brylował w towarzystwie : 'no cześć, jak tam? hejka, co słychać? hahahah, hihihi, hehhehe, a co Ty tu robisz? ale masz duże dzieci!!!!! a to moja żona - eee, gdzie ona poszła - właśnie wychyliłam łeb spod stołu, gdzie wylądowała zielona wata cukrowa, którą Osek stanowczo pogardził - Cześć, miło poznać.....' tak więc, w rezultacie zostawiłam Mu Małego Żuka, niech się produkuje towarzysko, ale z Nim; a ja ze starszym i rozumniejszym (przy którym , zakładając że znajdzie Mu się dobrą zabawę, można spokojnie wypić kolejną kawę ;) poszliśmy zwiedzać.....
Na 26tym piętrze były poukrywane zagadki, które prowadziły do walizki pełnej słodyczy, więc Wi zabrał się za poszukiwania, a ja Mu pomagałam (podpatrując i podsłuchując odpowiedzi u innych , które wpisywało się na swoje karty konkursowe, bo inaczej w życiu byśmy nie odnaleźli odpowiedniej ilości chorągiewek poukrywanych w biurze). W międzyczasie  Małżu dotarł też na to piętro i tylko mijaliśmy Go, to z jakąś grubą babą na kanapie, to z jakimiś laskami przy wejściu, aż się zastanawiałam czy Osa nie zgubi.....
Nawiasem mówiąc miałam krótkie czarne spodenki i do nich obcasy w panterkę ;D i właściwie ze wszystkich tych bab tylko ja miałam obcasy!!!!! Owszem trafiły się koturny czy jakieś lekkie podwyższenia, ale poza tym null. Czyżby na co dzień wszystkie śmigały w szpilach, aby w sobotę ubrać wygodne łapcie i olać system..... hmm coś w tym jest, ja na co dzień w łapciach, to se wreszcie paniusia szpilki założyła i paraduje, jak stróż w Boże Ciało..... Pod sam koniec pocieszyła mnie jedna pani w kolorowej sukience i takich samych kolorowych sandałkach na obcasach, więc całkowitym wyjątkiem nie byłam, ale to wszystko też dla/przez Małża, który zawsze powtarzał jak to beznadziejnie się nogi prezentują, jak jego koleżanki chodzą w balerinach czy mokasynach.....

                                                                 


Szpilka trochę ucięta na zdjęciu, ale była.


Buty z przodu. Wesoła panterka ;)

Wracając do tematu , po narysowaniu widoku z okna pracy taty, po odszukaniu pod stołem w kuchni kolorowych kwadratów i obliczeniu na kalkulatorze paru równań, dotarliśmy do walizki, którą Wii musiał znaleźć w magazynku i zdobył czekoladowe monety i słodycze.
Zgarnęłam tedy mego Małża i zaciągnęłam do foto-budki, by zrobić parę rodzinnych zdjęć. Wyszedł z tego niezły miszmasz, ale zabawa przednia : Małżyk z miną zblazowaną w srebrnym kapeluszu, ja w różowych okularach, Osek z ciastem na głowie, Wii wkurzony że Mama się na Niego przewala, w okularach w kształcie trefla itp ..... zaraz były gotowe i polecieliśmy dzieci zamykać w wielkich bańkach mydlanych, których nie sposób było uchwycić na zdjęciach, bo zaraz pękały.....
Była jeszcze sala kinowa, sterowane samochody, złote tatuaże (które zaraz się Borsukowi odkleiły;/),wylepianki, wyklejanki, tworzenie nowego logo firmy - Mama czynnie uczestniczyła w tym tworzeniu, zwłaszcza za Osa - i czekanie na losowanie nagród za obrazki. Jak się okazało, że Wi nie został wylosowany, to się obraził i zażądał swego rysunku z powrotem, na nic tłumaczenia, że to ma zostać do ozdoby.....
Oczywiście aby zapobiec histerii skoczyłam w kłąb tych karteluszków, kredek i innych ozdób szukając jego czterech węży - każdy grubszy od poprzedniego - że to niby Mama, Tata i 2 synki.....

                                                               

Ciekawe, który to jestem ja.....

Na szczęście się znalazł, łzy zostały otarte, kolejne lody zjedzone, łazienka kolejny raz zaliczona i zebraliśmy się wreszcie do domu, bo Malutki już za diabła nie chciał zrozumieć , że Wii obleciałby jeszcze z 10 razy wszystko jakby mógł.....
Wróciłam, ściągnęłam szpilki, po których mam teraz zakwasy w łydkach, i ekscytowałam się pół dnia tą ich darmową kawiarnią, pełna jeszcze kofeiny i cukru ( w końcu wypiłam ze 3 kawy i zjadłam 5 lodów+ 3 gofry ;B :O :/)
Takie wypady z dziećmi to ja rozumiem.....

                                                                 

Widok z okna z Taty pracy..... (powiedzmy..... ;)

poniedziałek, 12 września 2016

RÓWNOWAGA PSYCHICZNA.

Grr grrr wszystko jak na złość! Coś mi się w palcu robi, zastrzał pewnie, oczywiście dziąsła mi przeszły, to co innego musi doskwierać, a dziąsła przekazałam Oskowi, więc chory, marudny, boli Go i noce są masakryczne, nieprzespane, wiadomo, Dzieci chore.....

Spadłam z chmury, rzeczywistość ściąga za tyłek,  bujanie w obłokach zawsze grozi upadkiem.....
Oczywiście robię co mogę, aby wymknąć się trochę z domu, bo psychika moja domaga się samotności lub dorosłego towarzystwa.....

Jednym ze sprytnych posunięć było umówienie się z Mon.
Małżu uprzedzony, że ma się spieszyć z pracy, stawił się w miarę wcześnie i myk myk , już mnie nie było, bo czekałam Nań ustrojona we wzorzyste niebieskie satynowe spodnie z pomarańczowymi kwiatami i pomarańczową bluzeczkę. Dzieci zostały przekazane, ukochane im bardziej oddalałam się od domu, zasmarkane (Wi), marudne (Oba), rykliwe (Oba), wymagające sprawdzania gorączki (Os) i wszelkich leków doustnych i donosowych (Oba). Przekazane w dobre ręce troskliwego Ojca, więc mogłam odetchnąć z ulgą letnim powietrzem i swobodą.....
Mon już czekała w umówionej pizzerni, wciąż załatwiając przez telefon milion spraw w związku z pracą( jako osoba publiczna, musi być ciągle pod telefonem). Elegancko, obcasy, czerwone spodnie w kant i dekolt, a włosy - co za radość - coraz jaśniejsze!!!!! Chyba nastrój Jej się bardziej poprawia w tej nowej pracy, co widać po Niej od razu!!!!!
Zamówiłyśmy przepyszną pizzę, po połowie innej każda, bo mimo wszystko mamy różne potrzeby (ja chciałam zjeść wszystko co było, bo pizzy nie jadłam wieki, a Mon cokolwiek byle nie za dużo, bo wiadomo, pizza nie zdrowa.....). Co za wolność tak sobie siedzieć, nie liczyć czasu, nawet nikt do mnie nie dzwoni (czytaj Mąż mi oszczędził zapytań , czy podać przeciwgorączkowca), łazienka w lokalu elegancka i nikt nie ciągnie i nie ryczy.....
Po wyjściu z lokalu jeszcze loda sobie po drodze kupiłam, podkreślając moje  'szaleństwa', mimo najedzenia - Mon zrezygnowała, a był taki zimny mmm w ten upał.....
Odprowadziłam Ją na pociąg powrotny i czekałyśmy sobie na ławeczce na peronie gapiąc się w zachodzące czerwone słońce, które wyglądało jak rozgrzany grejpfrut.
Mon pojechała, machałam jej jak opętana, tak jak zwykle macham miłym mi ludziom, a niech się inni dziwią.

Drugą ewakuacją ostatnich dni był wypad do lekarza. Ohoho. też mi wypad, ktoś powie.....
Ale jak się siedzi z chorymi Beksami, to wszystko jest lepsze.....
Zapakowałam Żuka do auta, który momentalnie się zgrzał w ten skwar i zaczął jęczeć; pojechałam po Borsuka do przedszkola, który wcale nie chciał wychodzić, a argument, że spieszę się do lekarza, wyzwolił u Niego jeszcze większy upór. Musiałam więc czekać na słońcu i patrzyć aż Wi się wybawi,a oczywiście przy okazji pilnować Osa, bo polazł do Dzieci.
Kiedy wreszcie dali się obaj zapakować do auta i wciąż nie mogłam ruszyć, zorientowałam się, że całą drogę jechałam na ręcznym..... A tak mi coś właśnie stukało..... Znów będzie bura od Małża, że Mu auto psuję, ale jak się spieszę , to nie patrzę na ręczne, jak ruszy i jedzie, to najważniejsze.....
Zaparkowałam nieopodal kolejki i zaraz nadszedł wspomniany Mój Małżu, prosto z pracy w tym gorącu z kwaśną miną przejął Dwie Nasze Pociechy prowadzone już przeze mnie na plac zabaw, a ja myk myk i już mnie nie ma!!!!! ;B Po drodze na stację kupiłam sobie loda, żeby podkreślić moją swobodę i urok chwili..... ;) W pociągu czytałam komiks dla nastolatków, który jest super fajny i pożycza mi go Mój Przyjaciel, bo On jest psychofanem 'One piece', a ludzie się mi ciekawie przyglądają jak go czytam. W sumie w tej ołówkowej spódnicy niebieskobiałej ,a la pańcia w wielkim mieście, to już chyba nie wyglądam na naście lat..... ;\
Metrem dojechałam do Prywatnego Centrum Medycznego, gdzie robię sobie badania sprawdzające co jakiś czas, szybko załatwiłam wizytę (obie z panią doktor wiedziałyśmy czego chcemy - ja wybrane badania, ona szybko odbębnić kolejnego pacjenta)i zjechawszy windą na parter budynku poszłam sobie na kawę do Green Caffe Nero w ramach odstresowania. Nie ma to jak zasiąść w przepastnym fotelu z kubkiem latte i niespiesznie przyglądać się wszystkim mailującym, telefonującym, gadającym i przechodzącym ulicą..... Czas się zatrzymuje, a człowiek celebruje życie.....Żeby nie być gorszą zadzwoniłam też w końcu do Przyjaciela, bo młody kelner coraz natarczywiej zerkał w moją stronę, co tak siedzę i się gapię. Mon Ami wylatywał właśnie w ciepłe kraje, ( a raczej wpierw w zimne, bo do Anglii, co tam lało, a potem do Włoch) panikował przed lotem oraz nudził się, bo wiadomo czekasz długo albo dłużej.
W końcu postanowiłam już więcej nie przeciągać struny i znanymi środkami transportu powrócić na łono ukochanej Rodzinki, umęczonego, bo też nie zdrowego Mężula i Marudniczych Bajtli.....

Naprawdę takie wymyki zmieniają perspektywę i Człowiek z większą energią może budzić się co 15 min przez całą noc , by uspokajać Bidulka lub podawać Mu różne uśmierzające ból , gorączkę, pragnienie specyfiki.....
Naprawdę wytrwałe siedzenie w domu, wymaga czasem z niego wyjścia.....

środa, 7 września 2016

RADOŚCI ŻYCIA  -  PRZYJACIELE.

Wróciłam do codzienności i trochę się w niej rozkochałam.....
Jak tu się nie zachwycać bogactwem,przepychem lata, kiedy w ogrodzie wszystko dojrzewa, pola się złocą w słońcu,milion motyli siada na śliwce, a Dzieci buszują w słonecznikach.....
Po szpitalu codzienność wydaje się tak niebywale piękna,że wszystko mnie cieszy.
Udało mi się też wybrać z Przyjaciółką Bellą na zakupy do ulubionego sklepu, co w ogóle wprawia w świetny nastrój :D Ludzi nie było dużo i można było spokojnie poprzymierzać tysiąc rzeczy, poszperać w biżuterii i pudłach z duperelami ;) znalazłam śliczną porcelanową panienkę z koszykiem, do kolekcji figurek Taty,  wielką drewnianą literę,pierwszą mego imienia, która stanie się na pewno kurzołapem na mej szafie;)kolczyki z różą i motylem , opaskę z wielką kokardą,naklejki z bratkami, broszkę z kolorową kaczką, miseczki w kształcie rybek dla dzieci, 3 drewniane malowane koty z podniesionymi ogonami.....

                           

litera   i    miseczki   :)

Oczywiście często nakupię, a potem porozdaję, ale znalezienie czegoś super fajnego sprawia mi taką radochę, że jak tego nie robić?! Jasne, Tata się puka w głowę,jak wracam ze sklepu z tymi siatami,ale faceci to czasem nie rozumieją ,jak te 'polowania' potrafią poprawić humor :D
Na dodatek potem Bella wzięła mnie na lody z okazji Jej imienin, więc obżarłam się wielkim pucharem pełnym pyszności -bo odkąd wyszłam ze szpitala mam straszne zapalenie jamy ustnej z powodu obniżonej odporności przez ten imuran i jedzenie czegokolwiek innego doprowadza mnie do szaleństwa z bólu dziąseł i pieczenia wszystkich ran na policzkach i języku!!!!!- na dodatek jeszcze mi trochę przełożyła ze swojego, na zgubę memu łakomstwu.....
Mówię na nią Bella, bo ma wyjątkowy,prawdziwie blond kolor włosów,nie przesadzony, jasny taki świetlisty, ślicznie współgrający z jej ciemną karnacją, a oczy gdy jest spokojna i wesoła ma jak wiosenne niebo.....Jest bardzo ładna  i zajmuje bardzo odpowiedzialne stanowisko, nikt się nie spodziewa patrząc na taką eteryczną blondynkę,że może na codzień obracać się w towarzystwie policjantów i złodziei, i to też jest w niej interesujące. Dlatego też lubimy się razem odstresowywać :D

Słonko też jest blondynką, tylko taką bardziej kobiecą, nie dziewczęcą.... Jej wesołe zawsze usta, rzęsy jak firanki zasłaniające chabrowe oczy pełne figlarnych iskierek,zadarty nosek, sama radość - dlatego jest Słoneczkiem.Ona jak mówi to się śmieje,jest takim świergoczącym ptaszkiem, hehe i rzecz jasna też ma zawód zaufania publicznego;) samym uśmiechem może wyleczyć.....

Moja Najlepsza Przyjaciółka też jest blondynką - mam szczęście otaczać się jasnością ;)- Ona jest dla mnie samym ciepłem,jej włosy są jasne , grube, puszyste, długie i zdrowe - odzwierciedlają Jej energię i zorganizowanie za co Ją podziwiam, a oczy, zwłaszcza w czarnej oprawie ma bardzo tajemnicze, czasem się chmurzą,jak niebo przed burzą, a czasem są przejrzyste jak  w ciepły letni dzień. Chyba jest najmądrzejsza z nas wszystkich i zawsze mogę się jej radzić, nawet w najgłupszych sprawach nie potraktuje mnie półserio.Jak już wyjdzie ze swego laboratorium.;)

Są jeszcze dwie Przyjaciółki, jak już piszę ,to wszystko :
Mały Elf (co niedawno była ciążowa) - nie sposób inaczej nazwać tej filigranowej dziewczynki z brązowymi włosami ,niebieskimi oczętami i porcelanową cerą, która ma tak delikatne gesty czy ruchy,ze aż korci sprawdzić,czy ma spiczaste uszy.....;)i skrzydełka, na których lata pomagać całemu światu.....Oczywiście zawodowo także. Unosi ludzi na nich.
No i oczywiście Marilyn Monroe, jak nazwał Ją Nasz wspólny Przyjaciel,bo to naprawdę świetnie pasuje -Jej falowane włosy w platynie, niebieskie oczy , uśmiech i inne atuty, jakoś tak pasują,co prawda ma teraz włosy w kolorze zależnym od nastroju (ostatnio chyba ciepły kasztanowy), ale jak wspomniałam, to wciąż się zmienia; a stroje w stylu Marilyn ubiera od święta - patrz Sylwester  -> ślicznie wyglądała w takiej sukience
Jest też dużo mądrzejsza, pisze milion ważnych prac,a  jednak jest słodka i koniec.W skrócie nazywam Ją Mon (od nazwiska oczywiście ;P;)

Jest jeszcze Mój Przyjaciel, Mężczyzna,z którym się przyjaźnię i bardzo sobie to cenię.
Naprawdę można przyjaźnić się z mężczyzną,tylko to musi być po prostu Prawdziwy Przyjaciel.
Zresztą jest prawie członkiem naszej rodziny, mieszka nieopodal, jakieś tam pradziadki pradziadków ma wspólne z mym Mężulem i Mężul też czasem lubi się z Nim, ekhm, rozmówić (w sensie ''napić";)
Bez kozery jest blondynem z zawadiacką szopą bujnych włosów i niebieskozielonymi oczami(wow, wszyscy moi najbliżsi Przyjaciele maja niebieskie oczy!)ma spojrzenie łagodnej sarenki, zwłaszcza jak się uśmiechnie,ale ja wiem, że potrafi być też diaboliczny i wtedy najlepiej zostawić Go w spokoju;]
Na dodatek sprawujemy ten sam fach, bardzo odpowiedzialnie sprzedając w najbardziej ekskluzywnych 'sklepach' w naszym kraju,także i tu mamy wspólne tematy.

Mam jeszcze trzy zaprzyjaźnione na studiach dziewczyny (też z niebieskimi oczami, hahahahahahah), z którymi niestety kontakty się zmniejszają im dalej od studiów,ale z jedną z nich współlokatorką akademikową, współ-siostrą niedoli, jakoś się trzymamy, ale o nich innym razem.
Nie wiem co bym zrobiła bez powyższych Przyjaciół, są moim własnym prywatnym życiem, w którym jestem sobą i nie muszę nic udowadniać.....
Odganiają czarne chmury Ich niebieskie spojrzenia- każde na inny sposób.....;)