czwartek, 20 kwietnia 2017

POMAGAMY,UCIEKAMY

Młodą dziewczynę z łóżka pod oknem wypisali i wstawili tam jednodniową babcię,która już się ryła  od rana na łóżko poprzedniej,aż tamta jej powiedziała "proszę pani,ja się jeszcze nie spakowałam!,!!!!"Ta babula ,jak tamta wyszła ,zaczęła biadolić że jakby jej córka tak była wychowana,to by się pod ziemię zapadła.....
Taaaaa.....
Biaduląca babuleńka w końcu poskarżyła pielęgniarkom i te delikatnie acz zdecydowanie usunęły młodą z łóżka.....
Babuleńkę podłączyli do aparatury i dopiero zaczęła nam nadawać,że się nie dało na niczym skupić,tylko uciekać z sali.....
Na dodatek trzeba jej było przy obiedzie pomóc,no dobra,czemu nie,na szczęście tylko na 1 dzień jest.....
Toteż podsunęłam jej szafkę i ustawiałam ,by mogła zjeść,w końcu palce też nieźle miała pokręcone przez reumatoidalne zapalenie stawów.....
Potem trzeba było to poukładać , nie usłużna jestem, ale pomaganie nie hańbi,więc pomogłam.....
Po czym zostałam wysłana po kawę do aparatu na taras z odpowiednimi zaleceniami, z mlekiem, bez cukru.....
Babcia była zachwycona,tylko nie ma się czym zająć,a nie może zasnąć.....
To pożyczyłam jej gazetę,(może się zamknie wreszcie!),którą mi Cioteczka dała ("Do Rzeczy" jakżeby inna......),na którą zaczęła pluć, bo ona "Newsweek'a"czyta,a często jej mówią,'pani,jak pani może to czytać!?',a co się wypowiadają , jak nie wiedza co w środku jest napisane.....
Po chwili zadumania zreflektowała się i oświadczyła,że ona jednak przeczyta tą moją gazetę, bo trzeba poznać ,żeby wiedzieć o czym się mówi.....
W związku z tym poprosiła,bym jej wyciągnęła okulary z małej torebeczki, takie do czytania, bo te co ma to dla urody.....
Uff, wyciągnęłam jej te okulary i wyniosłam się z sali,pod pretekstem zakupów , bo znów mi jakieś zadanie znajdzie,a zakupy w sumie i tak poczyniłam i znów obżerałam się rogalem z czekoladą.....
Szkoda tylko,że na tym tarasie wszyscy palą i w końcu wrócić musiałam,bo oddychać oczywista nie mogłam..... Na sali coś wspomniałam ,że wszyscy tam palą,a ewidentny zakaz jest i znaki wywieszone, babcia podjęła temat i nawijała o szkodliwości papierochów itp. itd.
Hipochondryczka jak nigdy, nie włączyła się do rozmowy, choć zwykle ma dużo do powiedzenia, ale mówiła lekarzom, że nie pali,więc podtrzymywałam babkę w szkodliwości palenia.....
Ta jeszcze powiedziała,że Pani Profesor nie znosi palaczy i jak taką jedną ,co przyszła zaraz śmierdząca po fajce, miała badać i wyczuła, to tak ją opieprzyła,że w takim razie Ona jej leczyć nie będzie i może się zabierać z oddziału, że takiej Profesor to ona nie widziała, to hipochondryczka wyglądała na jakąś przybladłą.....

Po południu znów skoczyłam na taras z rogalem (tym razem ja tu chyba przytyję przez te rogale.....), wchodzę, a tu co widzę z daleka w oknie!?!
Oczywiście hipochondryczka z fajką.....
Musiała mnie zobaczyć kątem oka, bo schowała się we wnęce okiennej, a ,olałam to ,zrezygnowałam z herbaty przesiąkniętej papierosami i poszłam na dół z moim rogalem...Zaawansowane reumatoidalne zapalenie stawów,słaba morfologia,łazi wszędzie w maseczce,że taka nie odporna,a tu okno otwarte,zimno na dworze i papierochy.!!!!!Niech mi tylko spróbuje gadać,że jej się ciężko oddycha,albo drzwi otwierać,bo jej duszno!!!!!I jak tu takich leczyć!?!
Siadłam sobie na krzesełkach pod oddziałem reumatologii czekając na telefony z Mają i Kati, bo ta miała czasu chwilę o dzieckach pogadać, a tu nadeszła starsza paniusia w płaszczu,białym berecie, czerwonym szalu, z saszetką zawieszoną na szyi i dwoma kulami i zaczęła do mnie przemawiać,czy mogłabym jej pomóc i popilnować jej płaszcza i swetra (białego wyciągniętego) jednego z najlepszych(.....),bo ona do Pani Profesor musi pójść.....
Oczywiście przytaknęłam,niech zostawia, zaproponowałam nawet, by zdjęła ten beret ze swych siwych włosów,bo jej za ciepło będzie,ale dama mi na to,że jest nie uczesana,więc zdejmować nie będzie..... Sic!;)
Poszła,ja gadałam przez telefon z dziewczynami po kolei, wróciła niedługo i oświadczyła mi, że nic nie jadła i zamówiła sobie catering w 'świecie smaków' i ona teraz pójdzie po niego,bo mają go przywieźć i jeszcze zostawi mi pod strażą 'cenne' okrycia.....
Wróciła po półtorej godziny.....
Ja nagadałam się już ze wszystkimi, sikać mi się chciało, kolacja się zbliżała,a tej nie było.....
Stwierdziłam w końcu,że jak do kolacji nie przyjdzie,to pal ją licho, kto jej zabierze taki paskudny porwany płaszcz, a mnie kolacja ominie!!!!!
Na szczęście przyszła krótko przed,ale chciała leźć jeszcze do dyżurki, to jej powiedziałam,ze sorry, ale ja już się zwalniam z obowiązku szatniarza!

                                                                           

Oto cenne odzienie owej paniusi.....
(i mój notatnik.....;)

Gdy zmierzałam na naszą salę minęła mnie babcia-gadaczka,która podziękowała za gazetę,podkreśliła,że całą przeczytała (!) ,by to powtórzyć Cioteczce i dziękowała mi jaka to ja dobra młodzież jestem,nie to co tamta poprzednia.....
No dobra .....
Na jej miejscu zalegała już prawdziwa młodzież,bo 25-letnia, także nieźle, nie wygląda na chrapacza.....
Akurat jak wychodziłam pod prysznic przylazła Cioteczka i zaraz do mnie co to ja mam za klapki dziwne (mam od niej takie porządne drewniaki,w których musowo chodzę po szpitalu), gumowe jakieś i z kwiatuszkami, to Jej mówię,że to pod prysznic po prostu, nie sprzedałam nigdzie od Niej ofiarowanych.....
Innym razem dziwiła się mojej czerwonej koszuli z napisem "tres chic", co to za dyskoteka(!?), albo skarpetkom w kolorowe paski albo stopkom('co to za skarpety masz co kostek nie zakrywają?':p), czy balerinom w niebieskie romby i jak tu nie zastanawiać się przy pakowaniu walizki do szpitala, kiedy jeszcze trzeba mieć stonowane kolory, nie za duże dekolty, nie za dziwaczne klapki.....
No dobra, wyniki się poprawiają , pora stąd uciekać, bo chrapiąco-kaszlące noce robią się coraz bardziej nie przespane.....

GADANIA,BADANIA

Dzień za dniem sterydy dodają mi energii.
Albo to te 'super ' śniadania, które uwielbiam dokumentować.....

                                                                 

Oto jedno z nich - w talerzu mleko , w którym pływały kluski.
Obok moja codzienna porcja pigułek - wcale nie największa.....
W garnuszku herbata i - uwaga! - nawet jabłko!!!!! ;)

 Po pierwszym kopiastym wlewie leku za nic nie mogłam usiedzieć w sali,dobrze że miałam odwiedziny,bo po 13-tj przyszła do mnie Mary i siadłyśmy sobie w kawiarence na kawie latte z serniczkiem z pomarańczami. Pogadałyśmy zaledwie 40 minut,a już musiałam lecieć na prześwietlenie klatki piersiowej,poprosiłam Mary by poczekała i poszłam na 2 piętro,oczywiście w złą stronę,bo znalazłam usg i pani musiała mnie skierować w stronę przeciwną.
Pod pracownią siedziała już ortodontka,więc dobrze trafiłam.
W 5 minut prześwietlili 2 panie,potem 10 min prześwietlali jedną (chyba wszystko jej prześwietlali.....), po czym zostałyśmy: ja z chrapliwą ortodontką i pani na wózku z innego oddziału.....
Po chwili techniczna wyszła i znikła na 5 min.
Wróciwszy zawołała panią na wózku ,nie nas, co byliśmy wcześniej.
Pytałam pielęgniarza, który ją przywiózł, ile tych zdjęć ma,ale powiedział,że tylko klatkę piersiową.....
Po czym dodał,że jeszcze kilka do dowodu..... ;)takie żarty.....
Wyszła szybko, ale techniczka za nią i znikła w gabinecie , a my dwie na pustym korytarzu czekałyśmy jak te głupie.....
Zadzwoniłam do Mery,że jeszcze to zejdzie ,bo już pół godziny na mnie czekała i może by przyszła do mnie ,to tu pogadamy.
Stałam pod tym gabinetem i słyszałam jak się śmieją w środku,że wnunio jednej kupki robi ,dużo je itp. a my tu czekamy.....
W końcu przed godziną trzecią się wpieniłam i poszłam do niej,pytam a ta mówi,że nikt nie zgłaszał nas.....
Widzi buka, że dwie siedzimy,korytarz pusty, a dwa skierowania leżą jej przed nosem i jeszcze ortodontka mówiła,że pielęgniarka nas zgłaszała,a ta zalega na stołku i o kupkach nawija.....
Ech, ruszyła się w końcu ostentacyjnie podkreślając,że nie jej to wina i zrobiła nam te zdjęcia w trzy minuty. Półnagie przytulenie się do płyty i po sprawie.....
Ale z Mery i tak już zmierzałyśmy do wyjścia, bo musiała iść po swą malutką Córcię do przedszkola.....
Po południu skoczyłam na kawę z automatu i obżarłam się rogalikiem z nadzieniem waniliowo-czekoladowym -niebo w gębie.....
Gadałam przez telefon z Mami, potem paniami z mojej byłej pracy,a tu z windy wychodzi Słoneczko -choć to już  19-ta była!
Jupi, co za miła niespodzianka, na dodatek przyniosła mi prezent -koszulkę,choć twierdziła ,że nie jest tak ładna jak ta, która zaginęła na niecnej poczcie i którą pewnie zakosiła pani odbierająca tą koszulkę, bo bardzo była zainteresowana co to Słonko pakuje,a potem zabrała i powiedziała,że sama oblepi znaczkami z napisem "polecony". Dziwne rzeczy się czasem dzieją na poczcie, naprawdę trzeba pilnować, to już druga fajna rzecz,która do mnie nie doszła, wcześniej Ana wysyłała mi robione przez siebie karteczki,bym mogła wysłać paru osobom.Też nigdy nie doszły.....
Koszulka jest ze słodziakiem kociakiem szaraczkiem z bardzo niebieskimi oczkami:D nawet ją dziś nałożyłam:)

                                                                             

Oto ona (koszulka) i ja (właściwie to w kiblu..... %)

Wzbudza uśmiech i sympatię (koszulka. ja czasem też ;)
Wypiłyśmy kawki herbatki automatowe przy tarasie z batonikami śliwkowymi,ale tam jakiś facet kurzył papierochy,więc przeniosłyśmy się na ławki przy wejściu do szpitala,bo nie dało się oddychać......
Słonko ma teraz bardzo ważne referaty do wygłoszenia w weekend i je przeżywa, ale na pewno świetnie Jej pójdzie..... ;)

Kolejny dzień zleciał więc bardzo intensywnie, co prawda zasnąć nie było łatwo , bo chrapliwa ortodontka zaczęła kaszleć strasznie i co mnie sen brał,to wyrywało mnie z niego gwałtowne kaszlenie tejże, a po trzech takich sytuacjach, całkiem się wybudziłam i niewątpliwie się wkurzyłam.....W końcu pielęgniarce, która przyszła powiedziałam,że może by pani coś na kaszel dać,bo tak się męczy..... I jak przyszedł lekarz do niej z pytaniem jaki to kaszel,to mówi że mokry,a jak zapytał czy jej przeszkadza, to ta na to, że jej nie , ale chyba dziewczynom z sali.....
Chyba?! A poza tym nos jej się zatyka i to też przeszkadza..... No proszę,znaczy że chyba wie,że chrapie jak lokomotywa.....
W końcu przynieśli jej tabletkę na kaszel i chyba ją zjadła, bo jakoś wreszcie przed dwunastą zasnęłam nie budzona wreszcie salwami kaszlu.....

środa, 19 kwietnia 2017

WOJNY DOMOWE

Wrócimy się wstecz,bo Lany Poniedziałek u nas w domu jest zawsze wart opisania ;)
Obudziło mnie skradanie się Rodziców..... Skoczyłam jak dziki żbik przez Mężula smacznie śpiącego, tudzież nagle przygniecionego,do pistolecika z wodą,który miałam przygotowany obok kanapy i gdy Oni wkroczyli z psikawkami dzielnie stawiłam im czoła,więc się wycofali, polali Wii  i poszli.....
Oblałam zszokowanego i zbulwersowanego Mężula i poleciałam lać Borsuka,który zaczął wrzeszczeć,że nie ma broni,więc zaopatrzyłam Go w drugi pistolecik i polecieliśmy wziąć odwet na Rodzicach,oboje już w połowie mokrzy....
Napadliśmy ich ślizgając się po zalanej podłodze i szturmem udało nam się odebrać im największą psikawkę!
Pobiegliśmy więc wtedy na dół do Wuja i napadli Go w pieleszach oczywiście,po czym wyskoczył spod kołdry jak ranny łoś i rzuciwszy się na Wii odebrał Mu najlepszą polewaczkę i nas zaatakował,więc zarządziliśmy odwrót, bo woda Nam się pokończyła.....
Na górze napełniliśmy bronie, znów oblali wylegującego się Tatula,który zaczął pokrzykiwać że ze ściany już się na Niego leje i wziąwszy ze sobą Osa,który wstał i się zaciekawił zabawą,wręczyliśmy Mu małe jajeczko i do Wuja odebrać Mu broń!
Osek szedł z tyłu i dzielnie polewał jajeczkiem, szkoda tylko ,że siebie po głowie, bo trzymając je prosto puszczał strumień w górę.....
Po kolejnym ataku ,ślizgając się w jeziorze korytarzowym odebraliśmy Wujowi broń i wszyscy dorośli zaczęli już narzekać (ups, też jestem dorosła:0) byśmy przestali,bo kapie z nas ,a podłoga płynie rzeką uchodząc wodospadem na schody.....

Dorwaliśmy mopo-ciapy i dalej zawody w ślizgu na posadzce z efektownym lądowaniem w kałuży.....
Ale był ubaw,Małżul krzyczał , My uciekaliśmy i taplali się w wodzie i tak cali mokrzy......
Co się tak gardłować, w końcu to śmingus-dyngus, a po wyschnięciu podłogi będą lśnić..... ;)

Tego cudnego, choć zimnego dnia oblaliśmy jeszcze kota Babci, co się teraz z tydzień pewnie nie pokaże, oraz Ciotki i Wujki,  które do nas przyjechały i zabrałam się z Nimi do Królestwa Kotów,
gdzie na wstępie przywitały mnie w ciszy trzy czworonogi, jeden puchaty czarny skrzyżowany z jakimś norweskim długowłosym siedział na drewnianej kolumnie u szczytu schodów i wpatrywał się we mnie niebieskawymi ślepiami,drugi przyczaił się w połowie schodów ,szary przygarnięty dachowiec,oglądał mnie z groźnym wyrazem zielonkawych oczu,a u podnóża wyłaniała się zza barierki czarna gładka głowa błyskając ,można by rzec,równie czarnym spojrzeniem.....
Przywitałam się z nimi grzecznie,wszak to ich królestwo, członkowie rodziny.....
W sumie po moich paru gwałtowniejszych ruchach jeden czmychną pod drzwi,drugi na strych,tylko Puchata dama zeszła spokojnie w okolice miski ignorując mnie zupełnie i dając do zrozumienia,że ani ją ziębię,ani grzeję.....
Cioteczka ,mimo mych protestów,że przejedzona,że jutro badania, uczęstowała mnie kanapką z chudą szynką i pomidorem,po czym przepysznym serniczkiem,po czym kanapką z kiełbasą szynkową,po czym kolejnym plastrem tej kiełbasy,bo rewelacyjna,po czym wyciągnęła jeszcze nie otwierany tort truskawkowy,rozpakowała i ukroiła mi pokaźny kawał tegoż rozpływającego się w ustach specjału,przystrojonego malinami i jagodami.....
Szłam na znajome poddasze tak objedzona,że nie łudziłam się,że wyniki będą wysokie.....
Zasnęłam mocnym snem  na wygodnym łóżku w błogiej ciszy przerywanej czasem tylko cichym szelestem kocich kroków .....
A rano - co już wiadome, w ten lodowaty poranek ,zawieźli mnie do szpitala.....

                                                                             

Ośnieżone dachy o poranku.
Widok z naszej małej salki szpitalnej.

wtorek, 18 kwietnia 2017

SZPITALNE ŁÓŻKO

Witam serdecznie - relacja na żywo ze znanego i lubianego szpitala! ;)
No dobra, to nie rzeżucha mnie tu wysłała,tylko wyniki kiepskie.....
Miałam dyspensę na Święta - tyle radości ,że w domu :)ale po nich pora pokutować.....

Salę mam małą 4-osobową i jakimś cudem panie młode, żadna nie umierająca.....
Co prawda  czterdziestoparoletnia ortodontka z lewej strony, dała popis chrapania już w dzień,więc marne szanse na przespaną noc,ale wszystkie normalne. Chyba,bo ta ortodontka po psychiatrach latała,jak wyszło w wywiadzie.....
Poza tym jest dziewczyna w moim wieku na diagnostykę i pani około pięćdziesiątki,co tu święta spędziła ,taki typ hipochondryka,który ma zawsze najgorzej.....Już nie wspomnę,że łazi wszędzie w maseczce na twarzy.....
Panią chrapiącą też jej na złość zesłali, bo ona spać po nocach nie może.....
W rejestracji rano czekałam półtorej godziny na zarejestrowanie i pół dnia przykuta jestem do łóżka,bo niski potas miałam,ale ogólnie, w porównaniu z poprzednim pobytem zapowiada się lepiej.....

                                                                       

przykuta.....

Zdążyłam jeszcze przed przywiązaniem mnie do kroplówki  odwiedzić sklepik,gdzie zakupiłam rogalik z czekoladą i prosto z nim pojechać windą pod automat kawowy,by się pocieszyć kawką za 2,50 o sztucznym smaku;)
Zagubiony pacjent pytał mnie o chirurgię, to go pokierowałam na ścianę!
Bo się okazało,że przejście zamurowane.....
Spojrzał na mnie jak na wariata i nic już nie wspomniał,choć próbowałam tłumaczyć,że wcześniej było 'drożne';)

Na sali nawet pogawędki, między chrapaniami ortodontki.
Hipochondryczka opowiadała jak przeżyła strasznie konsultację ginekologiczną w gabinecie gdzie 12 doktorów sobie ploteczki uprawiało nad jej rozkraczoną na wszystkie strony 'cipuchną', ja się tak zasłuchałam,że oparta o ścianę nawet nie zareagowałam jak nadbiegły 3 pielęgniarki i lekarz......
To fakt ,że od paru chwil rozlegał się   przeciągły dzwonek,ale myślałyśmy,że to kogoś wołają gdzieś.....
A tu zespół pielęgniarski wali do nas i krzyczy co się dzieje!!!!!
A to tylko ja oparłszy się o ścianę, przygniotłam dzwonek i narobiłam alarmu na cały oddział,niemal jakbym zawału dostała....

Wieczorem odwiedziła mnie Maja,więc musiałam łazić ze stojakiem i kroplówką jak schorowana emerytka,ten potas schodził ponad 5 godzin!
Przez to nie mogłyśmy pójść na kawę i to mnie zdołowało.....
Naniosła mi ta niemożliwa Maja jakąś wielką bombonierę z alkoholem-czy zwariowała!?
Czekolada tłusta,a tu jeszcze alkohol , co całkiem mi trzustkę zabije!!!!!
Do tego syropki dla dzieci i fluid do twarzy -pewnie zabiorę się stąd tirem i umalowana elegancko.....ech.....
Ale dzięki naszym gadaniom wieczór nadszedł szybciej i mogę się szykować na ciężką,
przechrapaną .....noc.....

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

MNÓSTWO BADZIEWIA

Siedzę w domu (a to ci nowość%) i wszystko śmierdzi rzeżuchą .....
Babki , które upiekłam w kształcie jajek i królików, a które przystrajaliśmy z Wii mają smak rzeżuchy, bo stały chyba za długo obok niej.....
Nie lubię rzeżuchy , ale z racji , że mogłam wreszcie spędzić Wielkanoc z Rodziną (rok temu szpital, dwa lata temu sami z Mężulem w gotowości przed przyjściem Osa na świat), pożrę nawet całą doniczkę!!!!!
Mamy mnóstwo tulipanów , bo Mężoglu chyba zbierał po drodze wszystkie napotkane w ogródkach i zagajnikach , bo nawiózł ich całe wiadro, z radości chyba , że sobie tydzień z Dziećmi posiedzi.....He he he , grubymi nićmi szyta ta euforia.....

                                                                   

To właśnie babki i cała ferajna
(choć tulipanów namiastka.....)

Przedświąteczne zakupy były pełne przygód, w ulubionym sklepie tzw. Galerii ośrodka ;), napotkałam El z Córcią i odtąd Ta nie mogła nic oglądnąć, bo przynosiłyśmy Jej z małą Elfinką sterty błyskotek, których nie pozwalała nam kupić..... ;B
Podsuwałam Małej śliczne butki na obcasikach, a ta biegała do Mamy pokazać, szperałyśmy w sukienkach wściekle kolorowych, łańcuszkach i koraliczkach, pierścionkach i bransoletkach.....
Cóż, moje upodobania dziewięciolatki wyszły na jaw i w końcu El zgodziła się zakupić błyszczącego pieska Córci przerażona, że naprawdę ja go sobie przymontuję do torebki, a nie da się ukryć , że mam dość sporo breloczków - głupoczków.....
I tak nabyłam inny z kociaczkami, choć przyznam, że już nie mam gdzie go przyczepić, bo wszystkie dwadzieścia (około ) torebek mam obwieszone..... %B
Oczywiście najfajniejsze są takie co coś lub kogoś przypominają.....
Jestem strasznym zbieraczem rupieciarzem, co raz to mam chęć zbierać coś innego.....
Niektóre rzeczy zbieram mimo woli..... &D
Nawet przytoczę parę breloczków dla zwizualizowania manii..... :
 zakup własny w jakiejś sieciówce
 prezent od siostry Małżula zakup własny

         
 zakup własnyzakup własny

 znaleziona przez Małża wielka stopa (chyba moja hehe;)


 zakup własny prezent od Mai

 zakup własny

       

 zakup własny w jakiejś sieciówce

 słonik na szczęście od Małża

     

 słodziak nie wiem skąd własne i znaleźne
                                                                                                                      

 kot znaleźny lemurek od Mamci z zoo

 zakup własny od Ciotuchny

   

 ostatnio poczynione zakupy.....

   


I bądź tu mądry - przecież ja tego nie zbieram!!!!!


Powyższe wskazuje, że od sklepów z drobiazgami powinnam trzymać się z daleka.
Szalałam jednak przed Świętami, nawet buty El chciałam kupić, gdy je zawiązywała, myśląc, że przymierza znalezione w sklepie..... ;DDDDD
Gdy dołączyła do nas Bella, to już wyglądało na to, że nigdy nie skończymy szperać, ale gdy Mama Elfinki , z którą 'biłyśmy się' ;) o spinki, zaczęła zapuszczać korzenie, zrozumiałam, że nie ma rady, trzeba kończyć rozmienianie się na drobne i udobruchać ją w kawiarni.....
Że to jeszcze przed Świętami , to 'pościłyśmy' o suchych lodach ;P i kawach i było jak zwykle tak , jakby mnie do tego (miękkiego, nowego ;) fotela ktoś śrubą przykręcił, bo ruszyłam się dopiero jak Tata zadzwonił, że dziecko zdążyło już zasnąć i się obudzić, a ja dalej się gdzieś szwendam..... 

Potem nawcinałam się rzeżuchy i nic dziwnego, że się pochorowałam.....

                                                                         

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

PRIMA APRILISOWE ŻNIWA ;)

W ramach rekompensaty po wczorajszych smętach, postanowiłam podsumować Prima Aprilis , bo był wyjątkowo owocny w nabieranie, bo jak wiadomo siedzę w domu, więc nie mam nic lepszego do roboty, jak bawić się w nabieranie ludzi (jak niektórzy uważają.....), aczkolwiek śmiem się z tym nie zgodzić, bo odkąd pamiętam, każdego 1 - go kwietnia starałam się nabrać całą pakę Moich Przyjaciół, Rodzinę, czasem znajomych.....
To raczej kwestia charakteru, zawsze miło zachować jakiś dziecięcy pierwiastek i oczywiście samopoczucia, bo wiadomo jak ktoś ma doła , to mu się nie chce żartować.....
Uważam również, że nabieranie i nabranie się w Prima Aprilis przynosi szczęście, podobnie jak oblewanie lub zostanie oblanym w Poniedziałek Wielkanocny.....

Jak tylko wstałam kombinowałam, by nabrać Rodziców, a że wiedziałam, że Mój Brat pojechał poprzedniego dnia na weekend do Lublina, to zaraz   Im zaczęłam opowiadać, że rano ktoś Go przywiózł w podejrzanym stanie, nie wiem czy z Lublina, ale jest u siebie.....
Oczywiście się zdenerwowali i polecieli sprawdzić. Pierwsi nabrani zaliczeni :D
Wybrałam się do mojej ulubionej kosmetyczki na paznokcie, przyszłam godzinę wcześniej kiedy miała inną klientkę i zaczęłam wmawiać, że miałam na tę godzinę.
Jak zaczęła szukać po swym notatniku zdenerwowana, przyznałam , że to żart ;) i poszłam jeszcze na zakupy, które planowałam:)
Jak wróciłam powiedziałam Wii, że u sąsiada na podwórku pasie się krowa, a że sąsiadka kiedyś próbowała trzymać tam konie , do których zlatywało się stado much, to Mały oczywiście uwierzył i poleciał sprawdzić;B Uśmiał się , bo bardzo mi kibicował w nabieraniu;)
Wkręcanie Osa nie ma sensu, bo On wierzy we wszystko na tyle na ile zrozumie cokolwiek, a i tak nie odpowie, bo gada tylko po swojemu.....;]
Zabrałam się za Moich Drogich Przyjaciół;BBBBB
Ana Kochana od rana pisała do mnie , że Jej Synkowi wypadł ząb, więc kontynuowałam temat (zastanawiając się też czy serio to mówi), że mojemu młodszemu zęby czernieją i chyba ma próchnicę. Twardo się nie odzywała, bo jest strasznie zarobiona, ale w końcu zaczęła mi pisać ,że to przechodzi jak się leczy i nie ma się co martwić, więc mogłam już Ją zPrimaAprilisować.
Odpisała na to zwięźle 'ech'.
Czyżbym bywała czasem niepoważna %) %D %B
Odezwała się do mnie Mon,że miała milion komplikacji w pracy i na razie nie przyjeżdża do naszego małego ośrodka ;), więc przy okazji opowiedziałam Jej, że na ostatniej imprezie urodzinowo-imieninowej pokłóciłam się z Amikiem.
Bardzo się przejęła, zaczęła wypytywać, ale dlaczego, ale jak to, więc musiałam Jej już przyznać, że żartuję..... ;)
Wzięłam się za El , która w wolnych chwilach pomiędzy ratowaniem ludzi i gotowaniem obiadów przebiera się za postacie z epoki i bierze udział w różnych historycznych eventach, napisałam więc Jej , że Amik się na mnie obraził po ostatniej imprezie,bo Go terroryzowałam, ale ma przyjść na Jej marsz i zdjęcia porobić. A do tego pada od rana .
Jak mi przysłała zdjęcie ze swoją roczną Córcią w kombinezonie ( 20 stopni !) i z piwem na stoliku obok, to stwierdziłam, że chyba się nie nabrała, ale wieczorem się odezwała, czy z tym deszczem to ściema, bo uwierzyła :D, a przez cały dzień była zajęta wkręcaniem innych, dlatego nie miała czasu.
Najlepszym Jej wyczynem była historia z promotorem, który wysłał jej pracę ocenioną mailem, na co Ona Mu odpisała, że bardzo przeprasza, ale w mailu są jakieś jego intymne zdjęcia..... ;)))))
Jak zaczął do niej wydzwaniać i panikować, że jak to?! że sprawdzał z dziesięć razy i nic takiego nie ma! ; i co to Jej przysłał i jak to możliwe itp. itd. tak się denerwował, że w końcu się zlitowała , że to był żart..... ;B świetne ;D
Ciekawe co też myślał, że jakie zdjęcia Jej wysłał..... ;)
Mi najlepiej udało się z Moim Bratem. Zadzwoniłam do Niego, do tego Lublina i pytam gdzie jest.
Ten mówi, że w Lublinie, a ja że jak to, przecież tu czeka na niego klient i mówi , że był na 15 - tą umówiony! Brat zaczął się zastanawiać, mówi, że dziwne, że nie umawiał na dziś nikogo, w końcu pyta, jak ma na nazwisko. Ja , gotując zupę dla Małych, strzeliłam pierwsze lepsze 'Krasowski', dość popularne w naszych okolicach. A mój Brat chwilę milczy [myśli] i nagle wybucha :
- Krasowski! A no tak ! Faktycznie! Zapomniałem! No przeproś go ode mnie, coś mi się pomyliło, o nie , jak to możliwe, no faktycznie, że się umawiałem, musiałem coś przekręcić! -
teraz to mnie trochę zatkało, naprawdę niezłe, sam uwierzył, że się z kimś umówił i nawet nazwisko zmyślone  kojarzy!!!!! Mało śmiechem nie parsknęłam , ale zapytałam Go jeszcze kiedy wraca no i dobrze, że przeproszę i umówię na poniedziałek ;B
Aż w końcu Mu się przyznałam, że żartowałam, to dopiero był zdziwiony!!!!! ;DDDDD
Bo nazwisko kojarzy i w sumie sam już nie wie.....
Swoją drogą porządek to On ma w kalendarzu ciekawy.....

Wracając do Przyjaciół : Amikowi napisałam , by szedł na marsz El, bo będą Ją gwałcić (czasem odgrywają sceny, wiadomo.....;), ale dopiero wieczorem zareagował i tak niejednoznacznie , że już nie wiem czy się nabrał , czy tylko żartował..... Z Nim to nie łatwo ;)
Słonko Drogie zmartwione było bardzo na wieść, że zamiast tuniki z kotkiem , którą mi wysłała przyszedł podarty skrawek materiału, jakby poszarpany przez psa!
Oburzona była na pocztę, zresztą łącznie ze mną, bo tak naprawdę nie dostałam nic, nawet tego poszarpanego skrawka, a wysłała ze 3 tygodnie temu..... Chyba listonoszowi też się tunika spodobała.....
Za to Mojej Drogiej Belli - towarzyszce zakupów i posiadówek w kawiarni - napisałam  w południe, że właśnie czekam na nią w kawiarni naszej od pół godziny i że gdzie Ona jest , i czy przyjdzie w ogóle. Że nie odpisywała, to wysłałam jej kilka zdjęć przedmiotów z domu jak np. mosiężny koń, rzeźba taty, czy globus oraz mój sweter, że niby je w sklepie kupiłam niedawno i dalej męczyłam , gdzie jest i mogłaby się odezwać, mimo że na sztywno się nie umawiałyśmy, dać znać chociaż , że nie przyjdzie.....
Odezwała się co prawda po 2 godz. , ale dość zakłopotana, że jakoś nie pamięta , że się umawiałyśmy, a miała w domu tyle roboty, że nawet nie pomyślała, że mogło tak być i że z chęcią się umówi kiedy tylko chcę, ale jakoś tak dziś nie wyszło :DDDDD
Biedna Bella się tłumaczyła, a wcale się nie umawiałyśmy; czuła się winna, choć była niewinna....
Dochodzę do wniosku , że dobrze czasem kogoś nabrać, poznaje się trochę charakter po reakcji..... ;)
W sumie dobrych mam Przyjaciół - nikt mnie nie zgromił surowo,  większość przyjęła normalnie, a nawet ze śmiechem .....
Mój Małżu oczywiście nie dał się za nic choć już dzień wcześniej przygotowywałam grunt opisując Mu, że mnie boli żołądek po zupie Babci.....
Opowieść o tym , że w nocy złapało Dzieci i pół nocy wymiotowały spotkała się tylko z telefonem sprawdzającym, że ma nadzieję, że to Prima Aprilis :>
Za to Mai wysłałam zdjęcie paznokci, które sobie zrobiłam :

                                                                     


Oczywiście to była ściema, te ściągnęłam z internetu ze strony z tytułem ' szalone paznokcie ' ;),
 a Maja - detektyw Poirot - zaraz wykryła, że to nie moje palce, bo skórki nie pozdzierane..... Co fakt to fakt, moje zwykle wyglądają dość charakterystycznie, choć i tak pilnowałam się ostatnio (mimo nerwów związanych z sąsiadką - wariatką),
 by nie drapać i wyglądają nieźle .

Oto moje prawdziwe zrobione pazurki, już na Świąteczny czas ;) :

                                                                              

Niewątpliwie skromniejsze ;)


Dzień nabierania zakończył się na Działce, pogoda iście letnia była również niezłym dowcipem ;),
a ostatnim nabranym był facet co ma obok naszej działki pole, co poszłam i mu powiedziałam , że mu pies uciekł i lata po naszej działce, a ten się pyta jak to możliwe.
To ja mu mówię, że niech przyjdzie sprawdzi, to zdjął rękawice robocze, w których coś w traktorze grzebał i poszedł ze mną i w trakcie drogi mówi :
- Ale zeby pies z łańcucha się zerwał i 10 kilometrów od domu tu psylecioł za mno, to jo naprowde nie wiem jak to mozliwe.....
Hihi, to już pana dłużej nie kłamałam i nie ciągnęłam przez pół pola, powiedziałam, że to Prima Aprilis, w sumie myślałam, że był z tym psem i gdzieś tu ten pies lata, bo często tak właśnie było, gdy my na działkę tam przyjeżdżaliśmy, a widocznie tym razem go nie wziął.....
Pan stanął zdziwiony. Coś zaczął mamrotać, że jakby to własnie pies, popukał się w głowę z miną zniecierpliwioną, machnął na mnie ręką i oddalił się chyba trochę wkurzony, więc już nie dociekałam.....

Ale to był bardzo owocny nabieralski dzień..... :)))))

                                                                     

niedziela, 2 kwietnia 2017

ANIMOZJE SĄSIEDZKIE.....ponure:\

Właściwie piszę to, by już przestać przeżywać.....
Taka już jestem : 'jak żaba okres', 'stonka wykopki' - to najmodniejsze.....
Ale tak, przeżywam strasznie nieprzyjemne zdarzenia i katuję się nimi długo po fakcie.....
Z sąsiadami to różnie bywa, ale mamy takich jednych na naszym korytarzu, którzy się strasznie panoszą, a za każdym rozliczeniem wychodzi, że czynszu nie płacą i mają straszne długi.....
(nie, to nie Ci od kota ;)
Już pomijam fakt, że ponoć ich mieszkanie zostało zlicytowane, nowy właściciel nie pokazał się od roku, istnieje jakby tylko na papierze, a oni dalej tam mieszkają.....
Nazywamy ich 'Łysi", bo facet nie ma włosów, jest duży , przybyczony i zamulony - nigdy dzień dobry nie mówi i takie tam....
Z nią wydawało się normalnie. 'Witam sąsiadkę', 'ładna pogoda', 'słodkie dzieci'.....
Swego czasu chcieli nam sprzedać magazynek na rupiecie (ona wtedy w ogóle do rany przyłóż, taka miła), ale wycofali się z tego gdy mój Małżu powiedział, że chętnie kupimy, ale nic bez notariusza się nie obejdzie.....
Widocznie legalne interesy im nie pasują.....
To gwoli wstępu.....
Schodzę sobie w poniedziałek, jak co dzień, do wózkowni z Osem, wyjąć wózek i po Wii do przedszkola się udać, a tu w wózkowni Łysa układa rowery..... Oczywiście czuprynę ma solidną i rozczochraną zwykle,jak wściekła lwica ( w kolorze też zbliżoną), więc przezwisko po mężu przejęła.....
Wchodzę do niej, witam się , a ta do mnie - czy to twój wózek? (tak się składa, że jest tam tylko 1 mój wózek, bo wszyscy mają już starsze dzieci i tylko rowery ich leżą)
-Tak, mój.
-To chciałam Ci powiedzieć, bo mojemu synowi porysował rower i on mi to udowodnił i ja sobie nie życzę, chyba zamontuję tu kamery, żeby nie szarpać naszym rowerem i go nie przewracać, i w ogóle to się już nie mieści w głowie, ja na to nie pozwolę, by nam rowery niszczyć!
-Ale co ty w ogóle opowiadasz??!! -stoję jak wryta i ledwie mogę wejść jej w słowotok!
-Co ja opowiadam? To właśnie! Czy nie możesz tego wózka na korytarzu,jak wszyscy normalni trzymać, a nie tu zawadza i przeszkadza wszystkim! 
- Ale to jest wózkownia, a raczej wózkarnia - jak zresztą podpisane na ścianie - to chyba przede wszystkim jest na przechowywanie wózków!O co ci w ogóle chodzi??!!
- Acha, wózkarnia, acha, ty tu krótko mieszkasz i nie wiesz jak jest. Te rowery nasze mają tu stać , tak jak je położyłam przy wyjściu, bo jak nie to następnym razem wezwę straż miejską i mnie to nie interesuje!- i wyszła z klatki do swojej trójki dzieci, które zamalowywały chodnik kredą przed wejściem.....
Ja stałam jak ten głupi, oszołomiona i zdenerwowana, Osio w sumie też, bo nie wiedział co to za babsko się żołądkuje, wzięłam ten wózek trzęsącymi się rękami, załadowałam Malca i wyszłam.
Mijając ich usłyszałam jeszcze jak rozmawiała przez telefon prawdopodobnie z Łysym, że własnie powiedziała i zobaczymy.....
Zważywszy na to i na dzieci, które z nią były, nie rozpoczynałam już żadnych rozmów, choć w pierwszym momencie miałam taki zamiar,że chyba kompletnie ją porąbało, o co mnie ona oskarża i co z tą strażą?! Że ona insynuuje, że mój wózek podrapał jej rower?????!!!!! 8O
W sumie strażnik mógłby się popukać w głowę.....
Mimo tych przemyśleń poszłam do przedszkola cała roztrzęsiona, załamującym się głosem wyżaliłam się Małżowi do telefonu, który oczywiście kazał mi w ogóle się tym nie przejmować (ciekawe jak?),
miałam zepsuty cały dzień tymi jakimiś szykanami ze strony tej wariatki.....
Na szczęście wracając z przedszkola spotkałam Dori  (sąsiadkę z dołu) i zapytałam ją , czy mój wózek komuś przeszkadza w wózkowni, po czym opowiedziałam jej całą sytuację, a ona mi uświadomiła, że ta dziewczyna jest taka nienormalna, że ma napady, raz jest miła, a raz nie wiadomo czego chce,że już bywało, że zrobiła ludziom awanturę o nic, że oni się trzymają od nich z daleka i w ogóle jak ona śmie opowiadać takie rzeczy, w wózkowni zawsze się te rowery przewalają i kto trzyma tam rzeczy , musi się liczyć z tym , że jak dzieciaki tam je rzucają to nie zawsze robią to delikatnie.....A tym bardziej co się mnie czepia jak ja tylko wózek tam wprowadzam i w ogóle się nie interesuję rowerami.....
Trochę mnie podniosła na duchu, bo zaczynałam się czuć jak intruz, a gdy druga z parteru potwierdziła mi później to samo, to nawet już mi się trochę śmieć z tego chciało - ja naiwna, wychodzę grzecznie , coś miłego o dzieciach chcę zagadać - to dostałam ' w pysk' i mam swoje grzeczności.....
Nazbierało jej się , że nie chcieliśmy na lewo kupić od nich magazynku, to ulało się na mnie w innej formie.....
Pewnie i ona nagadała, że komuś prąd wyłączaliśmy i nie chce myśleć, co jeszcze wymyśli, aczkolwiek cieszę się , że pokazała swą prawdziwą twarz, bo już wiem z kim mam do czynienia.....
Pewnie będę jej unikać jak ognia,a potem czuć się nieprzyjemnie, ale chyba nie warto nerwów strzępić na kłótnie z ludźmi niezrównoważonymi; zwłaszcza że to nie tylko moje zdanie.....
Czy warto?

Na razie wyjechałam do Rodziców , może tu się do tego bardziej zdystansuję, bo jakieś bezsensowne nerwy bardzo źle wpływają na moją kondycję psychiczną, która jest słaba, bo wyniki badań znów fatalne, normy podwyższone dziesięciokorotnie i pewnie szpital w najbliższej przyszłości, obym wytrzymała do po Świętach, bo nie chcę spędzić ich w szpitalu jak rok temu.....

W drodze do domu na niebie wykwitła przecudna tęcza i tym też zakończę ten ponury post.
Zawsze to nadzieja na lepsze.
Także teksty.....