środa, 27 września 2017

SZPITALA KĄTY

Powoli powolutku, jak rosną kwiatki w ogródku, tak mi się poprawiać zaczyna.....
Wracam do lepszych lotów, mogę być użyteczniejsza i sprawniejsza. Na jak długo się zobaczy, ważne że dziś!
W sali zmiany : za dziewczynę chudą jak patyk z chorobą jelit, przyszła ogolona po obu stronach z włosami pomalowanymi na siwo, a za pielęgniarkę ta Pani profesor prawa, co już wspominałam, która się okazało Brata mego na studiach uczyła, a na dodatek teraz Brat idzie na podyplomowe, a Ona będzie Jego opiekunem!!!!!
Świat mały jest i piękny też.....
Mówię o tym, bo tenże Brat mój jedyny rodzony, odwiedził mnie dziś w szpitalu i akurat przyszła też Mery ściągnięta przeze mnie i znów kawki, ciastka, ploteczki ;B
Gadałam przez telefon z Kati i Pen ;D
Szpital byłby pustynią, gdyby nie Przyjaciele i Rodzina, tak robi się znośny.
Czasem sama na parapecie z kawą przy zachodzie słońca, czasem z telefonem.

   

               Widok z tarasu. W dzień i w nocy.....


Gadam z Małżulem , jakoś sobie radzą, nawet na piłkę Wii poszedł już bez płaczu, bo wcześniej wciąż się mocno stresował nie znanymi jeszcze kolegami.....
Dzieci to choć jedzą w przedszkolu, ciekawe co Małżyk je.....
Dziś ma urodziny, nie poświętował sobie.....

3 Siostry - córki leżącej Babci,  przychodzą w coraz to nowych butach, tym razem granatowe przyuważyłam  i srebrna u siostrzenicy ;)torebki też noszą srebrne i złote, doprawdy ciekawe indywidua !

       

Do kaplicy szpitalnej poszłam wieczorem, bo tu się można naprawdę wyciszyć , mało ludzi, ksiądz lubi nawiedzone kazanie strzelić, tak że nawet ciekawie posłuchać .
Nigdzie się nie spieszę, zatrzymuję i mogę zadumać.....
Czego , ach, czego mi brak, mimo wszystko moje zdrowie całkiem dobre tak.....
Dziś podczas konsultacji laryngologicznej była dziewczyna ze sztucznym jednym okiem.
Zostało urażone przez kamień  w wieku 8 lat, przez inna koleżankę.....
Potem wdały się infekcje, zakażenia, przestała na nie widzieć, a gdy już była nastolatką zachorowało drugie i lekarze stwierdzili, że to od tego niewidzącego.
I usunęli to niewidzące.
Mimo wszystko to drugie chorowało i po długich badaniach okazało się ,że podłożem jest choroba immunologiczna.....
Bardzo wesoła młoda dziewczyna.....
Wierzy, że będzie dobrze i nie przejmuje się.....
Przedziwne, że często choroby dodają ludziom takich sił, że są dużo radośniejsi i spokojniejsi z nimi niż bez nich.....

Właśnie pielęgniarki myją babcię od 3 córek, bo już 21 sza i narzekają, czemu Córki nie umyły. Córki zaś stwierdziły, że pielęgniarki myć powinny.....
W sumie to racja, że jak tu siedzą te Córki po 2 godziny,to mogły by umyć,nie czytać gazetę, bo chyba Mamie byłoby przyjemniej być mytej przez swe Córki, niż niechętnych obcych......
Tylko tak to bywa.....
Jak jest na kogo zepchnąć, to czemu nie.....
A pielęgniarki mają naprawdę ciężka pracę, zawsze by mogły zrobić w tym czasie co innego, jak jest bliski pacjenta, który mógłby zadbać o leżącego.....
Obym o tym pamiętała.....


PS. Długo o tym nie pamiętałam,bo jak babka leżąca pół nocy jęczała,że chce pampersa i tymi jękami wyrywała mnie ze snu,to szlak mnie trafiał,bo pielęgniarki powiedziały, że nie trzeba i poszły, a ta do drugiej prawie ,co 15 minut zaczynała zawodzić.....
Potem usnęła wreszcie,a z nią ja,natomiast już o 5tj obudziła mnie prawniczka,która znów się tłukła na łóżku wstawać,natomiast wcześniej też nieźle chrapała.....
No naprawdę,nie dla mnie spanie w szpitalu.....
Potem się dziwią,czemu do 8mej nie wstaję.....
Ogólnie jakieś braki personelu,bo pół godziny czekałam, aż mnie odłączą od kroplówki,a jedna pielęgniarka 💉 tylko latała sama wszędzie, tam i z powrotem.....
Nie mówiąc o babce, która ciągle chce tego pampersa..... I wciąż nie dostaje.....

wtorek, 26 września 2017

NAJPIERW POTANCOWKI, POTEM KROPLOWKI.....





Po urokach wieczorów ,zarówno poetyckich jak i kolejnych weselnych, na wielkim Balu Elfów nastał czas postów i umartwiania.....;)

Pare słów tylko jeszcze o Weselu El, bo była to niezwykła,nietypowa uroczystość, na którą jechaliśmy z Mężulem i Amikiem dość pospiesznie ,a że Rodzice zajęli się Małymi, to mogliśmy celebrować chwile:D

Zdążyliśmy zameldować się w pokojach urządzonych jak koje na statku, z wystrojem marynarskim i pomaszerować nad jezioro, gdzie też ustawione były białe ławeczki ,
 pan w cylindrze zwoływał gości,a przy stoliku i krzesełkach pary młodej stała pani urzędniczka z wielkim łańcuchem na szyi.....

Ze schodów zstąpiła El prowadzona przez swego Rodziciela, spłynęła jak Rusałka na chmurce, tak też się prezentowała w sukni, która na dole tiulowa na górze zmieniała się w koronkowe wzorzyste bukiety, można było dopatrywać się w nich kształtów serca......

                                                         

Oto Ona.
El i suknia, która została Nr 1 po kilku innych przymiarkach
(opisanych m.in. w poście 'Elfowe love')

Po pięknej przysiędze nad brzegiem jeziora, padli sobie w objęcia, w drodze powrotnej obrzuciłam ich confetti, co poniektórzy się skrzywili, kto to potem będzie sprzątał.
Ale to były same szczęśliwe znaczki, podkowy na szczęście, kokardki, serduszka, koniczynki i ładnie się rozwiały, wiatr pozamiata!

Po życzeniach rzuciliśmy się zajmować miejsca, ale i tak mieliśmy fajny stolik tuż przy jedzeniu ;B i na uboczu , więc od razu było wesoło :D więc chłopy mogli zdjąć serwetki, kabelki i aparaty zajmujące miejsce..... ;)
Po obiedzie było zdjęcie ,z którego wyszliśmy Polonezem, więc wspomnienie z liceum - z moim Małżem w końcu go tańczyliśmy w szkole....;)
Pierwszy Elfowy taniec i dalej z górki hulanka , swawola, kawka i drinki, które robił zabawny barman sugerujący, że jak chce to i w kuflu mi zrobi napitek, bym miała większą ilość.....;P Potem zreszta robił wszystkim co przyszli i wypijał sam jak nie było chętnych.... ;))))) A i tak dobrze się trzymał do samego końca.....
Były poszukiwania Amika, co się postanowił stracić w ostępach nocy, na szczęście nie jeziora ;) rozmowy na wyższym szczeblu, czy moja kokarda siateczkowa na włosach jest cool czy badziewiasta, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, dla mnie wszystkie fantazyjne dodatki i kolory dodają smaku życiu.....
Panna Młoda obtańczyła wszystkich panów nawet słabo na nogach się trzymających ;)
My ją podziwialiśmy przy stolikach dyskusji życiowych ;B
Ja po torcie z racami poleciałam się przebrać z sukienki kanarkowej na koronkowa, bo jak już wreszcie z domu wyszłam i mogłam się wystroić , to nie mogłam się na jedną zdecydować ;D tort był pyyszny,mmm, zjadłabym znów ;P na dodatek Mąż Belli porwał krawat Amikowi i rzucił pod stolik tortowy i Ami prawie pod niego nie wpełzł w świetle reflektorów,a wtedy Bellomąż wyciągnął go zza pazuchy jak królika z kapelusza i musieliśmy wyciągać Amika spod stolika;) niemalże.....;)
Poleźliśmy spać przed 3cia ,choć niechętna byłam bardzo, a i tak moi lekarze nie posiadali by się z oburzenia, ale tak dawno bez dziatków taka swawola nam się nie trafiła.....
Obudziły mnie o9:30 smsy od Belli i Amka , że "wstawać wstawać my na śniadaniu zjemy Ci wszystko"
Absolutnie nie chciałam iść , szukając potwierdzenia u Małża, a ten mówi, że On idzie, bo głodny!!!!! Co miałam czynić, mój Małżu to już naprawdę wszystko mi wyje ;P
Wdziałam kolejną kwiatową sukienkę i różyczki w uszy, nie omieszkawszy szpilek i choć oczy podpuchnięte jest klasa z rana ;B 
No dobrze, bliżej południa ;P
Łoj ,wszyscy już chyba wstali,bo gdyby nam nie zajęli BellAmicy nie mielibyśmy gdzie usiąść wsuwać jajeczniczek i kiełbasek..... 
El przemykała między stołami jakby nie zarwała nocy, za nią tylko wodził zaspanymi oczami Jej świeżo nabyty;) Mąż,a my staraliśmy się nieco obudzić kawkami. Przewietrzyliśmy się na przystani , chłopy chciały powpadać do wody na pomostach lub odpłynąć żaglówkami, ale były pozapinane, wiec popakowaliśmy się i zakończyli piękny bal w uroczych okolicznościach przyrody.....

                                                             

Kanarkowa sukienka i kolorowe drinki :)
Kokarda znikła na tle okna.....

Całunki, całunki, Dzieci, dom i z Rodzicami do Ciocinego Świata kotów.....
Tak, bo czas umartwiania to szpital, który już nade mną wisiał jak czarna chmura gradowa psująca radości.....
Wieczorem wlazł mi do pokoju czarny kot, łasił się ,mruczał i w końcu musiałam go wyganiać, bo sie rozłożył na moim łóżku i zadowolony.....
W sumie miły, ale nie znamy się aż tak, by razem spać.....
Śnił mi się smętny sen, pewnie wyrażający lęki przed szpitalem i potem już  od 5tj czuwałam,by na ta 6 wstać.....
Po 7mej wyjechaliśmy, a że ludzi w szpitalu jakoś dziwnie mało,mimo poniedziałku , to już po 8mej byłam na sali po pobieraniu krwi.....
Oczywiście "ekskluzywna" czteroosobowa, na dodatek łóżko pod oknem, co cieszy , bo mogę się schować w kąt i gapić nocą w szyby jak nie mogę spać, choć towarzystwo pierwszej nocy wyjątkowo niezłe, obok pielęgniarka po40tce, naprzeciw chuda jak patyk dziewczyna w moim wieku, tylko na skos leżąca babcia, aczkolwiek cudownie nie chrapiąca i tylko trzy razy w nocy wrzeszczała na pielęgniarki (koło 23ciej, 1:30 i 5tej), że ją coś boli, albo że pić chce. To i tak niebo z innymi moimi perypetiami wcześniejszymi , więc tylko 3 razy mnie ze snu wyrwała, a od5tej to już spać nie mogłam.....
Dopiero drugiego dnia zaczęły się badania że hej, bo pierwszego to tylko pobierali pół dnia na czczo ze  mnie tą krew i pobierali, a ja latałam po kawach i gadałam przez telefon.
Już na 9:30 miałam rezonans głowy,więc czekałam patrząc tęsknie nawet na ten marny chlebek z serem białym,bo mi jeść nie kazali.
Na rezonansie znów im się nie spodobała moja tunika z pamiętnego badania EUS z wpisu październikowego "Szpitalne niuanse" i też mi kazali ją ściągać,bo ma za dużo elementów "błyszczących", więc znów dostałam przezroczyste giezło,tym razem granatowe i musiałam się pilnować by mi nic bokiem nie wystawało....
Na samym długim badaniu z kontrastem wsród dudnień i huków (a nie puścili mi muzyczki, buuu) w końcu mi tyłek zdrętwiał od leżenia, bo już i tak kręgosłup mi dokuczał od tego łóżka szpitalnego i poduszki , z której  można zrobić naleśnik.
                                                         
Ze względu na anemię i leukopenię, która u mnie nastąpiła , pewnie przez leki, musiałam czekać na pielęgniarkę, bo nie chcieli mnie samej puścić po kontraście, więc trwało zanim przyszła,a w drodze powrotnej cały czas narzekała, że wakacji wcale nie miała,bo urlop teraz we wrześniu i cały czas lało..... Zawsze powtarzam, ciężką pracę mają pielęgniarki.....
Następnie podali mi wlewy dożylne moich ulubionych sterydów (znów wrócę do świata żywych! Bardzo ruchliwych ;))))) po czym wysłali na usg, gdzie godzinę czekałam,aż mnie pani wzięła i pozwoliła przytulić sie do płytki całą klatką piersiową,a potem se poszła zanim się ubrałam, więc oblekałam się w pośpiechu by ktoś nie wlazł i nie oglądał mnie w negliżu, zwłaszcza że drzwi zostawiła otwarte.....
Po powrocie dostałam zastrzyk moczopędny, jakbym mało sikała,ech, więc jeszcze doszły wycieczki do łazienki. Na miejsce całkiem sympatycznej pielęgniarki przyszła jakaś profesor prawa i teraz mi tu kaszle nad uchem non stop, także już mi sie zbiera,by jej powiedzieć, by kazała sobie dać coś na kaszel, bo spania nie będzie!!!!!
Na szczęście odwiedziła mnie też Maja z Synkiem, więc miałam trochę frajdy, z kawkami i serniczkami i oczywiście pogaduchami, zleciał czas do podania mi antybiotyku, chyba na zatoki, bo gruczolak,który się zasiedlił u mnie w głowie, na rezonansie nie wyszedł źle, więc jeszcze mi go nie będą wykrajać ;) ale za to jakieś mam przerośnięte zatoki zapchane.
W sumie gruczolaki też przez nos operują, to może poczekam aż mi urośnie i zrobię dwa w jednym - wycięcie guza i przerostów w zatokach..... Heh .....
Uciekałam jeszcze po wyjeździe Mai na balkon troche pomarzyć, ale teraz już przykuta do łóżka.Dopadły mnie panie z tym antybiotykiem i nie odpuściły.....
Ciekawe jest to, że do leżącej babci przychodzą 3 córki (tak 50,55,60 lat na oko), z którymi ona ponoć mieszka, odpowiednio w porze posiłków na zmiany i każda ma krótkie ciemne włosy, całkiem elegancko jest ubrana, ale najciekawsze to mają buty!!!!!
Jedna miała złote zawiązywane półbuty, druga srebrne tenisówki naciągane, trzecia różowe błyszczące trampki z kokarda! A jeszcze poprzedniego dnia przyuważyłam pozłacane za kostkę , wiązane z kwiatami!!!!!
W każdym razie jak ubrania mają stonowane, to buty ciekawe wręcz awangardowe,aż nie wytrzymałam ,to się zapytałam i dowiedziałam się, że to są głównie Wojasy i Venezia i one się lubują w wyszukiwaniu ich w internecie w dobrej cenie, bo są super wygodne i córki ich też takie noszą.....
Ciekawe czy też z nimi mieszkają w tym domu.....
To dopiero musi być ciekawy babiniec wielbicielek ekstrawaganckich butów.....
Poniżej cztery zdjęcia butów, porobiłam w trakcie ich przychodzenia ,bo to interesujący  obrazek.....
Bardzo to też budujące, że Panie po 50 czy 60 też mogą i chcą ubierać się ciekawie.....
Antybiotyk dalej leci, a tu noc późna (22 dochodzi dopiero;/;) i wszyscy spać chcą.....
Będę chyba na paluszkach wychodzić do przebrania......

                                                             

 



  




środa, 20 września 2017

WIECZOREK POETYCKI

Tak sobie myślę, że chylić ku końcowi to się może blog o tym tytule, ale to nie znaczy, że nie zacznie się o nowym ;B (np. 'siedzę w robocie' hehe, a potem - wywalili mnie z roboty, bo pisałam w niej bloga zamiast pracować ;DDD&@;P)
Ale co tu planować - plany można mieć, czemu nie, nie znaczy, że okoliczności totalnie ich nie zmienią.....
Przez ten cały czas, gdy ze zmniejszoną częstotliwością pisałam bloga ;) przygotowywałam z Drogą Mon mój Wieczorek Poetycki, ponieważ coś we mnie się zmieniło , nawet jakby otworzyło przez ten rok (a nawet już półtora!) od czasu mojego zachorowania na te nie do końca zbadane autoimmunologiczne zapalenia.
Mon mnie namawiała, a ja zaczynałam myśleć "a co mi szkodzi....."
Mniej mnie już przejmuje co sobie kto pomyśli, przecież ja to robiłam dla osób bliskich mi i wierzę w to szczerze - życzliwych:)
Podekscytowanie moje rosło wraz ze zbliżającym się terminem i sama byłam zadziwiona, że mimo iż lekko mnie stresuje czytanie  własnych, czasem mocno osobistych wierszy, to również bardzo pozytywnie nakręca całe to wydarzenie!:)

Wszystko zaczęło się o 17tj, mieliśmy wcześniej przyjechać i poukładać stoliki i poczęstunek, ale jak zwykle zamiast 2 godziny wcześniej, przyjechaliśmy godzinę przed już z Moimi Rodzicami i Dzieciakami i zanim jeszcze kawa się zaparzyła już pojawili się pierwsi goście  - Bella z Mężem, którzy naprawdę z daleka przyjechali , co było dla mnie bardzo miłe :)
Obok sali głównej, w której wszystkich gościliśmy, była też wynajęta salka obok gdzie umieściłam moje niesforne Dzieciaki ze słodkościami i bajkami, bo Brat, który miał się nimi zająć pojechał na jakieś wojaże do Włoch. Mój Mężul i Mon  latali tam i z powrotem ustawiając ciastka, mikrofony i obrusy, Mon (właściwie jedyna i główna redaktorka tego mojego tomiku) przyniosła mi piękny wrzos, który ozdobił stół z moimi wierszami, a także księgę , do której goście mogli wpisać swe odczucia , życzenia itp.....
Jak wszyscy zaczęli się schodzić, ja witałam, dziękowałam za przybycie , przyjmowałam miłe słowa a propo mego wyglądu (sprawiłam sobie długą fantazyjną suknię, tak by pasowała do świata mojej poezji), jakieś wielkie wazony nosiłam z pięknymi bukietami, które dostałam m.in. od Mai (która przyjechała z Mery też tylko na tą okazję:*), Mojej Chrzestnej Cioci i Amika (co był po pracy i szedł na noc do pracy, a jednak nie zasnął podczas czytania ;).


  

Oto bukiety i księga gości na pierwszym planie na stole:)


Nie wspomnę już o prezentach, które mi wręczano, bo przy okazji wierszowej kończę 35lat, a że to rocznica dla mnie ważna, bo 35 to liczba , która jest wynikiem mnożenia 5 i 7, a ja sobie już dawno ubzdurałam, że lubię liczbę 5, a Mojego Małżula zmusiłam do wybrania jego ulubionej i na odczepnego wybrał 7, więc dlatego uważałam , że 35 to taka nasza liczba ;D (Następna będzie już bezpośrednio 57 - to będzie bal.....)
także z racji Mych urodzin Mężul po odczycie podarował mi tort z 35-tką , którym poczęstowałam wszystkich gości , więc właściwie to była taka inna forma urodzin.....;) Niektórzy świętują okrągłe 40-tki, 50-tki, a ja mam takie fanaberie.....;)



Tort z szarfą urodzinową od Cioci Chrzestnej i zachwyconym Wii.


Ja w mojej kreacji..... ;)
Jak widać wiersze 'dodały mi skrzydeł' ;PPD

Ci którzy nie interesowali się wierszami mogli popodziwiać widoki z okna, bo to 21- sze piętro było, a także oglądać prezentację na wyświetlaczu, którą zrobiła Mon, jako tło do zajęcia oczu obrazami mej ulubionej malarki Sierko - Filipowskiej, dziełami mojego Taty (który jedno co zauważył po całej imprezie to to , że pominęłam Jego 3 obrazy %\ 80;/) oraz zdjęciami moimi i wszystkich właściwie z Rodziny i Przyjaciół, w różnych okresach życiowych, a przygrywała temu spokojna, nastrojowa muzyka, która i mi pozwoliła się uspokoić i wczuć w nastrój wierszy, dzięki czemu nawet głos mi nie drżał podczas czytania, z czego też byłam dumna , ja - która jak ognia unikałam jakichkolwiek wystąpień publicznych - teraz czułam się tam naprawdę dobrze! Może dorosłam wreszcie do tego, by nie wstydzić się moich wierszy, bo choć obecna rzeczywistość nie 'lansuje' (że tak się wyrażę) poezji, to może właśnie dlatego warto czasem oderwać się od tych wszystkich elektronicznych wynalazków, politycznych sporów i wojen światowych, wyciszyć i poczytać/posłuchać wierszy.....?

                 



Prezentacja z bliska i z daleka..... ;)


Słuchacze ;)


A nawet podpisywałam mój tomik!!!!!


Mój Wieczorek był dla mnie wspaniałym przeżyciem, dopisała Rodzinka i Przyjaciele, Mery narobiła mnóstwo pięknych zdjęć,m.in te tu wyżej załączone, Moje Dzieciaki wraz z Córcią Pen (która była też z Mężem) i Córcią mojej Kuzynki nie zdemolowały pokoju (choć Małżul trochę musiał je temperować , chrupkami zasłany był cały stół w salce obok, a podczas mego odczytu wybuchały parę razy salwy śmiechu zza ściany;), więc wnioski jakie mi się nasuwają po tym całym wydarzeniu są oczywiste!!!!!:
Warto spełniać marzenia, nawet jeśli kosztuje to trochę czasu, pieniędzy i stresu, bo nic tak nie satysfakcjonuje jak urzeczywistnianie ich!

                                                                     

Salka Dzieci i jeden z Łasuchów:)

Nawet jeśli są niedociągnięcia, obrus jest pognieciony i prasuje się go w ostatniej chwili; zamiast stojaka do mikrofonu jest kubek z długopisami ;), niektórzy goście mają problem z dostaniem się do budynku, bo Małżul lata co chwila pomiędzy windami i nie nadąża za nimi;), prezentacja nie zgrywa się z czytanymi wierszami (podczas czytania wiersza dla Najlepszej Przyjaciółki pojawiło się moje zdjęcie z Amikiem;P albo przy wierszu dla Mężą moje dwa rozbrykane Dzieciaczki;), to jednak wszystko to zlewa się w jedną spójną całość i Mój Wieczór Poezji uważam za naprawdę udany i fajnie zrealizowany:) Inne takie w przyszłości to pestka ;)

                                                                     

Tenże mikrofon i moje tomiki :D

Po przeczytaniu wierszy usłyszałam też wiele dobrych słów, które dodały mi wiary, że może nie piszę aż takich paszkwili , pojadłam wreszcie kolorowych przekąsek, które wcześniej zamawiałam , pośmiałam się i pogadałam z Moimi Kuzynkami, Chrześniakiem, co wyrósł jak brzoza, Paniami z Mojej poprzedniej pracy, które znały mnie raczej z rymowanek jakie im czasem pisałam,
El w pięknej czarnej koronkowej kreacji, Bellą (która świetnie ujęła zapadający wieczór na zdj. poniżej ) i Pen z Mężem (ostatnimi opuszczającymi nas gośćmi), a i tak wydaje mi się , że trwało to krótko tak, jak oka mrugnięcie, okna pokryły się tysiącem migotliwych świateł ulicznych, goście się po trochu pożegnali i my wróciliśmy do domu zmęczeni , ale duchowo podbudowani.
                                                                         
                                                                         
                                                              Nad Miastem zapadła już noc.....

Ba! Ja to szczęśliwa byłam  'aż do gwiazd' - jak mówi Mój Synek.....
Dziękuję, że byliście,
'bo tylko co bez Was - nie wiem.....'

                                                                   



wtorek, 12 września 2017

POCZĄTEK KOŃCA

No i doczekałam się telefonu w związku z pracą!Właścicielka umówiła się ze mną na rozmowę w kawiarni naprzeciwko kościoła o 19:30 ! 8O
No w sumie dobrze, bo już Małż z pracy wrócił i mnie podwieźli pod sam lokal,a sami na zakupy pojechali.....
Kazałam się wieźć już o 19 - tj, tym sposobem wparowałam do kawiarni 19:10, rozglądając się czy aby nie ma już mojej pracodawczyni, ale w sumie nie wiedziałam jak wygląda , więc usiadłam przy wolnym stoliku pod oknem i zamówiłam latte waniliowe, po czym za nie zapłaciłam, by uniknąć późniejszych nieporozumień, kto powinien zapłacić itp.
Na zewnątrz siedziały dwie panie w średnim wieku i dyskutowały dość głośno o czymś, mogłaby to być ta właścicielka, ale chyba nie umawiałaby się z kimś jeszcze..... Choć może na wcześniejszą godzinę.....
Oprócz nich były jeszcze 3 starsze panie, zaaferowane swoim spotkaniem, więc raczej to nie z żadną z nich się umówiłam.....
Dobrze, że wzięłam sobie na wierzch siwy sweterek , do mojej niebieskiej prostej sukienki, bo chłodno się trochę zaczęło robić. Włosów nie spięłam, bo były czyste ;) (dopiero umyte) proste i założone za uszy wyglądały całkiem skromnie, a spotkanie w kawiarni mi na to pozwalało. Buty wzięłam na niewysokim obcasie, ale też raczej skromne, super szpilki są raczej przesadą na spotkaniu w sprawie pracy, jakkolwiek luźne to by było spotkanie.....
Torebka to najnowszy zakup, co się okazało, że można ją na ramię powiesić dopiero w domu, bo jak ją kupowałam, to myślałam, że ma tylko małe rączki :)

             

                                     Oto strój na spotkanie  w sprawie pracy


Czekałam tak sobie przy tym stoliku - skromna szara myszka - ponad 20 minut, barman - gruby wąsaty pan - zerkał na mnie ciekawie i już zaczęłam się zastanawiać, czy coś nie pomyliłam, gdy zadzwonił telefon.
Kierowniczka pytała, czy już jestem w środku , bo ona się spóźni kilka minut. No, w sumie jej wolno.....
Zanim przyszła, wypiłam już prawie całą kawę, niby wypada przyjść przed czasem, ale wynudziłam się przez te pół godziny.....
Zamówiła sobie również latte, zadowolona, że lubimy to samo , no i zaczęła się nasza rozmowa, chyba raczej bardziej towarzyska, bo pierwsze 20 minut opowiadała o dzieciach i domu, a ja tylko przytakiwałam lub robiłam mądre 'mhm' w przerwach.....
W końcu doszła do sedna i okazało się, że miejsce , w którym miałabym pracować dopiero się buduje, ale plany są na otwarcie  w październiku. Wypytała mnie o moje oczekiwania i umiejętności, dała chwilę na pytania własne (dość krótką) no i wąsaty barman grzecznie nas przeprosił , że zamykają część kawiarni, w której siedzimy, byśmy się przesiadły..... :/
Zresztą zostałyśmy ostatnie w tym lokalu, pewnie fakt, że był to wtorek , sprzyjał pustkom, ale i tak ze swoimi dwoma wypitymi już kawami nie byłyśmy atrakcyjnymi klientami.....
Gadałyśmy (a raczej Ona gadała) przez godzinę!!!!!
W końcu stwierdziłyśmy, że wychodzimy, Ona chciała zapłacić, ja powiedziałam, że zapłaciłam, więc poprosiła rachunek, a dziewczyna przyniosła  paragon za 2 kawy.....
Dobrze, że powiedziałam, że płaciłam, bo drugi raz by nam policzyła. Na dodatek przy wycofywaniu okazało się , że nie da rady wycofać, a poza tym dziewczę policzyło cappuccino nie latte.....
Mocno jakaś nie przytomna ta młoda, barman z wąsami zaczął ją sztorcować, a moja towarzyszka zaczęła go prosić, by jej nie krzyczał, bo każdy się może pomylić.....
Trochę wyszłyśmy zakręcone tą sytuacją, pożegnały się grzecznie i obiecała zadzwonić jutro lub pojutrze.....

Następnego dnia , popołudniu na placu zabaw, gdzie grzałam się w resztkach słońca na ławeczce z kawą w papierowym kubku, zadzwoniła, że zaprasza mnie do zespołu i tym sposobem zakończy się w październiku moje siedzenie w domu.....
Czyżby chylił się ku końcowi
mój blog?....