wtorek, 26 września 2017

NAJPIERW POTANCOWKI, POTEM KROPLOWKI.....





Po urokach wieczorów ,zarówno poetyckich jak i kolejnych weselnych, na wielkim Balu Elfów nastał czas postów i umartwiania.....;)

Pare słów tylko jeszcze o Weselu El, bo była to niezwykła,nietypowa uroczystość, na którą jechaliśmy z Mężulem i Amikiem dość pospiesznie ,a że Rodzice zajęli się Małymi, to mogliśmy celebrować chwile:D

Zdążyliśmy zameldować się w pokojach urządzonych jak koje na statku, z wystrojem marynarskim i pomaszerować nad jezioro, gdzie też ustawione były białe ławeczki ,
 pan w cylindrze zwoływał gości,a przy stoliku i krzesełkach pary młodej stała pani urzędniczka z wielkim łańcuchem na szyi.....

Ze schodów zstąpiła El prowadzona przez swego Rodziciela, spłynęła jak Rusałka na chmurce, tak też się prezentowała w sukni, która na dole tiulowa na górze zmieniała się w koronkowe wzorzyste bukiety, można było dopatrywać się w nich kształtów serca......

                                                         

Oto Ona.
El i suknia, która została Nr 1 po kilku innych przymiarkach
(opisanych m.in. w poście 'Elfowe love')

Po pięknej przysiędze nad brzegiem jeziora, padli sobie w objęcia, w drodze powrotnej obrzuciłam ich confetti, co poniektórzy się skrzywili, kto to potem będzie sprzątał.
Ale to były same szczęśliwe znaczki, podkowy na szczęście, kokardki, serduszka, koniczynki i ładnie się rozwiały, wiatr pozamiata!

Po życzeniach rzuciliśmy się zajmować miejsca, ale i tak mieliśmy fajny stolik tuż przy jedzeniu ;B i na uboczu , więc od razu było wesoło :D więc chłopy mogli zdjąć serwetki, kabelki i aparaty zajmujące miejsce..... ;)
Po obiedzie było zdjęcie ,z którego wyszliśmy Polonezem, więc wspomnienie z liceum - z moim Małżem w końcu go tańczyliśmy w szkole....;)
Pierwszy Elfowy taniec i dalej z górki hulanka , swawola, kawka i drinki, które robił zabawny barman sugerujący, że jak chce to i w kuflu mi zrobi napitek, bym miała większą ilość.....;P Potem zreszta robił wszystkim co przyszli i wypijał sam jak nie było chętnych.... ;))))) A i tak dobrze się trzymał do samego końca.....
Były poszukiwania Amika, co się postanowił stracić w ostępach nocy, na szczęście nie jeziora ;) rozmowy na wyższym szczeblu, czy moja kokarda siateczkowa na włosach jest cool czy badziewiasta, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, dla mnie wszystkie fantazyjne dodatki i kolory dodają smaku życiu.....
Panna Młoda obtańczyła wszystkich panów nawet słabo na nogach się trzymających ;)
My ją podziwialiśmy przy stolikach dyskusji życiowych ;B
Ja po torcie z racami poleciałam się przebrać z sukienki kanarkowej na koronkowa, bo jak już wreszcie z domu wyszłam i mogłam się wystroić , to nie mogłam się na jedną zdecydować ;D tort był pyyszny,mmm, zjadłabym znów ;P na dodatek Mąż Belli porwał krawat Amikowi i rzucił pod stolik tortowy i Ami prawie pod niego nie wpełzł w świetle reflektorów,a wtedy Bellomąż wyciągnął go zza pazuchy jak królika z kapelusza i musieliśmy wyciągać Amika spod stolika;) niemalże.....;)
Poleźliśmy spać przed 3cia ,choć niechętna byłam bardzo, a i tak moi lekarze nie posiadali by się z oburzenia, ale tak dawno bez dziatków taka swawola nam się nie trafiła.....
Obudziły mnie o9:30 smsy od Belli i Amka , że "wstawać wstawać my na śniadaniu zjemy Ci wszystko"
Absolutnie nie chciałam iść , szukając potwierdzenia u Małża, a ten mówi, że On idzie, bo głodny!!!!! Co miałam czynić, mój Małżu to już naprawdę wszystko mi wyje ;P
Wdziałam kolejną kwiatową sukienkę i różyczki w uszy, nie omieszkawszy szpilek i choć oczy podpuchnięte jest klasa z rana ;B 
No dobrze, bliżej południa ;P
Łoj ,wszyscy już chyba wstali,bo gdyby nam nie zajęli BellAmicy nie mielibyśmy gdzie usiąść wsuwać jajeczniczek i kiełbasek..... 
El przemykała między stołami jakby nie zarwała nocy, za nią tylko wodził zaspanymi oczami Jej świeżo nabyty;) Mąż,a my staraliśmy się nieco obudzić kawkami. Przewietrzyliśmy się na przystani , chłopy chciały powpadać do wody na pomostach lub odpłynąć żaglówkami, ale były pozapinane, wiec popakowaliśmy się i zakończyli piękny bal w uroczych okolicznościach przyrody.....

                                                             

Kanarkowa sukienka i kolorowe drinki :)
Kokarda znikła na tle okna.....

Całunki, całunki, Dzieci, dom i z Rodzicami do Ciocinego Świata kotów.....
Tak, bo czas umartwiania to szpital, który już nade mną wisiał jak czarna chmura gradowa psująca radości.....
Wieczorem wlazł mi do pokoju czarny kot, łasił się ,mruczał i w końcu musiałam go wyganiać, bo sie rozłożył na moim łóżku i zadowolony.....
W sumie miły, ale nie znamy się aż tak, by razem spać.....
Śnił mi się smętny sen, pewnie wyrażający lęki przed szpitalem i potem już  od 5tj czuwałam,by na ta 6 wstać.....
Po 7mej wyjechaliśmy, a że ludzi w szpitalu jakoś dziwnie mało,mimo poniedziałku , to już po 8mej byłam na sali po pobieraniu krwi.....
Oczywiście "ekskluzywna" czteroosobowa, na dodatek łóżko pod oknem, co cieszy , bo mogę się schować w kąt i gapić nocą w szyby jak nie mogę spać, choć towarzystwo pierwszej nocy wyjątkowo niezłe, obok pielęgniarka po40tce, naprzeciw chuda jak patyk dziewczyna w moim wieku, tylko na skos leżąca babcia, aczkolwiek cudownie nie chrapiąca i tylko trzy razy w nocy wrzeszczała na pielęgniarki (koło 23ciej, 1:30 i 5tej), że ją coś boli, albo że pić chce. To i tak niebo z innymi moimi perypetiami wcześniejszymi , więc tylko 3 razy mnie ze snu wyrwała, a od5tej to już spać nie mogłam.....
Dopiero drugiego dnia zaczęły się badania że hej, bo pierwszego to tylko pobierali pół dnia na czczo ze  mnie tą krew i pobierali, a ja latałam po kawach i gadałam przez telefon.
Już na 9:30 miałam rezonans głowy,więc czekałam patrząc tęsknie nawet na ten marny chlebek z serem białym,bo mi jeść nie kazali.
Na rezonansie znów im się nie spodobała moja tunika z pamiętnego badania EUS z wpisu październikowego "Szpitalne niuanse" i też mi kazali ją ściągać,bo ma za dużo elementów "błyszczących", więc znów dostałam przezroczyste giezło,tym razem granatowe i musiałam się pilnować by mi nic bokiem nie wystawało....
Na samym długim badaniu z kontrastem wsród dudnień i huków (a nie puścili mi muzyczki, buuu) w końcu mi tyłek zdrętwiał od leżenia, bo już i tak kręgosłup mi dokuczał od tego łóżka szpitalnego i poduszki , z której  można zrobić naleśnik.
                                                         
Ze względu na anemię i leukopenię, która u mnie nastąpiła , pewnie przez leki, musiałam czekać na pielęgniarkę, bo nie chcieli mnie samej puścić po kontraście, więc trwało zanim przyszła,a w drodze powrotnej cały czas narzekała, że wakacji wcale nie miała,bo urlop teraz we wrześniu i cały czas lało..... Zawsze powtarzam, ciężką pracę mają pielęgniarki.....
Następnie podali mi wlewy dożylne moich ulubionych sterydów (znów wrócę do świata żywych! Bardzo ruchliwych ;))))) po czym wysłali na usg, gdzie godzinę czekałam,aż mnie pani wzięła i pozwoliła przytulić sie do płytki całą klatką piersiową,a potem se poszła zanim się ubrałam, więc oblekałam się w pośpiechu by ktoś nie wlazł i nie oglądał mnie w negliżu, zwłaszcza że drzwi zostawiła otwarte.....
Po powrocie dostałam zastrzyk moczopędny, jakbym mało sikała,ech, więc jeszcze doszły wycieczki do łazienki. Na miejsce całkiem sympatycznej pielęgniarki przyszła jakaś profesor prawa i teraz mi tu kaszle nad uchem non stop, także już mi sie zbiera,by jej powiedzieć, by kazała sobie dać coś na kaszel, bo spania nie będzie!!!!!
Na szczęście odwiedziła mnie też Maja z Synkiem, więc miałam trochę frajdy, z kawkami i serniczkami i oczywiście pogaduchami, zleciał czas do podania mi antybiotyku, chyba na zatoki, bo gruczolak,który się zasiedlił u mnie w głowie, na rezonansie nie wyszedł źle, więc jeszcze mi go nie będą wykrajać ;) ale za to jakieś mam przerośnięte zatoki zapchane.
W sumie gruczolaki też przez nos operują, to może poczekam aż mi urośnie i zrobię dwa w jednym - wycięcie guza i przerostów w zatokach..... Heh .....
Uciekałam jeszcze po wyjeździe Mai na balkon troche pomarzyć, ale teraz już przykuta do łóżka.Dopadły mnie panie z tym antybiotykiem i nie odpuściły.....
Ciekawe jest to, że do leżącej babci przychodzą 3 córki (tak 50,55,60 lat na oko), z którymi ona ponoć mieszka, odpowiednio w porze posiłków na zmiany i każda ma krótkie ciemne włosy, całkiem elegancko jest ubrana, ale najciekawsze to mają buty!!!!!
Jedna miała złote zawiązywane półbuty, druga srebrne tenisówki naciągane, trzecia różowe błyszczące trampki z kokarda! A jeszcze poprzedniego dnia przyuważyłam pozłacane za kostkę , wiązane z kwiatami!!!!!
W każdym razie jak ubrania mają stonowane, to buty ciekawe wręcz awangardowe,aż nie wytrzymałam ,to się zapytałam i dowiedziałam się, że to są głównie Wojasy i Venezia i one się lubują w wyszukiwaniu ich w internecie w dobrej cenie, bo są super wygodne i córki ich też takie noszą.....
Ciekawe czy też z nimi mieszkają w tym domu.....
To dopiero musi być ciekawy babiniec wielbicielek ekstrawaganckich butów.....
Poniżej cztery zdjęcia butów, porobiłam w trakcie ich przychodzenia ,bo to interesujący  obrazek.....
Bardzo to też budujące, że Panie po 50 czy 60 też mogą i chcą ubierać się ciekawie.....
Antybiotyk dalej leci, a tu noc późna (22 dochodzi dopiero;/;) i wszyscy spać chcą.....
Będę chyba na paluszkach wychodzić do przebrania......

                                                             

 



  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz