czwartek, 11 stycznia 2018

PRZYPŁYW ENERGII

Pochłonięta codziennością, oddaloną od marzeń i błądzenia w chmurach, nawet tu nie zaglądałam.
Ciekawe, że Człowiek szybko się nudzi choćby najciekawszą formą rozrywki.....
Zgadzam się, forma moja fizyczna jest zwykle słaba, więc zeszły rok zakończyłam w listopadzie ;)
Ale dziś mam taki jakiś energetyczny dzień, może to dlatego, że ciśnienie wyniosło ok.1006 hPa, więc jako niskociśnieniowiec wreszcie się obudziłam, a może że spałam od 24 do 8 - odpowiednia ilość godzin i w odpowiednim czasie.....
Oczy mi nie zasnuwały się mgłą , jak ostatnio bez przerwy - może to efekt poprawy mojej choroby, może nowych kropli do oczu.....
Zawiozłam dzieciaki do przedszkola z werwą i energią, dostarczyłam Paniom Przedszkolankom obiecane leki z apteki ;) (handel obwoźny uprawiam ;D i wróciłam do domu myć lodówkę.....
Naprawdę wzięłam się za to, co dawno już planowałam, ale standardowo nie miałam czasu.....
Wykąpałam wszystkie półeczki w wannie, wymyłam ją w środku płynem do mycia naczyń, aż lśni!
Usiłowałam przy tym zerkać na prześmieszną i przenaiwną telenowelę brazylijską "Jane the Virgin",
ale nic to , co przegapiłam , to sobie przewinę, bo mam od Amika przekaz na okrągło ;)
Oczywiście zanim zjadłam mój przemielony obiad (duszony kurczak z warzywami i makaronem razowym, który to Mojego Małżula przyprawia o mdłości), to ledwo zdążyłam się wybrać do pracy na 14-tą, choć mam teraz 15 minut drogi.....

W pracy oprócz pacjentów, tych co są mili i sympatyczni i tych co im zawsze za drogo, było dużo roboty w związku z nowymi kosmetykami, które zamówiliśmy, więc najpierw projektowałam etykiety, a potem musiałam je ręcznie każdą wypisywać i drukować, bo obecnie oszczędzamy na automatach, zeszło z tym do wieczora, potem zamówienie ogólne i kilka dodatkowych też ze 2 godzinki zajęło i koniec dnia:D
Czym się tak ekscytuję, ktoś zapyta?
A tym, że nie przelewałam z pustego w próżne, moje etykiety są urocze, wreszcie nie kłuje mnie w okolicy wątroby i mam siłę chodzić sprężystym krokiem jak przystało na mój wiek.....
Jest to dla mnie wspaniały dzień (jakby powiedziała 80-letnia staruszka.....://[

Na Święta jechaliśmy z Mężulem i Amikiem jak wolne skowronki we trójkę, bo Dziećki siedziały już u Rodziców.




 Mimo mrozu uroczo przyświecało Słonko z ranka i choć Nasz Przyjaciel był po nocce, to nawet nie marudził zbytnio i nie przysypiał z tyłu na siedzeniu (patrz zdjęcie;), poszedł z nami na kawę, którą piłam tylko ja i przegryzałam rurką z kremem , a Oni mi się przyglądali.
Daj Dziecku cukierka - będzie grzeczne.
Albo czego się nie robi dla świętego spokoju.....
No fakt, po tej kawie wreszcie się ożywiłam i obudziłam i po odstawieniu Amika na busa, byłam gotowa na kolędowanie u Ciotki Chrzestnej.....
Jak zwykle zjechała się cała nasza Familia - 3 Siostry z Małżonkami, Dziećmi i wnukami, każdy z jedzeniem i prezentami i tyle było jedzenia i śpiewania, że trudno Nam było się  stamtąd wyrwać, co było konieczne, bo umówiłam spotkanie z Bellą,Mon,Amim i Pen , a ja wciąż w drodze!!!!!
Jak wreszcie się wyrwaliśmy z Rodzinnych uścisków, Drogi Małżulek znalazł 'świetny' skrót przez pola i w scenerii zachodzącego słońca zakopaliśmy się gdzieś na jakimś rozmokłym polu tym ekstrawaganckim służbowym bmw, które może i było wyględne, ale na trasy rajdowe się nie nadawało.....
                                                                         

Kto drogi skraca, do domu nie wraca..... ;P

Tym sposobem spóźniłam się na spotkanie pół godziny, na szczęście wszyscy dopisali i Bella , która przyszła pierwsza na moje usilne błagania, nie siedziała długo sama.....
Za to zostałam najdłużej i jeszcze prócz kawy i herbaty zaliczyłam z Bellą i Amikiem grzane piwo i frytki w kolejnym lokalu :) Były pyyyszne!!!!!
Takie okołoświąteczne spotkania ;)

Sylwestra też spędziliśmy z Naszym Drogim Ami, więc wygląda na to , że cały rok będziemy siedzieć we trójkę przy stole, jeść, pić i śmiać się, aż pośniemy na kanapie
i zgadywać  będziemy,
kto głośniej chrapie .....

                                                                           

'ptaki ciernistych krzewów.....' ;);P;D;B;B


niedziela, 19 listopada 2017

WYPADKI CHODZĄ PO LUDZIACH 😉

Kolejna noc już niezbyt przespana.....Wiadomo że gorzej zasnąć po sterydach,a jeszcze łażą, światła palą,gadają pod drzwiami i na sali.....
Marudzę jak stara babka.....
Cóż,wszystkie pozostałe panie mają lat dwa razy więcej niż ja! Hipopotamica obok już na swoim miejscu obserwacyjnym jak sęp nad padliną ,siedzi i gapi się na mnie.....Chyba już mniej podejrzliwym wzrokiem za to,bo w nocy o2giej,gdy rozległ się wielki huk, który mnie brutalnie wyrwał ze snu, okazało się,że jej laska za łóżko wpadła i oczywiście kto właził pod nie po ciemku,by ją wyciągnąć 😷 Oczywiście ja!
(Zresztą żadna z tych starszych babek by się tam nie wgramoliła.....)
Potem rano spałam i śniło mi się,że jestem z Mają w aptece i szukamy kropli do oczu dla pacjenta na receptę ,a ich nie ma. Nagle ktoś mnie woła po nazwisku,patrzę który to pacjent mnie zna,a to pielęgniarka mnie budzi na pobieranie krwi!!!!!hehe,mocno zasnęłam 😆
Po kroplówce z soluMedrolu z rana koło 10tj MonAmi przyszedł w odwiedziny,bo akurat jest u Siostry i przywiózł mi od Niej placek marchewkowy,który razem z torcikiem czekoladowym podjedliśmy do kawki i herbatki w kawiarni,a potem posiedzieli przy tarasie.

                                                                     

Zrobił mi zdj. na parapecie przy tarasie. 
Jak widać niebieska szlafroko - bluza w szpitalu jest ze mną nieodłączna.....

Miała mnie też Maja odwiedzić (może dlatego się śniła(?),a tu mi dzwoni,że szła na szkolenie i poślizgnęła się na płytkach Placu i chyba skręciła nogę,bo bardzo ją boli,ludzie ją znieśli na trawę,mieli pogotowie wzywać,ale mąż ma po Nią przyjechać,no i da mi znać co dalej.....
Ładne historie! Dobrze,że na te szkolenie jeszcze szła,bo bym miała wyrzuty,że to przeze mnie.....
Tylko odprowadziłam Amika do drzwi szpitla,już przyjechali Rodzice z Bracikiem i zamówili mi pyszną latte,a Mama przywiozła..... ciasto marchewkowe -mam szczęście dziś do niego;) przynajmniej nie będę szukać żarcia po sklepikach,zresztą Mamy ciasto,to wiadomo,nie zrównane!
W trakcie ich wizyty zadzwoniła Maja,że siedzi z mężem na SORze na dole,więc tak czy siak wylądowała w tym szpitalu!
Pogadałam z Kochaną Familią i zebrali się po półtorej godziny,ja skoczyłam na oddział zaliczyć obiadek,okazało się że dwie panie wypisują dziś! M.in.tą miłą obok. Tylko hipopotamica wciąż na czatach patrzy z wyrzutem,gdzie ja tak latam,bo nie ma na co się gapić.....
Oczywiście uciekłam do tej Mai na SOR,bo już mnie miały doczepiać do potasu,a to 3godz. siedzenia na sali na łóżku z kroplówką!
(I jeszcze do tego obserwowana non-stop przez hipopotamicę przykucnietą na swoim łóżku, jakbym brała udział w jakimś reality show!%)
A tak na SORze pogadałyśmy w oczekiwaniu na prześwietlenie i wynik, Maja na wózku, noga spuchnięta,oczywiście w gips wpakowali ją na tydzień,na szczęście nie złamana,ale torebka stawowa pękła i zwichnięcie porządne i bolesne.....

                                                                       

A jednak obcasy mogą być 'mordercze' ;PPPPP

Czekając z Nimi na tym SORze to też ile historii się nasłuchałam.....Tu jakiś pijak się zarzekał do lekarki,że tak, pić nie będzie i pójdzie do poradni jak mu zlecili,po czym gdy ta poszła,do młodego chłopaka leżącego obok powiedział,że co mu będą mówić,on pierwsze co robi to do sklepu idzie zaraz jak wyjdzie..... Chłopak ten nie lepszy,jakiś przyćpany,pytał się pijaka gdzie on w ogóle jest,a jak mu do kroplówki krew zaciągnęło,to zaczął robić taką histerię,że on się krwi boi i że się wykrwawi itp.,a jak go położyli i odłączyli mu ją,to śmiał się i gadał,że naprawdę myślał,że umiera.....
Opodal siedział chłopak z dziewczyną,na których wyjechał z impetem samochód 🚗 z bocznej uliczki tak ,że aż ich przekręciło,to szczęście,że ona miała tylko stłuczoną klatkę piersiową,a on nogę obitą.....Ale samochód do kasacji,a tamten kierowca, to nawet prawa jazdy nie miał i chciał policji nie wzywać.....
No ciekawe jak by im całe auto odkupił.....
Posiedzieliśmy tam ze 3godziny, obgadałyśmy z Mają aptekę,Mela mi napisała,że do1w nocy siedziały w naszej szykując ją,ale że się otworzyły dziś!
O rany,udało się 🙌
No to od poniedziałku fartucha czas!!!;!;
Póki co pożegnałam się z Mają,narysowałam Jej serduszko na zasychającym gipsie i zabrał Ją mąż do domu ,nawet Siła Wyższa dała Jej znak,że musi wreszcie trochę odpocząć od nadmiaru obowiązków domowych i aptecznych!!!!!

                                                                       

Pierwsze serduszko na jeszcze świeżym gipsie.....

Ja wróciłam na potas,już mnie pielęgniarki wypatrywały,by odhaczyć podłączenie i gdy już zostałam przykuta do łóżka na te co najmniej 3 godz. ,zauważyłam nikły blask radości w oku u hipopotamicy,że wreszcie może się bezceremonialnie przez tyle czasu na mnie gapić.....

sobota, 18 listopada 2017

COŚ BYM ZJADŁA (NIE ZŁAPAŁA!!!!!)


Wieczorem po sterydach byłam bardzo głodna,napad tzw.wilczego apetytu,a tu na kolacje dwie kromeczki i sałatka z makaronem -marna porcja dodam!
Polazłam więc na poszukiwanie jedzenia mimo że to już 19ta,w aparacie kawowym sprawiłam sobie czekoladę (która okazała się okropnie słodka 😞),po czym podreptałam do sklepiku w nadziei,że otwarty,a po drodze minęłam podświetlony główny hall,który był ustrojony w balony w ultrafiolecie z okazji dnia wcześniaka (17.11.)

                                                                           

    
       
Ciekawy widok! Wiersze i atmosfera trochę jakby inkubatora w hallu robiły atmosferę..... ;)

Sklep oczywiście zamknięty,więc głodna wracając stwierdziłam, że muszę nabyć medalik Matki Boskiej w serduszku,który mi się spodobał,a pani w szpitalu obwoźnie sprzedaje tam takie rzeczy😉 Pogapiłam się na buty w sklepie ze sprzętem medycznym-mają ciekawe fasony nie bardzo związane z medycyną za to mogące pocieszyć chorą osobę,która w przypływie rozżalenia się nad sobą pozwoli sobie na taki drogi(bo nie są tanie) prezent,nawet gdyby miała ich potem nie nałożyć.....
Minęłam fryzjera,nad którym czasem się zastanawiam czy by nie pójść,ale potem dochodzi rozsądek ,że po co mi fryzura do leżenia w łóżku,chyba że do trumny bym się miała fryzować.....
Wzięłam się ostatecznie za czipsy z warzyw wzięte z domu,bo nikt ich nie chciał jeść,dość mało zjadliwe,zwłaszcza buraki,ale "wilczy głód"nie wybiera (jakkolwiek wszystkich nie zdołałam zjeść,blee).....


               

              Oto buty ze sklepu medycznego :) Takie ładne 'medyczne';)buty to ja mogę nosić.....


Medalik oczywiście kupiłam dnia następnego,choć taka mała pocieszka,jeszcze nie jest ze mną tak źle ,więc buty odpuszczę 😉

                                                                       

'Pamiątkowy' (eee? niby co ma upamiętniać?) medalik..... 

Noi jeszcze taka sytuacja.:
Piąta rano rozbudzona idę do tego obleśnego, koedukacyjnego kibla się wysikać,wchodzę ; tylko w ostatnim papier,drzwi 🚪 otwarte na oścież - weszłam,zapełniam kubeczki na mocz do badań,a tu ktoś ciągnie za klamkę -dobrze ,że się zamknęłam -załatwiłam co miałam,biorę słoiki i odkładam jakiś płyn do dezynfekcji którego ktoś widocznie zapomniał,wychodzę,a pod drzwiami stoi mała pani (z karłowatością wrodzoną) i pyta dlaczego weszłam do tego kibla !No zdębiałam! Albo się jeszcze nie obudziłam.....
A ta dalej, że tu nie można wchodzić,bo mogę się nabawić paskudnej bakterii i przecież jest kartka na drzwiach! Jaka kartka!?Żadnej nie widziałam,zwłaszcza że drzwi były otwarte!
Przepraszam ową karlicę,a ta mi każe iść zdezynfekować ręce tym płynem,bo chyba nie chce złapać nic!
No właśnie po to tam weszłam,do cholery!!!!!
Dlatego nie cierpię szpitali coraz bardziej , mimo uprzyjemniania w nich sobie życia jak się da!
Nie dość, że mnie nie wyleczają,to jeszcze mogę wrócić z paskudną bakterią,którą mi sprzeda karlica o 5 nad ranem!!!!!
Absurdu szczyty!!!!!
Teraz będę się zastanawiać przez następne kilka tygodni nad każdym dziwnym objawem chorobowo nietypowym.....
No i jak tu nie hołdować zasadzie,że im więcej się leczysz tym bardziej jesteś chory.....😒

piątek, 17 listopada 2017

NOWE ROZWAŻANIA I STARE BADANIA

Z moich ostatnich 'lotów ' po przychodniach i wieczorkach została nam 'pamiątka' w postaci zepsutego zawieszenia w aucie, bo jednak ta dziura, do której wjechałam parkując w błocie za akademią była zbyt głęboka i jak stuknęło, to jednak znaczyło, że coś się tam urwało..... Już sama nie wiem co, ale samochód jest u mechanika i pięknie - my i dzieci codziennie do pracy i przedszkola w taką kiepską listopadową pogodę na nóżkach i autobusem.....

Tak, naprawdę, chodzę już do pracy, choć nasza apteka ( ta-dam!) nie jest jeszcze otwarta.
Nie ma to ,jak ta robota na poczatku wyglądała - mogłam się spóźnić, bo chodziło głównie o to by zrobić daną robotę, czyli wprowadzać faktury i rozkładać towary na półkach.
Kierowniczki często nie było,więc mogłabym machać nogą i patrzeć jak czas leci,ale że zajmowałam się kosmetykami,to było dość przyjemne zajęcie ,za to jak szefowa była,to kawki,herbatki i tysiące opowieści, przyjaźnie i spokojnie.....
Gorzej się zrobiło tydzień przed otwarciem,gdy zaczęły zjeżdżać wszystkie leki,a ja z nową roześmianą koleżanką Melą zostałyśmy z tym same,bo kierowniczka wciąż tylko telefonowała,zamawiała,latała gdzieś,a my oprócz wprowadzania i rozkładania leków,musiałyśmy wszystko rozplanować,czyli gdzie leki na receptę,gdzie maści,gdzie krople oczne,gdzie opatrunki itd.itp.,a zważywszy że tego miejsca nie za dużo,to kombinowałyśmy na wszystkie sposoby by to gdzieś porozmieszczać!Z dnia na dzień siedziałam coraz dłużej,aż w środę doszło do12godz.i awantury z Małżem kto Dzieci odbierze i że przez te moje ciągłe nieobecności On będzie miał pełno zaległości.....
Szczęście czy nie,ale w czwartek musiałam już wyjść o14,bo miałam zaplanowany i dawno zapowiedziany pobyt w szpitalu,więc zostawiłam je we dwie z całkiem jeszcze sporą robotą ,co jest chyba zbawieniem,bo 12h w piątek bym już nie wytrzymała.....
Tym razem szpital stał się niezłą wymówką,co prawda leciałam na busa z językiem na brodzie,bo wyszłam za późno, za długo się głowiąc nad okularami do czytania,ale dobiegłam akurat na odjazd i się zabrałam:)
Przyjechałam późno,bo o18tj,jeszcze czekałam na SORze na rejestrację więc trafiłam na wolne łóżko na środkowej siedmioosobowej sali.
Tym razem same babki ze mną 😵 najmłodsza ma sześćdziesiąt pare lat.....i wszelki przegląd chrapania,jęczeń,kaszlu i innych odgłosów trawienia lub wydalania.....Jakieś mam szczęście do towarzystwa seniorów ostatnimi czasy.....Jedyne co to w niedzielę zeszłą udało mi się wyskoczyć z Mon i Amikiem na kawo-kolacje,lecz Ami pobijał właśnie rekord niespania ponad 24h,więc był w kiepskim nastroju,nic nie zjadł,nawet herbaty nie dopił,a my z Mon nie mogłyśmy zjeść swoich wielkich porcji sałatek po kawie z whisky,co nas rozgrzała na tym chłodnym oszklonym tarasie gdzie siedzieliśmy.



Nasze przepyszne kawki :B

Stęskniłam się już za resztą Przyjaciół-dzieci rosną,można by wreszcie odżyć trochę towarzysko.Szpital w końcu wpisał się w stały harmonogram,ale można to pogodzić. Właśnie dziś o dziwo mimo światła i hałasu na sali już o 21:30 oczy mi się zamykały i w tym rumorze zasnęłam i spałam aż do 5 rano co jak na szpital i tak jest wspaniale!
Nawet nie chcę wiedzieć jaki zamęt i szał jest w aptece,ja sobie tu leżę z kroplówką potasu,a tam straszne zamieszanie.....

                                                                   
                   
Kroplówka kroplówką. Grunt, że są bransoletki ;)
I tylko takiej z napisem 'health' brakuje, tyle że jak na mnie byłaby chyba zbyt rozważna, bo te są ewidentnie romantyczne.....

Ciekawe czy uda im się to wszystko wykończyć do jutra na otwarcie apteki,kiedy to jabłka będą rozdawać i tymianki z podbiałem 😁
W każdym razie gastroskopia poranna,którą miałam też nie była przyjemna,bo pielęgniarka znieczuliła mi gardło i poszła sobie,a ja czekałam z wrażeniem kołka w gardle,zastanawiając się czy przy mym zatkanym nosie nie zacznę się dusić,ale zanim przyszły to mnie to znieczulenie zaczęło puszczać,przez co dość dobrze czułam tą rurkę od aparatury w gardle i przełyku i dużo silniej mnie łapały odruchy wymiotne.....
Nieprzyjemne to badanie,jeszcze po całej akcji siedziałam z 15min i mnie mdliło tak,że wymiotowałam śliną i powietrzem.....
No, ale teraz pozostał już tylko ból gardła, mam zapisane stałe dawki sterydów dożylnych,pani obok -wielka jak hipopotam-siedzi wciąż na łóżku i gapi na mnie centralnie,więc strasznie mnie to irytuje,ani nie czyta ani nic tylko się gapi i sapie nade mną,bo nie może wstać (niestety 😔 chore stawy i nadwaga to zmora tutejszych pacjentów-no ale jak się upiera ,że smażone jest najlepsze, a gotowanego i nie solonego nie lubi,to naprawdę trudno im pomóc).
Z drugiej strony mnie leży pani,z którą w styczniu się spotkałam,taka miła babcia,też mnie pamiętała i nawet o moich Chłopaków spytała! Coraz więcej znajomych tu mam.....😵
Kawkę  przedpołudniową zaliczyłam zanim mnie podpięli na szczęście,taras przestrzenny, jesienny ,szpitalny bez zmian.....
Przedrepuje studenckie ścieżki obecnie jako pacjent,ironia losu,nie mogę rozstać się z tym miejscem......
I choc żyję jak zwykle ,do pracy wróciłam ,nie mam co się oszukiwać -całkiem już nigdy się nie wyleczę.....

sobota, 28 października 2017

OSTATNIE PODRYGI

Przygotowując się do pracy wykorzystuję ostatni czas jak mogę. Już nie wspomnę o stertach prania poczynionego, załatwiam także potrzebne sprawy, by potem nie biegać.....
Wybrałam się więc do lekarza medycyny pracy, bo wiadomo, że badania obowiązkowe....
Wiedziałam , że przyjmuje niedaleko przy akademii sąsiadującej z naszą ulicą, więc pełna energii pojechałam tam, zaparkowałam na pobliskim parkingu i podreptałam do budynku naprzeciw kościoła, który zawsze mi się wydawał przychodnią.....
Gdy przed nim stanęłam, nie znalazłam żadnych napisów , że tu przyjmują lekarze, krążyłam chwilę dokoła, aż usłyszałam, że jakaś dziewczyna w wielkich okularach wchodzi do przedsionka tego budynku i pyta o lekarza. 'Tak jak ja!' - pomyślałam i usłyszawszy , że pani kieruje na lewą stronę budynku poszłam za nią.....
Weszłyśmy do korytarzyka, gdzie już czekały 3 panie , śledzona okularnica zapytała kto ostatni i grzecznie usadowiłyśmy się w kolejce.....
Strasznie wolno to szło, bo ciągle wchodził ktoś poza kolejką, tylko coś zapytać czy wziąć.....
W końcu zapytałam czy to na pewno do medycyny pracy, bo już pół godziny minęło,to mi jedna z pań powiedziała, że ona ma już uzupełnione papiery i czeka na lekarza, więc bym weszła sobie uzupełnić.....
Wchodzę , mówię co i jak, a babka w sekretariacie oświadcza, że to tylko lekarz dla pracowników akademii, a zwykła przychodnia dwa budynki dalej.....
Pięknie. Już straciłam 40 minut, a gdy znalazłam wreszcie docelową przychodnię (pytając się jakiejś dziewczyny, gdzie się mieści już pod samymi drzwiami budynku.....) , czekałam kolejne 25 minut , a pani doktor i pielęgniarka tylko wychodziły i wchodziły do gabinetu, pod którym kazano mi czekać, za każdym razem powtarzając , że zaraz mnie poproszą.....
Gdy wreszcie mnie wezwały, to pierwsze co to zapytały czy mam książeczkę sanepidu, a ja "eee, jaką książeczkę?" - po czym coś mi się mgliście przypomniało , że kiedyś takowa być może istniała.....
No to one oświadczyły, że muszę mieć książeczkę, a jak im powiedziałam, że prześwietlenie płuc i morfologię robiłam niedawno, to mam też przynieść i wtedy się dopiero załatwi.....
Cudnie - czyli straciłam półtorej godziny, nic nie załatwiłam, a coś będę mogła tu uzyskać, dopiero za tydzień, bo przyjmują raz w tygodniu.....

Wróciłam tak sfrustrowana do domu, że już  nic mi się nie chciało robić, zjadłam coś i zaczęłam się zbierać po tą książeczkę nieszczęsną do mojego poprzedniego zakładu pracy, upewniwszy się czy aby na pewno się tam znajduje.....
Musiałam się też ustroić w sukienkę w popielate wzory i sweterek w czarno-białe mazaje, bo o 17tej umówiłam się z Ciocią chrzestną moją, że przyjadę na jej Uczelnię zobaczyć jak u nich organizują wieczory poetyckie.
Podróż na Uczelnię trwała prawie półtorej godziny, więc ledwie zdążyłam i po nocy już odszukałam odpowiedni budynek.....
Ciocia po mnie wyszła i zaprowadziła do sali pełnej..... hmm..... studentów 'trzeciego wieku'.....
Już pominę to, że główny poeta - malarz miał 79 lat.
79 to była dokładnie średnia wieku na tej sali i było tam dobre czterdzieści dziadków, z dziesięć może osób w średnim wieku tj. moja Ciocia, no i ja.....
Poczułam się jeszcze bardziej oszołomiona, gdy rzuciła się na nas jakaś pani profesor, którą mi Ciocia przedstawiła jako główną prowadzącą takie spotkania,ta obca baba podarowała mi ni stąd ni zowąd zapakowane w tekturowe pudełeczko z kokardką dwie apaszki (seledynową w kwiaty i granatową w groszki z czerwoną lamówką) oraz dwa tomiki wierszy - Julii Hartwig - lubelskiej poetki oraz jeszcze jakiegoś nieznanego poety (nie mającego związku z tym , który dziś się prezentował) i odpłynęła dalej w gąszcz staruszków.....
Miałam nadzieję schować się gdzieś z tyłu, ale gdzie tam.....
Ciotka zaciągnęła mnie do drugiego rzędu , bo "będziemy lepiej widzieć".....
Zaczęła się prezentacja, którą prowadziła wspomniana profesorka, najpierw parę słów o Głównym Gościu Poecie, Malarzu i Weterynarzu, który obecnie napisał też książkę, potem prezentacja gości, po kolei zaproszeni profesorzy, doktorzy z pierwszych rzędów, w tym także moja Ciocia, każdy wstawał, kłaniał się i był oklaskiwany, a na koniec specjalne powitanie dla "poetki która jest wśród nas i być może też następnym razem przedstawi swoje wiersze" i oczywiście wyczytano mnie.....
Ja już nie mówię nawet, że myślałam, że zapadnę się pod ziemię i spalę ze wstydu.....
Jakoś wstałam i ukłoniłam się drętwo z tego drugiego rzędu, a potem próbowałam już tylko wtopić się w tą ławkę, za którą siedziałam.....
Miałam wrażenie , że wszyscy patrzyli z niedowierzaniem : ot, dziecko przyszło, niech posłucha prawdziwych artystów, co ono tam wie o życiu.....
Całe spotkanie trwało stanowczo za długo jak na tego typu wydarzenie, bo aż dwie godziny i musiałam się powstrzymywać, by mi się oczy nie zamknęły, bo profesory z pierwszego rzędu łypały, czy jestem zainteresowana, czy przyszłam tylko podjeść obiecanych na koniec kanapek.....
Wiersze średnio mi się podobały ( nie wszystkim muszą) , obrazy za to były naprawdę urocze, ale najciekawiej rozgadał się pisarz o swej książce weterynaryjnej i o tym jak jeździł z transportami zwierząt za granicę. Potem jeszcze dyskusja , profesory zaczęły robić wspominki, jak to jeździły za żelazną kurtynę w tamtych czasach i kupowały prezenty dla żon, m. in. jeden miał kupić staniki i jak się go ekspedientka zapytała o rozmiar, to oczywiście nie wiedział. Owa pani wtedy rozpięła bluzkę i zapytała, czy taki..... Ta historyjka była faktycznie zabawna, bo profesor obkupił się wtedy w te staniki nieźle..... ;)
Gdy wreszcie wszystko się skończyło, połowa gości rzuciła się składać gratulacje i kupować książki autora, a połowa na kanapki i ciastka z kawą (my byłyśmy w tej niechlubnej drugiej połowie.....)
Szybko się z poczęstunkiem uwinęłyśmy i przekonując Ciotuchnę, że ciemno, zimno, późno i do domu mam daleko, wymknęłyśmy się z tego spotkania i całe szczęście nikt mnie już nie nagabywał o moje poezje, wystarczyło mi już parę spojrzeń, które wyglądały jakby miały się rzucić do mnie, do ataku z gradobiciem pytań.....
Po kawie wreszcie się trochę rozluźniłam , odwiozłam Ciocie pod Jej mieszkanie, wysłuchując gdzie i kiedy jeszcze pójdziemy na takie spotkania, aczkolwiek uzyskałam od Niej obietnicę, że będzie trochę więcej towarzystwa w przybliżonym choćby do mnie wieku, bo nie chce się czuć, jak jakiś dziwny przypadkowy obiekt latający, który przyszedł z Ciocią najprawdopodobniej na darmowe żarcie.....

Kończąc ten wpis o 1 w nocy, znów słyszę jak sąsiedzi z naprzeciwka tłuką się pod drzwiami z jakimś kotem. Zastanawiają się co z nim zrobić..... Na szczęście już do nas nie pukają, po pamiętnych zdarzeniach (opisanych w poście "Kto nocą wpaść może"), wiedząc , że my kota nie mamy i nam się nie zgubił.....Ja nie wiem, oni kocimiętkę hodują, że tak do nich na te trzecie piętro ciągle jakieś koty się przywłóczają?!? Swoją drogą mrozu jeszcze nie ma, nie rozumiem, dlaczego go nie wypuszczą na dwór, na pewno lepiej sobie poradzi , niż całkiem zdezorientowany na klatce, gdzie nie ma nigdzie wyjścia.....Lepiej żeby zamiauczał się sam. I takim sowom jak ja spać nie pozwolił.....

Tak też upływają moje ostatnie dni (i noce) bezrobocia..... ;)

środa, 25 października 2017

DZIECIĘCYM OKIEM CZ.5

Piłkarz

Chciałem być piłkarzem,
a teraz jakoś się mażę,
bo na sali obcy bramkarze,
nieznani gracze, trener coś każe.....

Mama mnie wpycha do środka,
choć buzia od łez jeszcze mokra,
czy Ona nie rozumie,
że przemóc się nie umiem?!

Co innego na polu
kopać piłkę w kąkolu,
co innego z sąsiadem
na bramce dawać radę.....

A co innego w drużynie,
gdy Mamy nie ma przy mnie,
wszyscy jakby fachowi,
pokonać mnie gotowi.....

Stoję więc, patrzę - Mama
wlazła na salę sama,
kopnęła piłkę obcasem,
że trener aż wrzasnął basem:

- Czy Pani zwariowała?!?!?
Szpilkami będzie kopała!!!!!
- Co się Pan gorączkuje,
ja Syna motywuję!

To wszedłem też do tej sali,
krzyknąłem na Mamę w oddali:
- Mamo, ja zagram. Szczerze.
Ona na to : - Nie wierzę!

Więc biegnę z piłką przy nodze,
kopiąc ją zwinnie po drodze.
Mama zdziwiona srodze :
- Dobra, z boiska schodzę!

I idzie zadowolona -
myślała, że tak mnie przekona,
a ja pozbyłem się strachu,
by Jej oszczędzić obciachu!!!!!

czwartek, 19 października 2017

CO SIĘ ODWLECZE, TO NIE UCIECZE.....

Mija piękna złota jesień, po paskudnej szarej aurze, mija.....
A ja wciąż niczyja..... ;PPPPP
Już leczenie zaczyna się zamazywać w przeszłości i nowe się zapowiada, a ja jeszcze do pracy nie poszłam i tak mnie to lekko już wkurza, bo przemiła Kierowniczka, co do Niej zadzwonię, zapewnia mnie ,że już tuż, tuż, ale jeszcze tysiąc przeszkód, no i czekam jak ten słup przydrożny, że może ruszą z tym bajzlem wreszcie.....
Za to Rodzinę zdążyłam poznać przyszłej szefowej : dwie Córki nastolatki i Synka trzyletniego, zawsze cała opowieść przez telefon o nich, na tyle intensywna, że nie jestem w stanie nic od siebie wtrącić.....
Dobrze, że choć z tego zimna wynurzyło się trochę lata, dziś to nawet opalałam się na działce na leżaku! 18 października 26 stopni!!!!! 8O

                                                                 



Październikowe leżakowanie :)


Z historii pobocznych odpadł mi całkiem jeden paznokieć (z serdecznego palca), bo wiedziona próżnością, na przekór wszelkim mądrym radom i podszeptom zrobiłam sobie hybrydę na już pękniętym paznokciu.....
Owszem , był ładny przez tydzień.....
Potem wdało się zakażenie i musiałam go sama praktycznie oderwać (właściwie, to nawet specjalnie nie bolało, bo chyba był już martwy.....), więc teraz wśród pozostałych kwiatków na paznokciach, mam palec mumii.....
Świetnie będzie się prezentował w pierwszych dniach pracy.....
Cóż, trudno - nauczona doświadczeniem już go niczym nie zalepię, bo znając moje szczęście, to jeszcze bym w końcu pół palca straciła..... %O

                                            

              Idą sobie dwa piękne paluszki......          - BUUU! Jestem Zombie!   - AAAAA!!!!!


Więc spędzam tą resztkę złotej jesieni bez paznokcia z Dziećmi u Rodziców:)
Robiliśmy już kilkurazowe wypady do 'galerii', więc Małżu tylko wywozi pełne walizy ;D:B
Już mnie poinformował, że rzucił to wszystko na łóżko i jak przyjadę, to póki tego nie uprzątnę i nie poutykam w czarne dziury naszego ciasnego domostwa, to nie będę miała gdzie spać.....
Nie wiem sama  co mnie opętało, kupuję jak przed wojną wszystko co mi się spodoba lub kiedykolwiek się może przydać (np. lustro do mojego przyszłego domu, którego w gruncie rzeczy mogę się nie doczekać;%DBP- masakra). Czyżbym zamierzała pójść do pracy i nie wrócić?!?!?!
Patrzę na to z boku i stukam się w głowę..... I wciąż to robię!!!!!

Poza tym siedzimy z Rodzinką, bywają najazdy Ciotek , Wujków.
Ostatnio gdy był też Małżu, Wujek stwierdził, że chyba nasz mały Osio zechce od Taty dostać dokładkę uścisków. Gdy Mały Mu przytaknął, Wujek zawołał :
- No to leć po dokładkę!!!!!
Osek zeskoczył z krzesła i pobiegł..... nie wiadomo gdzie, bo Tata siedział z nami przy stole.
Chwilę zastanawialiśmy się, co On zrozumiał, a ten powraca zadowolony z nakładką na kibel, kładzie ją na krześle w salonie i dumny zasiada na niej pokazując Wujkowi, że przyniósł co Mu kazał.....
Ale mieliśmy z Niego ubaw!!!!!
Wkracza Maluch powoli w derby przed-trzylatkowe, bardzo się zmienia, ale czasem jeszcze nie nadąża za wszystkim, jak np. dziś w aptece, gdzie tak zabawił się w kąciku dla dzieci, że zapomniał zawołać siusiu i w panice próbował powstrzymać lejący się strumień z nogawki.....
Ja jak to zobaczyłam złapałam Go pod pachę i wybiegłam z apteki, ale cóż zrobić, podłogę po nas dziewczyny i tak musiały pewnie zmywać.....
Teraz to już wcale nie wiem, czy te kąciki dla dzieci w aptekach są takie świetne, kiedy Dziecko ma się potem tak zająć, że więcej z tego potem sprzątania i płaczu niż pożytku (bowiem leków po które stałam w kolejce też już nie kupiłam, bo wstyd było wracać po obsikaniu podłogi, a poza tym Mały ciągle ryczał, że ma wszystko mokre i szedł jakby miał kije w nogawkach stawiając tak nóżki okrakiem, że zanim doszliśmy  z powrotem do domu, to już się ciemno zrobiło..... tyle, że ciepło - wiadomo złota jesień ;)

'Sielankowo' więc sobie płyną te ostatnie dni jesiennego lata, Chłopcy wciąż biją się o jakieś duperele, a ja udaję, że to  normalka i że jakoś się dogadają , póki Os nie ugryzie Wika w brzuch i dochodzi do większych ryków i histerii; Małżu dobrze to znosi, bo Go zwykle nie ma , tylko czasem wydzwania z pracy, że właśnie zjadł śniadanie w czasie późnego obiadu i był to stary łosoś sprzed dwóch dni.....
Ja odwiedziłam już parę razy cmentarz z racji nadchodzących Świąt, kiedy nas już na grobie Babci i Dziadka nie będzie, latarenki położyłam, kwiatki ułożyłam, po czym zwiała je wichura i wszystko trzeba było zbierać i układać od nowa, ale co tam, przecież na 1 listopada zawsze może spaść śnieg i mróz wszystko przytwierdzi do płyty na stałe..... 

Trwam trochę w zawieszeniu,
rozleniwieniu, rozmarzeniu.
Pcham się ku zakończeniu.
A gdy wreszcie zacznę z wielkim zadowoleniem,
wkrótce będę wspominać te chwile z utęsknieniem.....

środa, 27 września 2017

SZPITALA KĄTY

Powoli powolutku, jak rosną kwiatki w ogródku, tak mi się poprawiać zaczyna.....
Wracam do lepszych lotów, mogę być użyteczniejsza i sprawniejsza. Na jak długo się zobaczy, ważne że dziś!
W sali zmiany : za dziewczynę chudą jak patyk z chorobą jelit, przyszła ogolona po obu stronach z włosami pomalowanymi na siwo, a za pielęgniarkę ta Pani profesor prawa, co już wspominałam, która się okazało Brata mego na studiach uczyła, a na dodatek teraz Brat idzie na podyplomowe, a Ona będzie Jego opiekunem!!!!!
Świat mały jest i piękny też.....
Mówię o tym, bo tenże Brat mój jedyny rodzony, odwiedził mnie dziś w szpitalu i akurat przyszła też Mery ściągnięta przeze mnie i znów kawki, ciastka, ploteczki ;B
Gadałam przez telefon z Kati i Pen ;D
Szpital byłby pustynią, gdyby nie Przyjaciele i Rodzina, tak robi się znośny.
Czasem sama na parapecie z kawą przy zachodzie słońca, czasem z telefonem.

   

               Widok z tarasu. W dzień i w nocy.....


Gadam z Małżulem , jakoś sobie radzą, nawet na piłkę Wii poszedł już bez płaczu, bo wcześniej wciąż się mocno stresował nie znanymi jeszcze kolegami.....
Dzieci to choć jedzą w przedszkolu, ciekawe co Małżyk je.....
Dziś ma urodziny, nie poświętował sobie.....

3 Siostry - córki leżącej Babci,  przychodzą w coraz to nowych butach, tym razem granatowe przyuważyłam  i srebrna u siostrzenicy ;)torebki też noszą srebrne i złote, doprawdy ciekawe indywidua !

       

Do kaplicy szpitalnej poszłam wieczorem, bo tu się można naprawdę wyciszyć , mało ludzi, ksiądz lubi nawiedzone kazanie strzelić, tak że nawet ciekawie posłuchać .
Nigdzie się nie spieszę, zatrzymuję i mogę zadumać.....
Czego , ach, czego mi brak, mimo wszystko moje zdrowie całkiem dobre tak.....
Dziś podczas konsultacji laryngologicznej była dziewczyna ze sztucznym jednym okiem.
Zostało urażone przez kamień  w wieku 8 lat, przez inna koleżankę.....
Potem wdały się infekcje, zakażenia, przestała na nie widzieć, a gdy już była nastolatką zachorowało drugie i lekarze stwierdzili, że to od tego niewidzącego.
I usunęli to niewidzące.
Mimo wszystko to drugie chorowało i po długich badaniach okazało się ,że podłożem jest choroba immunologiczna.....
Bardzo wesoła młoda dziewczyna.....
Wierzy, że będzie dobrze i nie przejmuje się.....
Przedziwne, że często choroby dodają ludziom takich sił, że są dużo radośniejsi i spokojniejsi z nimi niż bez nich.....

Właśnie pielęgniarki myją babcię od 3 córek, bo już 21 sza i narzekają, czemu Córki nie umyły. Córki zaś stwierdziły, że pielęgniarki myć powinny.....
W sumie to racja, że jak tu siedzą te Córki po 2 godziny,to mogły by umyć,nie czytać gazetę, bo chyba Mamie byłoby przyjemniej być mytej przez swe Córki, niż niechętnych obcych......
Tylko tak to bywa.....
Jak jest na kogo zepchnąć, to czemu nie.....
A pielęgniarki mają naprawdę ciężka pracę, zawsze by mogły zrobić w tym czasie co innego, jak jest bliski pacjenta, który mógłby zadbać o leżącego.....
Obym o tym pamiętała.....


PS. Długo o tym nie pamiętałam,bo jak babka leżąca pół nocy jęczała,że chce pampersa i tymi jękami wyrywała mnie ze snu,to szlak mnie trafiał,bo pielęgniarki powiedziały, że nie trzeba i poszły, a ta do drugiej prawie ,co 15 minut zaczynała zawodzić.....
Potem usnęła wreszcie,a z nią ja,natomiast już o 5tj obudziła mnie prawniczka,która znów się tłukła na łóżku wstawać,natomiast wcześniej też nieźle chrapała.....
No naprawdę,nie dla mnie spanie w szpitalu.....
Potem się dziwią,czemu do 8mej nie wstaję.....
Ogólnie jakieś braki personelu,bo pół godziny czekałam, aż mnie odłączą od kroplówki,a jedna pielęgniarka 💉 tylko latała sama wszędzie, tam i z powrotem.....
Nie mówiąc o babce, która ciągle chce tego pampersa..... I wciąż nie dostaje.....

wtorek, 26 września 2017

NAJPIERW POTANCOWKI, POTEM KROPLOWKI.....





Po urokach wieczorów ,zarówno poetyckich jak i kolejnych weselnych, na wielkim Balu Elfów nastał czas postów i umartwiania.....;)

Pare słów tylko jeszcze o Weselu El, bo była to niezwykła,nietypowa uroczystość, na którą jechaliśmy z Mężulem i Amikiem dość pospiesznie ,a że Rodzice zajęli się Małymi, to mogliśmy celebrować chwile:D

Zdążyliśmy zameldować się w pokojach urządzonych jak koje na statku, z wystrojem marynarskim i pomaszerować nad jezioro, gdzie też ustawione były białe ławeczki ,
 pan w cylindrze zwoływał gości,a przy stoliku i krzesełkach pary młodej stała pani urzędniczka z wielkim łańcuchem na szyi.....

Ze schodów zstąpiła El prowadzona przez swego Rodziciela, spłynęła jak Rusałka na chmurce, tak też się prezentowała w sukni, która na dole tiulowa na górze zmieniała się w koronkowe wzorzyste bukiety, można było dopatrywać się w nich kształtów serca......

                                                         

Oto Ona.
El i suknia, która została Nr 1 po kilku innych przymiarkach
(opisanych m.in. w poście 'Elfowe love')

Po pięknej przysiędze nad brzegiem jeziora, padli sobie w objęcia, w drodze powrotnej obrzuciłam ich confetti, co poniektórzy się skrzywili, kto to potem będzie sprzątał.
Ale to były same szczęśliwe znaczki, podkowy na szczęście, kokardki, serduszka, koniczynki i ładnie się rozwiały, wiatr pozamiata!

Po życzeniach rzuciliśmy się zajmować miejsca, ale i tak mieliśmy fajny stolik tuż przy jedzeniu ;B i na uboczu , więc od razu było wesoło :D więc chłopy mogli zdjąć serwetki, kabelki i aparaty zajmujące miejsce..... ;)
Po obiedzie było zdjęcie ,z którego wyszliśmy Polonezem, więc wspomnienie z liceum - z moim Małżem w końcu go tańczyliśmy w szkole....;)
Pierwszy Elfowy taniec i dalej z górki hulanka , swawola, kawka i drinki, które robił zabawny barman sugerujący, że jak chce to i w kuflu mi zrobi napitek, bym miała większą ilość.....;P Potem zreszta robił wszystkim co przyszli i wypijał sam jak nie było chętnych.... ;))))) A i tak dobrze się trzymał do samego końca.....
Były poszukiwania Amika, co się postanowił stracić w ostępach nocy, na szczęście nie jeziora ;) rozmowy na wyższym szczeblu, czy moja kokarda siateczkowa na włosach jest cool czy badziewiasta, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, dla mnie wszystkie fantazyjne dodatki i kolory dodają smaku życiu.....
Panna Młoda obtańczyła wszystkich panów nawet słabo na nogach się trzymających ;)
My ją podziwialiśmy przy stolikach dyskusji życiowych ;B
Ja po torcie z racami poleciałam się przebrać z sukienki kanarkowej na koronkowa, bo jak już wreszcie z domu wyszłam i mogłam się wystroić , to nie mogłam się na jedną zdecydować ;D tort był pyyszny,mmm, zjadłabym znów ;P na dodatek Mąż Belli porwał krawat Amikowi i rzucił pod stolik tortowy i Ami prawie pod niego nie wpełzł w świetle reflektorów,a wtedy Bellomąż wyciągnął go zza pazuchy jak królika z kapelusza i musieliśmy wyciągać Amika spod stolika;) niemalże.....;)
Poleźliśmy spać przed 3cia ,choć niechętna byłam bardzo, a i tak moi lekarze nie posiadali by się z oburzenia, ale tak dawno bez dziatków taka swawola nam się nie trafiła.....
Obudziły mnie o9:30 smsy od Belli i Amka , że "wstawać wstawać my na śniadaniu zjemy Ci wszystko"
Absolutnie nie chciałam iść , szukając potwierdzenia u Małża, a ten mówi, że On idzie, bo głodny!!!!! Co miałam czynić, mój Małżu to już naprawdę wszystko mi wyje ;P
Wdziałam kolejną kwiatową sukienkę i różyczki w uszy, nie omieszkawszy szpilek i choć oczy podpuchnięte jest klasa z rana ;B 
No dobrze, bliżej południa ;P
Łoj ,wszyscy już chyba wstali,bo gdyby nam nie zajęli BellAmicy nie mielibyśmy gdzie usiąść wsuwać jajeczniczek i kiełbasek..... 
El przemykała między stołami jakby nie zarwała nocy, za nią tylko wodził zaspanymi oczami Jej świeżo nabyty;) Mąż,a my staraliśmy się nieco obudzić kawkami. Przewietrzyliśmy się na przystani , chłopy chciały powpadać do wody na pomostach lub odpłynąć żaglówkami, ale były pozapinane, wiec popakowaliśmy się i zakończyli piękny bal w uroczych okolicznościach przyrody.....

                                                             

Kanarkowa sukienka i kolorowe drinki :)
Kokarda znikła na tle okna.....

Całunki, całunki, Dzieci, dom i z Rodzicami do Ciocinego Świata kotów.....
Tak, bo czas umartwiania to szpital, który już nade mną wisiał jak czarna chmura gradowa psująca radości.....
Wieczorem wlazł mi do pokoju czarny kot, łasił się ,mruczał i w końcu musiałam go wyganiać, bo sie rozłożył na moim łóżku i zadowolony.....
W sumie miły, ale nie znamy się aż tak, by razem spać.....
Śnił mi się smętny sen, pewnie wyrażający lęki przed szpitalem i potem już  od 5tj czuwałam,by na ta 6 wstać.....
Po 7mej wyjechaliśmy, a że ludzi w szpitalu jakoś dziwnie mało,mimo poniedziałku , to już po 8mej byłam na sali po pobieraniu krwi.....
Oczywiście "ekskluzywna" czteroosobowa, na dodatek łóżko pod oknem, co cieszy , bo mogę się schować w kąt i gapić nocą w szyby jak nie mogę spać, choć towarzystwo pierwszej nocy wyjątkowo niezłe, obok pielęgniarka po40tce, naprzeciw chuda jak patyk dziewczyna w moim wieku, tylko na skos leżąca babcia, aczkolwiek cudownie nie chrapiąca i tylko trzy razy w nocy wrzeszczała na pielęgniarki (koło 23ciej, 1:30 i 5tej), że ją coś boli, albo że pić chce. To i tak niebo z innymi moimi perypetiami wcześniejszymi , więc tylko 3 razy mnie ze snu wyrwała, a od5tej to już spać nie mogłam.....
Dopiero drugiego dnia zaczęły się badania że hej, bo pierwszego to tylko pobierali pół dnia na czczo ze  mnie tą krew i pobierali, a ja latałam po kawach i gadałam przez telefon.
Już na 9:30 miałam rezonans głowy,więc czekałam patrząc tęsknie nawet na ten marny chlebek z serem białym,bo mi jeść nie kazali.
Na rezonansie znów im się nie spodobała moja tunika z pamiętnego badania EUS z wpisu październikowego "Szpitalne niuanse" i też mi kazali ją ściągać,bo ma za dużo elementów "błyszczących", więc znów dostałam przezroczyste giezło,tym razem granatowe i musiałam się pilnować by mi nic bokiem nie wystawało....
Na samym długim badaniu z kontrastem wsród dudnień i huków (a nie puścili mi muzyczki, buuu) w końcu mi tyłek zdrętwiał od leżenia, bo już i tak kręgosłup mi dokuczał od tego łóżka szpitalnego i poduszki , z której  można zrobić naleśnik.
                                                         
Ze względu na anemię i leukopenię, która u mnie nastąpiła , pewnie przez leki, musiałam czekać na pielęgniarkę, bo nie chcieli mnie samej puścić po kontraście, więc trwało zanim przyszła,a w drodze powrotnej cały czas narzekała, że wakacji wcale nie miała,bo urlop teraz we wrześniu i cały czas lało..... Zawsze powtarzam, ciężką pracę mają pielęgniarki.....
Następnie podali mi wlewy dożylne moich ulubionych sterydów (znów wrócę do świata żywych! Bardzo ruchliwych ;))))) po czym wysłali na usg, gdzie godzinę czekałam,aż mnie pani wzięła i pozwoliła przytulić sie do płytki całą klatką piersiową,a potem se poszła zanim się ubrałam, więc oblekałam się w pośpiechu by ktoś nie wlazł i nie oglądał mnie w negliżu, zwłaszcza że drzwi zostawiła otwarte.....
Po powrocie dostałam zastrzyk moczopędny, jakbym mało sikała,ech, więc jeszcze doszły wycieczki do łazienki. Na miejsce całkiem sympatycznej pielęgniarki przyszła jakaś profesor prawa i teraz mi tu kaszle nad uchem non stop, także już mi sie zbiera,by jej powiedzieć, by kazała sobie dać coś na kaszel, bo spania nie będzie!!!!!
Na szczęście odwiedziła mnie też Maja z Synkiem, więc miałam trochę frajdy, z kawkami i serniczkami i oczywiście pogaduchami, zleciał czas do podania mi antybiotyku, chyba na zatoki, bo gruczolak,który się zasiedlił u mnie w głowie, na rezonansie nie wyszedł źle, więc jeszcze mi go nie będą wykrajać ;) ale za to jakieś mam przerośnięte zatoki zapchane.
W sumie gruczolaki też przez nos operują, to może poczekam aż mi urośnie i zrobię dwa w jednym - wycięcie guza i przerostów w zatokach..... Heh .....
Uciekałam jeszcze po wyjeździe Mai na balkon troche pomarzyć, ale teraz już przykuta do łóżka.Dopadły mnie panie z tym antybiotykiem i nie odpuściły.....
Ciekawe jest to, że do leżącej babci przychodzą 3 córki (tak 50,55,60 lat na oko), z którymi ona ponoć mieszka, odpowiednio w porze posiłków na zmiany i każda ma krótkie ciemne włosy, całkiem elegancko jest ubrana, ale najciekawsze to mają buty!!!!!
Jedna miała złote zawiązywane półbuty, druga srebrne tenisówki naciągane, trzecia różowe błyszczące trampki z kokarda! A jeszcze poprzedniego dnia przyuważyłam pozłacane za kostkę , wiązane z kwiatami!!!!!
W każdym razie jak ubrania mają stonowane, to buty ciekawe wręcz awangardowe,aż nie wytrzymałam ,to się zapytałam i dowiedziałam się, że to są głównie Wojasy i Venezia i one się lubują w wyszukiwaniu ich w internecie w dobrej cenie, bo są super wygodne i córki ich też takie noszą.....
Ciekawe czy też z nimi mieszkają w tym domu.....
To dopiero musi być ciekawy babiniec wielbicielek ekstrawaganckich butów.....
Poniżej cztery zdjęcia butów, porobiłam w trakcie ich przychodzenia ,bo to interesujący  obrazek.....
Bardzo to też budujące, że Panie po 50 czy 60 też mogą i chcą ubierać się ciekawie.....
Antybiotyk dalej leci, a tu noc późna (22 dochodzi dopiero;/;) i wszyscy spać chcą.....
Będę chyba na paluszkach wychodzić do przebrania......

                                                             

 



  




środa, 20 września 2017

WIECZOREK POETYCKI

Tak sobie myślę, że chylić ku końcowi to się może blog o tym tytule, ale to nie znaczy, że nie zacznie się o nowym ;B (np. 'siedzę w robocie' hehe, a potem - wywalili mnie z roboty, bo pisałam w niej bloga zamiast pracować ;DDD&@;P)
Ale co tu planować - plany można mieć, czemu nie, nie znaczy, że okoliczności totalnie ich nie zmienią.....
Przez ten cały czas, gdy ze zmniejszoną częstotliwością pisałam bloga ;) przygotowywałam z Drogą Mon mój Wieczorek Poetycki, ponieważ coś we mnie się zmieniło , nawet jakby otworzyło przez ten rok (a nawet już półtora!) od czasu mojego zachorowania na te nie do końca zbadane autoimmunologiczne zapalenia.
Mon mnie namawiała, a ja zaczynałam myśleć "a co mi szkodzi....."
Mniej mnie już przejmuje co sobie kto pomyśli, przecież ja to robiłam dla osób bliskich mi i wierzę w to szczerze - życzliwych:)
Podekscytowanie moje rosło wraz ze zbliżającym się terminem i sama byłam zadziwiona, że mimo iż lekko mnie stresuje czytanie  własnych, czasem mocno osobistych wierszy, to również bardzo pozytywnie nakręca całe to wydarzenie!:)

Wszystko zaczęło się o 17tj, mieliśmy wcześniej przyjechać i poukładać stoliki i poczęstunek, ale jak zwykle zamiast 2 godziny wcześniej, przyjechaliśmy godzinę przed już z Moimi Rodzicami i Dzieciakami i zanim jeszcze kawa się zaparzyła już pojawili się pierwsi goście  - Bella z Mężem, którzy naprawdę z daleka przyjechali , co było dla mnie bardzo miłe :)
Obok sali głównej, w której wszystkich gościliśmy, była też wynajęta salka obok gdzie umieściłam moje niesforne Dzieciaki ze słodkościami i bajkami, bo Brat, który miał się nimi zająć pojechał na jakieś wojaże do Włoch. Mój Mężul i Mon  latali tam i z powrotem ustawiając ciastka, mikrofony i obrusy, Mon (właściwie jedyna i główna redaktorka tego mojego tomiku) przyniosła mi piękny wrzos, który ozdobił stół z moimi wierszami, a także księgę , do której goście mogli wpisać swe odczucia , życzenia itp.....
Jak wszyscy zaczęli się schodzić, ja witałam, dziękowałam za przybycie , przyjmowałam miłe słowa a propo mego wyglądu (sprawiłam sobie długą fantazyjną suknię, tak by pasowała do świata mojej poezji), jakieś wielkie wazony nosiłam z pięknymi bukietami, które dostałam m.in. od Mai (która przyjechała z Mery też tylko na tą okazję:*), Mojej Chrzestnej Cioci i Amika (co był po pracy i szedł na noc do pracy, a jednak nie zasnął podczas czytania ;).


  

Oto bukiety i księga gości na pierwszym planie na stole:)


Nie wspomnę już o prezentach, które mi wręczano, bo przy okazji wierszowej kończę 35lat, a że to rocznica dla mnie ważna, bo 35 to liczba , która jest wynikiem mnożenia 5 i 7, a ja sobie już dawno ubzdurałam, że lubię liczbę 5, a Mojego Małżula zmusiłam do wybrania jego ulubionej i na odczepnego wybrał 7, więc dlatego uważałam , że 35 to taka nasza liczba ;D (Następna będzie już bezpośrednio 57 - to będzie bal.....)
także z racji Mych urodzin Mężul po odczycie podarował mi tort z 35-tką , którym poczęstowałam wszystkich gości , więc właściwie to była taka inna forma urodzin.....;) Niektórzy świętują okrągłe 40-tki, 50-tki, a ja mam takie fanaberie.....;)



Tort z szarfą urodzinową od Cioci Chrzestnej i zachwyconym Wii.


Ja w mojej kreacji..... ;)
Jak widać wiersze 'dodały mi skrzydeł' ;PPD

Ci którzy nie interesowali się wierszami mogli popodziwiać widoki z okna, bo to 21- sze piętro było, a także oglądać prezentację na wyświetlaczu, którą zrobiła Mon, jako tło do zajęcia oczu obrazami mej ulubionej malarki Sierko - Filipowskiej, dziełami mojego Taty (który jedno co zauważył po całej imprezie to to , że pominęłam Jego 3 obrazy %\ 80;/) oraz zdjęciami moimi i wszystkich właściwie z Rodziny i Przyjaciół, w różnych okresach życiowych, a przygrywała temu spokojna, nastrojowa muzyka, która i mi pozwoliła się uspokoić i wczuć w nastrój wierszy, dzięki czemu nawet głos mi nie drżał podczas czytania, z czego też byłam dumna , ja - która jak ognia unikałam jakichkolwiek wystąpień publicznych - teraz czułam się tam naprawdę dobrze! Może dorosłam wreszcie do tego, by nie wstydzić się moich wierszy, bo choć obecna rzeczywistość nie 'lansuje' (że tak się wyrażę) poezji, to może właśnie dlatego warto czasem oderwać się od tych wszystkich elektronicznych wynalazków, politycznych sporów i wojen światowych, wyciszyć i poczytać/posłuchać wierszy.....?

                 



Prezentacja z bliska i z daleka..... ;)


Słuchacze ;)


A nawet podpisywałam mój tomik!!!!!


Mój Wieczorek był dla mnie wspaniałym przeżyciem, dopisała Rodzinka i Przyjaciele, Mery narobiła mnóstwo pięknych zdjęć,m.in te tu wyżej załączone, Moje Dzieciaki wraz z Córcią Pen (która była też z Mężem) i Córcią mojej Kuzynki nie zdemolowały pokoju (choć Małżul trochę musiał je temperować , chrupkami zasłany był cały stół w salce obok, a podczas mego odczytu wybuchały parę razy salwy śmiechu zza ściany;), więc wnioski jakie mi się nasuwają po tym całym wydarzeniu są oczywiste!!!!!:
Warto spełniać marzenia, nawet jeśli kosztuje to trochę czasu, pieniędzy i stresu, bo nic tak nie satysfakcjonuje jak urzeczywistnianie ich!

                                                                     

Salka Dzieci i jeden z Łasuchów:)

Nawet jeśli są niedociągnięcia, obrus jest pognieciony i prasuje się go w ostatniej chwili; zamiast stojaka do mikrofonu jest kubek z długopisami ;), niektórzy goście mają problem z dostaniem się do budynku, bo Małżul lata co chwila pomiędzy windami i nie nadąża za nimi;), prezentacja nie zgrywa się z czytanymi wierszami (podczas czytania wiersza dla Najlepszej Przyjaciółki pojawiło się moje zdjęcie z Amikiem;P albo przy wierszu dla Mężą moje dwa rozbrykane Dzieciaczki;), to jednak wszystko to zlewa się w jedną spójną całość i Mój Wieczór Poezji uważam za naprawdę udany i fajnie zrealizowany:) Inne takie w przyszłości to pestka ;)

                                                                     

Tenże mikrofon i moje tomiki :D

Po przeczytaniu wierszy usłyszałam też wiele dobrych słów, które dodały mi wiary, że może nie piszę aż takich paszkwili , pojadłam wreszcie kolorowych przekąsek, które wcześniej zamawiałam , pośmiałam się i pogadałam z Moimi Kuzynkami, Chrześniakiem, co wyrósł jak brzoza, Paniami z Mojej poprzedniej pracy, które znały mnie raczej z rymowanek jakie im czasem pisałam,
El w pięknej czarnej koronkowej kreacji, Bellą (która świetnie ujęła zapadający wieczór na zdj. poniżej ) i Pen z Mężem (ostatnimi opuszczającymi nas gośćmi), a i tak wydaje mi się , że trwało to krótko tak, jak oka mrugnięcie, okna pokryły się tysiącem migotliwych świateł ulicznych, goście się po trochu pożegnali i my wróciliśmy do domu zmęczeni , ale duchowo podbudowani.
                                                                         
                                                                         
                                                              Nad Miastem zapadła już noc.....

Ba! Ja to szczęśliwa byłam  'aż do gwiazd' - jak mówi Mój Synek.....
Dziękuję, że byliście,
'bo tylko co bez Was - nie wiem.....'